Około 300 wolontariuszy ustawiło się w „łańcuszku dobroci”, który połączył bogaty lubelski deptak z jadłodajnią dla ubogich i bezdomnych prowadzoną przez Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta przy ul. Zielonej. Ten symboliczny gest miał uzmysłowić mieszkańcom miasta problemy wielu ludzi borykających się z niedostatkiem. Happening został zorganizowany z okazji Światowego Dnia Walki z Głodem i Międzynarodowego Dnia Walki z Ubóstwem.
– Czy byłam kiedyś głodna? – powtarza moje pytanie Jagoda, licealistka biorąca udział w akcji. – Pewnie tak, ale to nie był problem. Chyba nigdy nie było tak, żebym nie mogła wejść do sklepu i czegoś sobie kupić. To zależało tylko od tego, ile miałam pieniędzy. Raz była to tylko drożdżówka czy jakaś bułka z jogurtem, a raz kebab lub pizza –odpowiada. – Ja byłem głodny – mówi wysoki chłopak w niebieskiej kurtce, stojący tuż przy mojej rozmówczyni. – To były moje pierwsze wakacje. Pojechaliśmy z kumplami nad jezioro, a w nocy ktoś nas okradł. Zabrał wszystko. Nie mieliśmy pieniędzy, ani telefonu, żeby zadzwonić po rodziców. To była bardzo podła sytuacja, dlatego rozumiem, co czują ludzie niemający nic i muszący korzystać z pomocy innych. To nie jest komfortowa sytuacja – podkreśla chłopak.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pan Jacek do Kuchni Brata Alberta przychodzi codziennie. Każdy dzień wygląda tak samo. – Wychodzę z bratem z domu. Najpierw kręcimy się w okolicach pl. Litewskiego, a potem mamy swoje stałe punkty na mapie miasta. Wiemy gdzie iść, żeby zjeść coś na ciepło. Wiemy, gdzie dostaniemy chleb i jakąś konserwę do domu. I wiemy, gdzie iść, jak zedrą się buty albo potrzeba lekarstw – wylicza. Pan Jacek ma prawie 60 lat, jego brat jest 8 lat młodszy. Obaj pobierają rentę socjalną. Z dodatkami to niewiele ponad tysiąc złotych. Za mieszkanie płacą prawie 400 zł.; do tego dochodzą rachunki za media. – Najważniejsze to za mieszkanie zapłacić, bo nie wiem, jak przeżylibyśmy bez dachu nad głową. Ale przez te wszystkie rachunki na jedzenie już nie starcza – przyznaje mężczyzna. – Trzeba prosić o pomoc, a to jest poniżające. Trzeba się przełamać. Pójście w takie miejsce nie jest wcale proste. To przyznanie się do porażki. Nam to jakiś czas zajęło. Korzystamy z pomocy, ale staramy się żyć godnie. Nie pijemy, nie jesteśmy patologią – podkreśla.
O tym, że właśnie takim osobom jak pan Jacek i jego brat warto i trzeba pomagać, świadczyły dziesiątki ludzi ustawionych na chodniku wzdłuż ulic: Zielonej, Staszica i Krakowskiego Przedmieścia. Z rąk do rąk podawali sobie symboliczny bochenek chleba oraz podstawowe produkty żywnościowe, które w efekcie docierały do Kuchni Brata Alberta. Organizatorzy mają nadzieję, że efektem tej akcji będą nowi darczyńcy, którzy z podopiecznymi Bractwa Miłosierdzia zaczną dzielić się chlebem i miłością.