Wspólnoty Jerozolimskie od niedawna piszą historię Kościoła. Powstały w 1975 r. Założycielem wspólnoty, przy akceptacji kard. François Marty’ego, ówczesnego arcybiskupa Paryża, był nieżyjący od dwóch lat francuski kapłan Pierre-Marie Delfieux. Wieloletni duszpasterz Sorbony. Później pustelnik na Saharze. Wspólnota nazywała się pierwotnie „Braćmi Świętego Gerwazego” – wzięła nazwę od paryskiej parafii, gdzie powstała. W 1976 r. zaistniało również zgromadzenie żeńskie zakonu. Bracia i siostry przyjęli jednomyślnie nazwę Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Dziś posługują: w Paryżu, Vézelay, Strasburgu, Florencji, Mont Saint-Michel, Brukseli, Montrealu, Rzymie, Kolonii, Warszawie. A też w dwóch miejscach rekolekcyjnych: w Magdali w Solonii oraz w Gamogna w Toskanii.
Reklama
Celem nowo powstałej wspólnoty zakonu jest posługa w centrach wielkich miast. W udzielonym na kilka lat przed śmiercią wywiadzie założyciel Wspólnot Jerozolimskich Pierre-Marie Delfieux tak mówił o idei wspólnoty: „Jesteśmy mnichami i mniszkami żyjącymi w mieście, zatwierdzonymi przez Kościół katolicki jako Instytuty Życia Zakonnego. «W sercu miast» pragniemy żyć «w sercu Boga». Żyjemy więc tymi samymi wartościami, co monastycyzm tradycyjny, przeżywamy je jednak, starając się jak najlepiej odpowiedzieć na wezwania współczesnego Kościoła i na oczekiwania dzisiejszego świata. Jeśli chodzi o określenie naszej działalności i naszej duchowości, to (...) odpowiedziałbym jednym zdaniem, że nasz styl życia nie jest ani wiejski, ani klauzurowy, ani opacki. Składamy jednak trzy śluby zakonne, starając się znaleźć jak najlepszą równowagę pomiędzy życiem wspólnotowym, modlitwą osobistą i liturgiczną (...) milczeniem, pracą, przyjmowaniem innych, ze szczególnym akcentem położonym na ewangeliczną radość i piękno, będące dyskretnymi odblaskami obecności Boga. Jesteśmy więc mieszkańcami miasta żyjącymi rytmem życia współczesnych wielkich skupisk miejskich; lokatorami nieposiadającymi prawa własności, nawet wspólnotowej; (...) nie posiadamy murów klauzury, przestrzegamy jednak prawdziwych okresów oraz miejsc ciszy i samotności; pozostajemy w łączności z Kościołem diecezjalnym”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pustynna stolica
Przed pięciu laty w centrum Warszawy, kilkaset metrów poniżej sejmowej skarpy i kilkanaście poniżej wiaduktu Trasy Łazienkowskiej, na zaproszenie prymasa Józefa Glempa zamieszkali mnisi i mniszki Monastycznej Wspólnoty Jerozolimskiej. Swój nowy dom znaleźli w zabudowaniach i świątyni należących do diecezji warszawskiej. Świątyni niegdyś pw. Matki Bożej Częstochowskiej, dziś – Matki Bożej Jerozolimskiej. Budynek, potocznie zwany Malborkiem, powstał przed II wojną światową. Został zniszczony podczas Powstania Warszawskiego przez Niemców. Później komuniści chcieli zagarnąć ten teren. Kościół i budynki klasztorne odbudowane zostały na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku dzięki determinacji wiernych i prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Reklama
Dziś w ciągle remontowanych obiektach wspólnoty posługuje jedenaście sióstr i pięciu braci. Przy nich działają również wspólnoty świeckie. Zakonnicy i zakonnice żyją w oddzielnych budynkach. Zgodnie z regułą, pracują na pół etatu na zewnątrz – w mieście, w różnych zawodach. Trzy razy w ciągu dnia modlą się w świątyni z udziałem wiernych, pozostały czas przeznaczają na modlitwę osobistą i liturgiczną i na życie wspólnotowe. Przeoryszą sióstr jest s. Joanna – w błękitnym habicie, będąca we wspólnocie blisko ćwierć wieku. Wiele lat spędziła we Francji. Altowiolistka, z wykształcenia muzykolog, absolwentka KUL-u. Braciom przewodzi przeor Benedykt, w granatowym habicie. Zanim przyjechał do Warszawy, był we wspólnocie we Francji i Kanadzie. Z pochodzenia Czech, od prawie dwudziestu lat w zakonie. Swoje powołanie formował w czeskim seminarium duchownym.
