ANNA CICHOBŁAZIŃSKA: - Czy ludzie gór bardziej niż inni odczuwają obecność Boga?
Prof. ZDZISŁAW JAN RYN: - Mogę wskazać wiele przykładów alpinistów uważających się za niewierzących, którzy w kontekście gór doświadczają czegoś, co ich samych zdumiewa. Mogę dać przykład mojego przyjaciela Jose Antonio Pujante, lekarza, b. ministra zdrowia Katalonii. Jednego z nielicznych lekarzy, którzy stanęli na wierzchołku Mount Everestu. Napisał on książkę pt. ”Nie widziałem Bogów na Evereście”.
- Dość przewrotny tytuł w tym kontekście...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Rzeczywiście, ale mówi w niej, że kiedy stanął na szczycie Everestu, po raz pierwszy uświadomił sobie, że jest tak blisko nieba i Pana Boga. Jeśli analizuje się wspomnienia alpinistów i himalaistów, studiując m.in. zapiski pozostawione przez nich na zdobytych szczytach, to przewijają się w nich często wątki religijno-mistyczne, filozoficzne i patriotyczne. Zapiski te odzwierciedlają odczucia, których na ogół nie doświadczamy w życiu codziennym, dopiero w sytuacjach nadzwyczajnych, np. w stanach zmienionej świadomości na dużych wysokościach. Proszę zauważyć, że my ludzie gór wydajemy nieraz fortuny nie po to, żeby doświadczać chłodu, wyczerpania i cierpieć z powodu choroby wysokościowej z niedotlenienia, nie mówiąc o autentycznym zagrożeniu życia, ale po to, aby doznać niepowtarzalnych wrażeń, jakich dostarcza zdobycie wierzchołka. Często są to doznania zbliżone do mistycznych. Moim zdaniem, tu kryje się istota himalaizmu, która wymyka się nawet badaniom psychologicznym. Dopóki nie sięgniemy do mistycyzmu, nie zrozumiemy, dlaczego ludzie chodzą po górach, po co wkładają tyle wysiłku, za jaką cenę poddają się udręce dużych wysokości. Nie mam jednak wątpliwości, że przebywanie na dużych wysokościach przysparza więcej udręki niż ekstazy.
"Zdzisław Jan Ryn. Lekarz, podróżnik, dyplomata." BIOGRAFIA PROF. JANA RYNA - ZOBACZ
Niestety, te doznania mają jeszcze jedno oblicze. W ocenie alpinistów życie ludzkie nie zawsze zajmuje najwyższe miejsce w hierarchii wartości. Powołuję się na moje badania czołówki polskich alpinistów i himalaistów. Z 80 przebadanych w latach 70. i 80. ubiegłego wieku najwybitniejszych alpinistów, po kilkunastu latach (badania kontrolne), 35 już nie żyło. Zginęli w górach, i to nie zawsze z powodu wypadków, lawin, ale z powodu powikłań choroby wysokościowej, wysokościowego obrzęku mózgu lub płuc. To są dramatyczne wyniki. Niewiele jest sportów, w których młodzi, zdrowi ludzie płaciliby tak wysoką cenę. Wyniki badań psychologicznych uświadomiły mi, że dla tych młodych ludzi przeżycia ekstatyczne na szczycie, w sytuacji ekstremalnego wyczerpania, stają się nieraz ważniejsze niż samo życie.
- Czy Pan też je przeżył?
Reklama
- Kilkakrotnie. Pierwszy epizod zainspirował mojego mistrza Antoniego Kępińskiego. Opowiedziałem mu o doświadczeniach wysokogórskich z wejścia na Elbrus w Kaukazie (5 tys. m. n.p.m.). Pierwszy raz doświadczyłem stanu zmienionej świadomości. Miałem iluzje słuchowe o przyjemnej treści i zastanawiałem się, czy są to halucynacje. Kępiński powiedział, że psychopatologia na dużych wysokościach to wspaniały temat na doktorat. Nie przypuszczałem wówczas, że będzie to zajęcie na resztę życia. Tej tematyce - medycynie górskiej poświęciłem doktorat i habilitację. W szerszych kręgach jestem znany bardziej jako ekspert medycyny górskiej niż jako lekarz psychiatra.
