- Urodziłem się 25 lutego 1928 r. we wsi Rzewuski, miejscowości należącej do moich pradziadków. Mama z domu nazywała się Rzewuska - mówi Ksiądz Proboszcz. - Byłem najstarszy z pięciorga rodzeństwa. Od
najmłodszych lat często chorowałem. Mama co drugi dzień przebywała pieszo 10 km do szpitala, nie mając pewności, czy zastanie mnie jeszcze przy życiu. Do szkoły powszechnej miałem 2 km, tak samo do kościoła.
Nie pamiętam, abym kiedyś opuścił Mszę św.
Gdy wybuchła II wojna światowa, byłem uczniem V klasy. Ojciec walczył w armii gen. Kleeberga. Pod Kockiem dostał się do niewoli niemieckiej. Po dwóch latach wrócił z niewoli (po ciężkim wypadku w
fabryce). Wtedy już uczyłem się na tajnych kompletach w Gimnazjum im. B. Prusa w Siedlcach.
Bardzo imponowało mi wojsko. Po wojnie, w 1948 r. złożyłem dokumenty do Oficerskiej Szkoły Artylerii w Toruniu. Kiedy na egzaminie zjawił się oficer w polskim mundurze, który nie znał języka polskiego,
zrezygnowałem z tej szkoły. Zwróciłem się z prośbą o przyjęcie do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Po studiach, 14 czerwca 1953 r. otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk bp. Franciszka Korszyńskiego.
Rozpoczęła się moja droga w posłudze Kościołowi włocławskiemu.
Byłem prefektem w Niższym Seminarium Duchownym, wikariuszem katedralnym w parafiach: Zduńskiej Woli i Lipnie, przez kilka lat prefektem szkół średnich w Kaliszu - opowiada Ksiądz Proboszcz. - W 1964
r. bp Antoni Pawłowski skierował mnie do pracy w parafii Golina n. Wartą. Władza ludowa szybko zorientowała się, że nowy ksiądz wcale nie jest po jej myśli. Zaczęły się szykany. Trzeba pamiętać, że były
to czasy, kiedy władza zatwierdzała księży, których biskup mianował proboszczami. Oczywiście, nie zostałem zatwierdzony, czego należało się spodziewać. Władze czyniły wszystko, żeby mnie stamtąd usunąć.
I to się im udało w 1967 r. Bp A. Pawłowski mianował mnie wówczas proboszczem w Dąbiu. Władze zatwierdziły nominację - pewnie dlatego, żeby pokazać, że dopięły swego. Przyszedłem zatem do parafii, którą
już nieco znałem, ponieważ byłem tu na zastępstwie w lipcu 1953 r., zaraz po święceniach.
Nie spodziewałem się, że prawie całe życie kapłańskie spędzę w Dąbiu. 36 lat to jest szmat czasu... Tu też władza, nazywana ludową, nie dała mi zapomnieć o sobie. Długie lata pracy, kiedy wychowałem
dwa pokolenia, odcisnęły piętno na życiu parafian. Dziękuję Bogu za wszystkich dobrych ludzi, których postawił na mojej drodze, ludzi, dzięki którym udało się tak wiele zrobić w parafii i dla parafii.
Mam nadzieję, że jest to trwały znak naszej współpracy.
Pyta Pan, co jest największym sukcesem mojego życia. Najbardziej jestem wdzięczny Bogu za to, iż przez pół wieku pracy kapłańskiej, mimo represji władz państwowych, jej gróźb i zachęt do współpracy
pozostałem wierny Kościołowi - kończy opowieść ks. prał. Kazimierz Lipiński.
Czcigodny Księże Jubilacie, niech Bóg darzy Księdza wszelkimi łaskami, dobrym zdrowiem i radością z życia wśród ludzi. Szczęść Boże!
Pomóż w rozwoju naszego portalu