AGNIESZKA PORZEZIŃSKA: – Zainicjowała Siostra budowę Domów Pokoju w Jerozolimie i w Betlejem. To są miejsca, w których porzucone dzieci mogą odetchnąć i poczuć się jak w domu; ktoś o nie dba, ktoś je kocha. Czy tego samego nie mogła Siostra robić w Polsce? Z pewnością byłoby łatwiej...
S. RAFAŁA WŁODARCZAK CSSE: – Ale ja nie chciałam, żeby było łatwiej. Ciągnęło mnie na misje. Pracowałam trochę w Polsce i nauczyłam się, jak należy postępować z dziećmi. Nie bałam się pracy z nimi, ale w tamtych warunkach musiałam jakby na nowo się ich nauczyć. One mają inne zwyczaje, co innego jest dla nich wyrazem miłości. Bez wsparcia Maryi i Jezusa nie dałabym rady. Potrzebowałam Ich pomocy.
– W jaki sposób Maryja pomagała Siostrze?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Sama przyszła do nas na Górę Oliwną. Mimo że wybudowałyśmy już pierwszy Dom Pokoju w Jerozolimie i miałyśmy jadalnię, zawsze brakowało nam pieniędzy na jedzenie. Pewnego dnia dostałam zawiadomienie, że mam się stawić na pocztę. Bałam się paczek, bo ich odbiór wiązał się z opłatą celną. Przyjeżdżamy, a tam czeka na nas wielka paczka, pudło wielkie metr na metr. Pracownicy poczty się odsunęli, myśleli, że zaraz będzie wielki wybuch. Delikatnie wydobyłam z pudła przepiękną figurę Matki Bożej, z której płatki kwiatów sypały się aż do ziemi. Gdy ją zobaczyłam, szalenie się ucieszyłam. Krzyknęłam: – Maryja, welcome in Izrael. Urzędnicy powiedzieli: – Welcome, ale pieniądze zapłać. A ja na to: – Za co? Maryja była Żydówką i wróciła do siebie. Urzędnicy polecieli do kierownika, zastanawiali się przez dłuższy czas. W końcu wrócili do mnie i powiedzieli: – Skoro była Żydówką, nie musi płacić cła. I tak oto szczęśliwie przywiozłam Maryję do naszego domu. Dzieci od razu podbiegły do mnie uradowane, zabrały Maryję i w procesji zaniosły figurę do kaplicy. Postawiły ją na ołtarzu, wszyscy uklękliśmy, odmówiliśmy dziesiątkę Różańca. Ucieszyliśmy się, że Matka Boża do nas przyjechała.
– Czy Siostra potrafi prosić Boga o pomoc?
– Pewnie, że potrafię, i często proszę. Mam poczucie, że wszystko zawdzięczam Bogu. Domy Pokoju w Jerozolimie i Betlejem są Jego dziełami. My, siostry, byłyśmy za słabe pod każdym względem, żeby tam, w Ziemi Świętej, gdzie na co dzień używa się 24 języków i miesza mentalność różnych religii, odnaleźć się i zacząć dobrze funkcjonować. Wszyscy święci nam pomogli.
– Czy miała Siostra czasami dosyć? Przez te 53 lata, które spędziła w Ziemi Świętej, ile razy chciała się pakować i wracać?
– Do wieczności?
– Nie o to mi chodziło, ale niech będzie. Do wieczności...
– Na wieczność trzeba sobie zapracować, zarobić. Przyszła do nas kiedyś taka bardzo smutna Żydówka i chciałam ją rozweselić. Zaproponowałam, że opowiem jej kawał: Żydówka umarła i stanęła przed bramami nieba. Była pewna, że się dostanie bez problemu, ale św. Piotr nie odnalazł jej na liście. Ona mówi, że dała przecież kiedyś jednego szekla żebrakowi. Św. Piotr poszedł do Pana Boga i się skarży, że kobieta nie chce odejść. Dała komuś jeden pieniążek i chce za to wynagrodzenie. Co ma robić? Pan Bóg poradził: Idź, oddaj jej tego szekla i niech idzie do diabła.
Reklama
– Czy miała Siostra w czasie swojej posługi wątpliwości, czy aby na pewno Bóg jest miłością? Przecież widziała Siostra dużo zła, wojny, rozdzielone rodziny, samotne, sparaliżowane ze strachu dzieci...
– Nigdy nie miałam takich wątpliwości. Cały czas miałam poczucie, że Ktoś jest i się nami opiekuje, a jak się opiekuje, to znaczy, że kocha. Bóg dawał nam fizyczne znaki swojej obecności przy nas.
– Jakie? Proszę powiedzieć.
– Jedna z naszych sióstr kupiła na rynku wizerunek Chrystusa, który był w strasznej poniewierce. Odrestaurowała go i powiesiłyśmy go w naszej jadalni. Proszę mi wierzyć, że ten wizerunek Chrystusa pomagał nam w wychowaniu, bo miał cudowne właściwości. Z której strony by się na Niego nie patrzyło, odnosiło się wrażenie, że Jezus wodzi za wszystkimi oczami. Dzieci były zdumione, mówiły, że Jezus je śledzi, i starały się lepiej zachowywać.