- Medycyna górska to chyba elitarna specjalizacja...
- Na świecie jest około 100 lekarzy specjalistów medycyny górskiej. W większości są to czynni alpiniści. Spotykamy się na kongresach. Połączenie medycyny z górami i psychiatrii z alpinizmem stało się, jak mówi moja żona, moim drugim małżeństwem. Możliwość połączenia zawodu z pasją jest rzeczywiście niezwykła. Gdy obserwuję, jak ludzie są sfrustrowani, wykonując nie lubiane zawody, to czuję się jak wybraniec.
Bożena Sztajner
- Czy w górskich przestworzach filozofia “być” albo “mieć” jest bardziej zauważalna?
Reklama
- Uprawianie alpinizmu pokazuje, jak naprawdę niewiele potrzeba człowiekowi, żeby przeżyć w warunkach, które dla przeciętnego śmiertelnika wydają się niewyobrażalne, np. w świecie lodowców, w śniegu, na dużych wysokościach? Bez domu, bez ciepła, bez kuchni? Uczestniczyłem w wielu takich wyprawach i doświadczałem, jak człowiekowi niewiele trzeba, by “być”. Na nizinach gromadzimy dobra, kumulujemy, troszczymy się o nie nienasyceni. Chcemy ciągle więcej, by czuć się bezpiecznie. Im więcej posiadamy, tym więcej chcemy. A jak ma się cały świat potrzebny do życia w plecaku, to docenia się wartość prostych rzeczy. Życie sprowadza się do rzeczywistych potrzeb. Świat poszedł w stronę konkurencji, wyścigu szczurów, konsumpcji i gromadzenia materialnego, które często obraca się przeciwko nam.
Bożena Sztajner/Niedziela
Ludzie gór, a Karol Wojtyła był tego szczególnym przykładem, na ogół niewiele posiadają. On sam nie posiadał nic własnego. W górach w plecaku nosił jeszcze akcesoria liturgiczne do odprawiania Mszy św., a nieraz... kamienie, które wkładali mu towarzysze wędrówek, bo uważali, że za szybko chodzi i trudno mu dotrzymać kroku.
Choć trzeba powiedzieć, przyglądając się zdobywcom ośmiotysięczników, przysłowiowej “korony ziemi”, że filozofia “mieć” ma dla nich szczególną wartość. Zdobycie wszystkich najwyższych wierzchołków ziemi stanowi dla nich wartość naczelną, choć niematerialną. Często w tym “mieć” kryją się obronne mechanizmy kompensacyjne - pokonanie własnych słabości, udowodnienie samemu sobie. Przykładem mógł być himalaista, który stanąwszy na Noszaku - najwyższym szczycie Hindukuszu przypomniał sobie upokorzenie, jakiego doznał 20 lat wcześniej, podczas szkolnej wycieczki, gdy lekarz nie pozwolił mu wejść z innymi kolegami na Babią Górę z powodu kłopotów z sercem. Wczesnodziecięce doświadczenia potrafią decydować o ludzkim życiu, a nawet śmierci, bo wspomniany alpinista zginął później na stokach Everestu. Szukałem tego “motoru” w życiu wielu alpinistów - co chcieli udowodnić, jaką słabość pokonać...? Wczesne doświadczenia czy upokorzenia stają się nieraz węzłem gordyjskim, który trzeba rozwiązać, za wszelką cenę...
Reklama
- Czy o pasji Pana Profesora zadecydowało podobne zjawisko?
Reklama
- Za mnie życie napisało scenariusz. Urodziłem się w Szczyrku, w dolinie między dwiema górami: Skrzycznem i Klimczokiem. Pamiętam z dzieciństwa, jak po przejechaniu pługu utworzyły się zaspy śniegu o kształtach, które widziałem potem na górskich lodowcach. W dzieciństwie wyobrażałem sobie świat jako same góry. Gdy jako uczeń szkoły podstawowej w Bielsku-Białej (wówczas w Białej Krakowskiej) jechałem z klasą do Warszawy odgruzowywać stolicę i zobaczyłem z okien pociągu, że świat jest płaski, był to dla mnie szok. Pierwsza percepcja świata - góry, których wtedy trochę się bałem, ale które mnie zauroczyły, oraz przeżycia wczesnodziecięce miały wpływ na moje wybory. Medycynę górską traktowałem jako laboratorium, w którym jak pod lupą mogłem obserwować zachowanie człowieka w sytuacjach ekstremalnych.
