Długi w tym roku karnawał mógł zmęczyć nawet najwytrwalszych harcowników. A co najmniej przetrzepał im kieszenie. Jeszcze tylko pączkowe ostatki i za kilka dni gremialnie klękniemy w kościołach, by pozwolić
sypnąć sobie popiołem na głowy. Zacznie się Wielki Post.
Z tym sypaniem popiołu jest podobnie jak z błogosławieniem kredy, gromnic, albo wianków na Zielną. Mimo, że Środa Popielcowa, w odróżnieniu od wspomnianych świąt i uroczystości, jest dniem powszednim
i formalnie nie ma obowiązku udziału tego dnia we Mszy św., jednak zawsze przychodzi wtedy do kościoła pewnie nie mniej ludzi niż w niedziele. To efekt wyrazistości znaku liturgicznego, który ma zastosowanie
na początku Postu. Znaki przemawiają do zmysłów - taka jest ich natura. Jest to szczególnie ważne dla ludzi wychowanych na telewizji.
Dobrze, że ludzie podchodzą z wielkim nabożeństwem do posypania popiołem. U wielu ta pobożność nie jest chyba mniejsza niżeli podczas przystępowania do Komunii św. Bynajmniej nie chcę tego niszczyć,
choć warto by zachować proporcje między popiołem - nawet poświęconym - i Ciałem Chrystusa. Oczywiście przez zwiększenie czci dla Najświętszego Sakramentu.
Posypanie głów popiołem nie jest żadnym sakramentem i nie pociąga za sobą szczególnych łask. Jest to bardziej rodzaj publicznej deklaracji, może nawet ślubowania składanego przed kapłanem i zgromadzonym
Kościołem, że oto konkretny człowiek pragnie najbliższe czterdzieści dni przeżyć jako czas swojego nawrócenia i pokuty. Wejście na drogę pokuty dokonuje się przez wymowny gest uniżenia, bez zbędnych słów
ze strony pokutnika. Trzeba tylko, żeby był to gest przemyślany. Brudzenie sobie czupryny w Środę Popielcową ma sens tylko wtedy, gdy jest początkiem oczyszczenia serca. Ma wpłynąć na zwiększenie kolejek
przed konfesjonałami, a nie na wzrost popytu na szampony.
Pomóż w rozwoju naszego portalu