– Uśmiecha się Siostra, gdy to wspomina...
– Tak, bo najpiękniejsze dni swego życia przeżyłam właśnie na misjach w Ziemi Świętej. Pamiętam, że często śpiewaliśmy, tańczyliśmy. Była muzyka. Dzieci trzeba było jakoś rozruszać, odstresować po traumach, które przeszły.
– Siostry chyba nie budowały Domów Pokoju same?
Reklama
– O nie. Muszę z uznaniem i dziękczynieniem Bogu powiedzieć o dobrych kapłanach, którzy, gdy byłyśmy w potrzebie, bardzo nam pomagali. Chwytali za łopaty, kopali fundamenty, nosili kamienie. A dzisiaj są to ludzie na wysokich stanowiskach: biskupi, arcybiskupi, kardynałowie, profesorowie uniwersytetów. Oni wiele lat temu oddali ogromną przysługę naszym dzieciom. Muszę Pani powiedzieć, że my nigdy nie pytałyśmy i nie pytamy, jakiej kto jest narodowości, w co wierzy, bo mamy przekonanie, że nas łączą nasze dzieci i wielkie pragnienie, by im pomóc.
– Jak by Siostra określiła swoją misję?
– Weszłam kiedyś w Betlejem do domu, w którym matka ze łzami w oczach rozgniatała swojemu dziecku jakiegoś nadgniłego banana i mieszała z łyżeczką oliwy, byle tylko zaspokoić jego głód. Proszę mi powiedzieć, jak można było nie pomóc? Jak można było się nie przejąć? Obiecałyśmy sobie z siostrami, że będziemy bronić każdego życia. Każdego. Może się komuś wydawać, że to jest kropla w morzu potrzeb, ale przecież morze składa się z kropel.
– Kiedy Siostra poczuła powołanie?
– Bóg wybrał mnie już w łonie matki. Naprawdę. Pewien kapłan, u którego moja mama spowiadała się, będąc ze mną w ciąży, pobłogosławił ją i zapewnił, że dziecko, które nosi pod sercem, będzie służyło Panu Bogu.
– Ale chyba nie dlatego została Siostra zakonnicą?
Reklama
– A skąd! Mama bardzo długo nie chciała mi powiedzieć o tym wydarzeniu z przeszłości. Gdy miałam 16 lat, poszłam do kościoła modlić się o pomoc w zdaniu egzaminu. Wiadomo: jak trwoga, to do Boga. Klękam i słyszę wewnętrzny głos: Idź do klasztoru. Nie widziałam się w klasztorze, bo lubiłam tańczyć, śpiewać i wszędzie mnie było pełno. Rodzice chcieli, żebym skończyła szkołę pedagogiczną. Wszystko już było załatwione. Powiedziałam Bogu, że teraz nie mogę, że wstąpię do zakonu po maturze. Ale znowu słyszę ten głos: Za późno. Idź zaraz. Długo nie mówiłam o tym mamie, ale gdy się zaczęła denerwować, że szkoła mi nie odpowiada, to musiałam jej wyjawić tajemnicę. Mama była przerażona, bo moja najstarsza siostra umarła, gdy była w zakonie, mając zaledwie 27 lat. Rodzice szczerze wtedy płakali.
– Wstąpiła wtedy Siostra do zakonu?
– Tak.
– I wszystko poszło pięknie i gładko?
– Nie. Po roku wyrzucili mnie z klasztoru. Nie mogłam się tam odnaleźć i oni nie mogli mnie rozeznać. Siostry wysłały mnie do szkoły z internatem daleko od siebie, bo chyba się bały, że im zakon rozwiążę. Potem pracowałam. Ale Bóg mnie chciał dla siebie i koniec końców wróciłam do zakonu. Tym razem wszystko poszło bardzo gładko. I przyszedł czas rozpoczęcia pracy, a ja poczułam... że to nie jest to. Marzyłam przecież o misjach, a nasz zakon nie jest misyjny. W końcu przełożone mnie uspokoiły, że jak tylko pojawi się taka możliwość, to mnie wyślą. I ku swojej radości – wreszcie wysłały.
– Już wiem, dlaczego Siostra spędziła w Ziemi Świętej 53 lata...
– Niemal od razu moją uwagę przykuły dzieci, które potrzebowały opieki: samotne, wynędzniałe, głównie sieroty. Proszę sobie wyobrazić, że one w nocy szukały schronienia na cmentarzach, chowały się w jakichś jamach, dołach. Nie miały zupełnie nic. Poczułam, że trzeba tym dzieciom stworzyć dom. Zbudować go.
– Tak po prostu zbudować?