Te doświadczenia - może paradoksalnie - łączyły się z badaniami nad ofiarami Auschwitz-Birkenau prowadzonymi w klinice w której od początku pracuję. Urodziłem się rok przed wojną. Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z wojną: bombardowanie, śmierć, krew, głód, lęk, rozszarpane ludzkie ciała, pożar domu, z którego w ostatniej chwili ocaleliśmy. To również żółty niewypał przyniesiony przeze mnie ojcu; wrzucony potem do głębokiego potoku, rozerwał jego zbocza. Takie doświadczenia z dzieciństwa wywierają wpływ na późniejsze życie. Dwu i pół letni pobyt młodego Antoniego Kępińskiego w hiszpańskim obozie koncentracyjnym w Miranda de Ebro spowodował, że połowę życia poświęcił później ofiarom obozów koncentracyjnych. To dziedzictwo przejęło moje pokolenie, a teraz trzecie pokolenie - moi asystenci nadal badają ofiary obozów koncentracyjnych, stalinowskich więzień i Sybiraków, a także dzieci tych ofiar, bo trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie.
- Przeżycie w górach w sytuacji ekstremalnej zależy od drugiego człowieka...
- Stąd symbolika liny - asekuracji, zabezpieczenia, a więc więzi łączącej partnerów. We współczesnym himalaizmie i alpinizmie zrodziła się tendencja samotnego wchodzenia na ośmiotysięczniki, jakby sprzeniewierzając się zasadom partnerstwa. Więź, której symbolem jest lina wspinaczkowa, została zerwana, egocentryzm w zdobywaniu sportowego sukcesu, szczytu, zdominował poczucie odpowiedzialności za partnera. Tej tendencji staram się przeciwstawiać, uważam ją za wynaturzenie, bowiem chęć sukcesu wzięła górę nad tym, co w zespole wyprawowym jest najważniejsze - solidarnością.
- Ilu ma Pan przyjaciół górskich na świecie?
Reklama
- Ze smutkiem powtarzam, że wielu moich górskich przyjaciół już nie żyje, zostali w górach na zawsze. Są wśród nich osoby, którym zawdzięczam przeżycie w górach. Nieraz mam poczucie winy, podobne do odczuć tych, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Sądzą, że osoby lepsze, szlachetniejsze nie żyją, a oni przeżyli. W Hindukuszu wpadłem w lawinę, byłem w stanie amoku z wyczerpania, przeżycie zawdzięczam kilku osobom. Ci, którzy mi wtedy pomogli, już nie żyją, zginęli w górach. Trudno jest zapomnieć Zbyszka wychodzącego naprzeciw, by pomóc mi zejść do obozu po lodowcu pełnym ukrytych szczelin; w każdą mogłem wpaść. On sam kilka lat później ginie w Himalajach. Trudno zapomnieć Staszka, z którym przez cały dzień w kawiarni Antyczna na krakowskim Rynku pisaliśmy scenariusz do filmu o górskiej śmierci. Staszek ginie w Himalajach podczas kręcenia tego filmu, który miał być ostrzeżeniem, jak górskiej śmierci uniknąć. Oni są moimi przyjaciółmi także teraz, gdy już nie żyją.
Jako lekarz mam poczucie frustracji, że mimo badań i tylu publikacji na ten temat niewiele z tego wyniknęło. Nie udało mi się uchronić od śmierci nawet moich przyjaciół, towarzyszy górskich wspinaczek. A przecież głównym celem moich badań było ostrzeżenie, szczególnie młodszych adeptów górskich wspinaczek, przed zgubnymi skutkami dużych wysokości, jeżeli nie respektuje się zasad aklimatyzacji, albo robi się to nierozsądnie. A to były główne przyczyny tych śmierci, ze śmiercią Wandy Rutkiewicz włącznie.