Bracia i siostry funkcjonują oddzielnie. Spotykają się jednak w świątyni podczas codziennych modlitw i na niedzielnej liturgii, pomagają wiernym otwierać się na Boga czterogłosowym śpiewem psalmów i pieśni liturgicznych. Składają trzy śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Nie mają telewizji, nie chodzą też do teatru i kina.
Źródło życia
Reklama
– Życie monastyczne jest w swej istocie ewangelizacyjne. Każdy mnich i mniszka na swój sposób, według charyzmatu zakonu, do którego wstąpili, jest otwarty na świat i niesie go w swej modlitwie – mówi s. Joanna. – Założyciel wspólnoty mawiał zawsze, że prawdziwa pustynia jest piękna, ale i straszna. Można na niej stracić życie. Jest jednak jeszcze jedna pustynia, która może nas szczególnie zatracić. To wielkie miasto. Miasto, które jest pustynią duchową, gdzie ludzie, którzy są stworzeni do braterstwa, solidarności, przyjaźni, pokoju, usychają i umierają w anonimowości. Od początku we wspólnocie mam taki obraz, który jest mi bardzo bliski i lubię w ten sposób przedstawić naszą misję. Na pustyni miast płynie źródło. Tym źródłem jest Pan Bóg z Jego miłością. Obecny pośród ludzi. Tu, gdzie są. W codzienności. Nie tylko od czasu do czasu na rekolekcjach, w niecodziennych warunkach, ale także w ich codziennym trudzie. To źródło płynie przez sakramenty. Przez Słowo. Przez przychodzenie do Niego. My przy tym źródle trwamy. I to jest nasze życie monastyczne. A naszą obecnością zapraszamy i przyciągamy ludzi do tego źródła – do Boga. Zagubionych, tych, którzy szukają sensu życia, czy tych, którzy jeszcze nie odkryli swego powołania. Także tych, którzy walczą, którym jest trudno.
Dusza Warszawy
Opisując swoją posługę w stolicy, oboje podkreślają, że Warszawa, choć piękna, jest trudnym miastem. – To miasto w stylu zachodnich. Jest tu wiele nowoczesnych budynków, szerokich bulwarów, bogatych sklepów, wspaniałych witryn. Osobiście szczególnie lubię tę dzielnicę, gdzie „dotyka się Warszawy”, tej znanej, polskiej, nie importowanej. Lubię spacerować Nowym Światem i Starym Miastem. Jest tam pewien klimat, którego nie mają nowoczesne dzielnice – podkreśla s. Joanna i dodaje: – Ale ogólnie w Warszawie panuje pośpiech, anonimowość, obojętność. A przez to i egoizm, przemoc, okrucieństwo. To wszystko odczłowiecza. Może to mocne słowa, ale tak jest. Człowiek może tu łatwo zagubić swoją tożsamość, swoje człowieczeństwo. A przecież jest stworzony nie dla siebie, ale by być darem.
– Warszawa zmienia się, tak jak i my się zmieniamy – podkreśla br. Benedykt. – Na początku byłem przerażony Warszawą. Nie rozumiałem jej. Tego, co było najważniejsze dla całej jej historii. Jak ważną rolę odegrały II wojna światowa, okupacja, Powstanie Warszawskie. Skąd mentalność jego mieszkańców, skąd jego klimat? Wydawał mi się niewspólnotowy. Miasto zbyt zabiegane. Tutaj ludzie jakby nie żyją. Oni przyjeżdżają tylko do pracy. Wydawało mi się, że miasto jest bez duszy. Ale im dłużej tu mieszkam, tym bardziej dostrzegam duszę Warszawy. Ta dusza to spotkanie młodości i tego amerykanizującego miasta z zagubioną historią wojny, tego wielkiego kataklizmu. Z okazji pięciolecia naszej tu obecności młodzież z Kazachstanu, Białorusi i Ukrainy pokazała spektakl o Powstaniu Warszawskim, na który składały się utwory polskich poetów. I one pokazały, jak Warszawa jest młoda, niepewna siebie i jak wiele w niej wartości.
– Jak wiele w niej dobra i wzrastającego cicho ziarna nadziei... – dodaje s. Joanna.