Reklama
– No tak. Wiedziałam, że właśnie przyjeżdża król Jordanii Husajn, a on ma przecież dosyć ziemi i powinien dać nam kawałek. Przygotowałam list z prośbą, wdarłam się na spotkanie, na którym nie miałam prawa być, bo nie jestem mężczyzną, i czekałam, kiedy będzie obok mnie przechodził. Przeszedł, a ja z wrażenia zapomniałam, że mam list. Zamurowało mnie. Ktoś mnie uspokoił, że za tydzień znowu będzie możliwość spotkania...
– Pewnie za tydzień na spotkaniu dostała Siostra ziemię, a potem...
– Nic nie dostałam.
– Nie wierzę.
– Za tydzień król Husajn nie przyjechał, bo wybuchła wojna sześciodniowa. Wtedy nieprawdopodobnie mocno czułam, że Chrystus jest ze mną. Niczego się nie bałam. Niczego. Biegałam między żołnierzami, kulka tu, kulka tam. Byłam pewna, że nic mi się nie stanie. Pamiętam taki obraz: dziecko nie więcej niż 10 lat, przykryte w szpitalu prześcieradłem, trzyma rączkę we włosach, targa nimi i woła: – Pan Bóg jest najwyższy i wszystko dla niego. Ja zwołałam lekarzy, mówiąc: – Ratujmy, ratujmy! A oni odpowiedzieli, że nic się nie da zrobić. To dziecko mimo strasznego bólu miało siły, by odnosić się do Pana Boga. Proszę mi wierzyć, że ludzie w Ziemi Świętej nauczyli mnie większej ufności Bogu niż zakon. Przykro mi to powiedzieć. Ja chyba byłam taka naiwna i niedoświadczona, że musiałam wyjechać, aby się tego nauczyć.
– Czy żeby całkowicie ofiarować się Bogu, trzeba być człowiekiem niemającym wątpliwości?
Reklama
– Nie wiem. Ja zawsze dostawałam siły od Boga. Wierzę, że Bóg może dokonać wszystkiego. Pewnego dnia, kiedy budowałyśmy dom w Betlejem, za późno przeszłam przez punkt graniczny. Tego dnia okropnie lał deszcz, a ja czułam się strasznie zbuntowana. Mówiłam do Boga: – Panie Jezu, jak mi nie przyślesz zaraz jakiegoś auta, to się pakuję i już nie będę więcej tutaj pracować. Szukaj jakiejś bardziej naiwnej ode mnie. Proszę sobie wyobrazić, że zrobiłam tylko kilka kroków, a obok mnie stanął samochód. Mężczyzna spytał, dokąd idę. Odpowiedziałam, że do Jerozolimy. A on na to, że mnie zawiezie i żebym wsiadała.
– Dziękuję, że Siostra pokazuje, iż z Bogiem można rozmawiać bardzo zwyczajnie i normalnie, że nie trzeba się Go bać.
– Nie trzeba. Kiedy było nam bardzo trudno i coś nam się nie udawało, szłyśmy do kaplicy i mówiłyśmy: – Panie, Ty potrzebujesz naszych rąk, naszego serca, fizycznie starganego, ale z zapałem. Ty potrzebujesz naszego potu, naszej samotności, a więc ratuj. Ratuj! Zawsze dostawałyśmy odpowiedź i wszystko nam się udawało. Kiedyś, gdy miałyśmy kryzys, odwiedził nas znajomy ksiądz. Żaliłyśmy się, że mamy już dosyć bombardowania, nalotów, że zaraz wszystko będzie zniszczone. Wie Pani, co on nam odpowiedział?
– Zaraz się dowiem...
– On powiedział, że to bardzo dobrze, iż są naloty, że to świetnie i powinnyśmy się cieszyć.
– Naprawdę?
– Tak, bo gdy są bombardowania, to znaczy, że szatan atakuje, a gdy szatan atakuje, to znaczy, że robimy dobrą robotę. I trzeba wytrwać. Bóg w dobrym nie zostawia, ratuje z każdych opresji.
– Nie tęskniła Siostra nigdy za własną rodziną, mężem, dziećmi?
– Skąd. Ja dzieci miałam wystarczająco. A na mężu nigdy mi jakoś nie zależało.
* * *
„Moja Mama jest Królową”
to cykl 9 Jasnogórskich Wieczorów Maryjnych, które od listopada 2016 r. do lipca 2017 r. odbywają się na Jasnej Górze w 8. dniu każdego miesiąca. Tematami tych spotkań są kolejne tajemnice różańcowe. 8 lutego 2017 r. uczestnicy spotkania rozważali tajemnicę Ofiarowania. Gościem wieczoru była s. Rafała Włodarczak. Publikujemy zapis rozmowy, którą w Sali Rycerskiej na Jasnej Górze przeprowadziła z Siostrą Agnieszka Porzezińska. Kolejny Jasnogórski Wieczór Maryjny – zaplanowany na 8 marca 2017 r. – skupi się na tajemnicy najpiękniejszej z kobiet.