- Co jest przedmiotem badań w medycynie górskiej?
Reklama
- Ostatnio głównym obiektem zainteresowań medycyny górskiej jest ludzki mózg. Badane są nie odmrożenia czy zaburzenia trawienne, ale właśnie funkcjonowanie mózgu jako ośrodkowego układu nerwowego i jego sterującej roli w adaptacji i aklimatyzacji do dużych wysokości. W wielu ośrodkach na świecie moje badania nad mózgiem uważane są za pionierskie i przewijają się w literaturze. Dzisiaj czuję się jak mamut (śmiech), który badał mózgi wystawiane na czynniki urazowe dużych wysokości. Robiliśmy te badania korzystając ze znacznie prostszej aparatury, bo przecież nie dysponowaliśmy urządzeniami zminiaturyzowanymi, stosowanymi dziś w podobnych sytuacjach. Czytam obecnie, że Japończycy rejestrują zapisy elektroencefalograficzne alpinistom stojącym na Evereście z elektrod umieszczonych w kaskach wysokościowych. Zapisują to telemetrycznie, w laboratorium zainstalowanym kilka kilometrów niżej. My wynosiliśmy ciężką aparaturę na plecach. Takie pionierskie badania przeprowadziłem w Andach boliwijskich na wysokości 5 400 m. To była inna epoka w medycynie. Otwierały się dopiero furtki do badań wysokościowych. Bacznie obserwuję, jak badania te kontynuują Japończycy, Francuzi i Hiszpanie. Wspieram zakładanie pracowni wysokogórskich w Andach, wprowadzam młodych lekarzy w tę tematykę. Na ostatni kongres medycyny górskiej w Hiszpanii zabrałem kilkoro krakowskich lekarzy i psychologa, którzy w Pamirze prowadzili ciekawe badania nad lękiem i przedstawili ich wyniki. Z satysfakcją otrzymałem w Hiszpanii Nagrodę im. Augusto Castello-Roca, traktowaną jako “Nobla” w medycynie górskiej.
- Panie Profesorze, psychiatria, medycyna górska, zdobywanie miejsc niezdobytych - to ogromny rozrzut zainteresowań...
- Pozornie. Osią moich zainteresowań jest człowiek w sytuacji trudnej, ekstremalnej . Byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych czy sowieckich łagrów i więzień - to ofiary najbardziej ekstremalnej sytuacji. Przez lata zajmowałem się samobójstwami w ramach Komisji Suicydologicznej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego; badałem alpinistów i skoczków narciarskich; zajmuję się patologią w polityce - osią tych badań jest zawsze człowiek w sytuacji zagrożenia: biologicznego, psychologicznego czy - jak u polityków - społecznego, w sytuacji wysokiego ryzyka. Być może, że zainteresowania te zostały “zakodowane” w dzieciństwie. W każdym razie na moim przykładzie potwierdzają się klasyczne spostrzeżenia psychologii rozwojowej, że doświadczenia wczesnodziecięce są znacznie ważniejsze w kształtowaniu linii życiowej niż nam się to wydaje. Śledzenie tych związków, tego zakodowania, obok bagażu genetycznego, który dziedziczymy po naszych przodkach, to najbardziej intrygująca część mojego zawodu.
- Dziękuję za rozmowę.
Prof. dr hab. Zdzisław Jan Ryn - psychiatra w katedrze Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalista medycyny górskiej, ambasador RP w Chile i Boliwii (1991-96), autor setek artykułów i wielu książek z zakresu psychiatrii i medycyny górskiej. Profesor honorowy uniwersytetów w Santiago de Chile, La Serenie i Valparaiso. Współpracownik papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Chorych i Służby Zdrowia. Współorganizator konferencji poświęconych zamiłowaniu Ojca Świętego Jana Pawła II do gór. Członek The Explorers Club. Nowo mianowany ambasador RP w Argentynie i Paragwaju.
Publikacja tylko w wersji elektronicznej na www.niedziela.pl