Pielgrzymi Bożego Miłosierdzia – bo tak nazywa się ich wspólnota – wyruszyli z Łodzi i szli przez Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię. Po przeprawie promem do Włoch mieli do pokonania ok. 2 tys. km. Twórcą obrazu jest Fabian Jałocha, artysta z podwarszawskiego Radzymina.
Wizerunek Jezusa Miłosiernego – wierna kopia tego wileńskiego, namalowanego według projektu s. Faustyny Kowalskiej, późniejszej świętej – miał trafić do kościoła w Egipcie. Dlatego napis „Jezu, ufam Tobie” sporządzono po arabsku. Ostatecznie jednak obraz pozostał w Polsce, a pięciu pielgrzymów Bożego Miłosierdzia – Roman, Wojciech, Grzegorz, Marek i Seweryn – postanowiło zanieść obraz do Rzymu w prezencie dla Papieża. Pielgrzymami byli doświadczonymi, bo przeszli już wiele dróg, a zaczęli parę lat temu, idąc do Asyżu, teraz jednak trudności były nieporównanie większe – mieli ciągnąć wózek z ogromnym obrazem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pierwsze koty
Wyruszyli z Łodzi w połowie kwietnia, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, dzień po tym, jak papież Franciszek ogłosił Święty Rok Miłosierdzia. Już pierwszego dnia mieli przygodę: ważący ponad 200 kg wózek, na którym wieźli obraz, musiał zawrócić do mechanika. Pomyśleli wtedy, że to falstart. Pan Bóg uczy pokory i pokazuje, że to On prowadzi – komentowali.
Reklama
– Padł na nich blady strach, bo jak wózek psuje się w Łodzi, to co może dziać się w górach? – mówi Leszek Podolecki, założyciel Instytutu Charytatywnego im. św. Brata Alberta, mentor pielgrzymów (byli jego podopiecznymi). – Mówiłem im: pierwsze koty za płoty. Najważniejszy jest nie ciężar wózka itp., lecz wasza jedność i wspólnota. Zły będzie chciał was rozbić.
Droga, zwłaszcza na rondach i przy zmianie pasa ruchu, wymagała zgrania załogi, ale z tym z dnia na dzień było coraz lepiej. Droga miała jednak konsekwencje: pierwsze bąble na nogach. Jeszcze przed Częstochową lał deszcz, po raz pierwszy postawili „budę” wózka – na postojach jedli pod daszkiem.
Po tygodniu dotarli na Jasną Górę. Obraz Pana Jezusa został wniesiony na chwilę do Kaplicy przed Cudowny Obraz Matki Bożej, a następnie do bazyliki. Aby w tym uczestniczyć, na Jasną Górę przyjechała Myrna Nazzour, stygmatyczka pochodząca z Syrii, jedna z największych żyjących mistyczek Kościoła, która właśnie odwiedzała Polskę.
Nie wolno tracić wiary
1 maja ledwo żywi weszli na pierwszą górską przełęcz. Relacja ze strony www.idzieczlowiek.pl: „Był tam ekskluzywny ośrodek SPA. Chcieliśmy tylko zgody na rozbicie obozu w lesie, namiotów i budy na wózku. Przy recepcji jeden z gości musiał usłyszeć historię spoconych pielgrzymów, bo anonimowo kupił nam nocleg i śniadania. Pani z recepcji powiedziała, że ten człowiek, bogaty Rosjanin, nie chciał się ujawnić. Powiedział jej tylko, że chce pomóc chociaż tak, bo sam dla Boga jest już stracony. Prosi nas o modlitwę za jego dwie córki. Przez panią z recepcji dostał nasz krzyż pielgrzymów i słowo, że nie wolno stracić wiary w Boże Miłosierdzie”.
Reklama
Początek maja, Słowacja. We wsi Czerne czekał na nich kościół pełen ludzi – wieść o pielgrzymującym wizerunku Pana Jezusa roznosi się szybko. Na parę dni dołączyli przyjaciele z Łodzi: o. Grzegorz, Robert, przełożony Franciszkanów Świeckich, i Andrzej, konstruktor wózka. Szli teraz i modlili się w ósemkę.
Dętka po słowacku
Pierwszą gumę złapali na 600. kilometrze, przed Komatcicami. Pomogli Słowacy. Przyjęli nas do domu, nakarmili i zawieźli do serwisu. Dętka po słowacku to „dusza”. Żartowali: – Nasz wozik dostaĺ od vas novu duszu. Z nową „duszą” wkroczyli na Węgry, gdzie było płasko jak na stole bilardowym.
W mieście Zirc spotkali się z opatem Cystersów i ekipą kręcąca film o Bożym Miłosierdziu na przyszłoroczne Światowe Dni Młodzieży. Spali w klasztorze, każdy w osobnej celi. Przyjaźń polsko-węgierska kwitła, skonstatowali to po węgiersku: Jézusom, bízom Benned! (Jezu, ufam Tobie!).
Mester Balazs, sołtys miasteczka Bárdudvarnok, który witając pielgrzymów, wręczył im chleb i sól, zapytał, czy może dołączyć do pielgrzymki jako szeregowy pchacz. I tak przez kilka dni, aż do granicy z Chorwacją, załoga liczyła sześć osób. A w Chorwacji? To już osobna historia. Przez całą drogę niesamowita gościnność, otwarte serca i domy.
Poznani podczas procesji Bożego Ciała Chorwaci zaprosili ich do domu na obiad, a potem pomogli z noclegiem po bośniackiej stronie. W Bośni, mozaice kultur, języków i religii, tylko 15 proc. mieszkańców to katolicy, ale pielgrzymi dostawali stale wyrazy sympatii, co przekładało się także na to, że mieli co jeść i gdzie spać.
Przez góry do Medjugorie
Reklama
Bardzo dały się we znaki góry, gdzie przez dziesiątki kilometrów nie było żadnych domostw, tylko droga z serpentynami i skały. I upał, jak to często w połowie czerwca. W kanionie Vrbas spotkali grupę Polaków – rowerzystów z pielgrzymki „Misja Maryja”, wiodącej z Polski do Medjugorie i Czarnogóry, dokładnie ich szlakiem. Było dużo wzruszeń, serdeczności i wspólna Koronka.
Przez góry do Medjugorie przebijali się dwa tygodnie. Wreszcie dotarli. „Obraz został ustawiony na specjalnym miejscu podczas Różańca i Mszy św. – czytamy w relacji na stronie www.idzieczlowiek.pl. – Proboszcz powitał i przedstawił naszą pielgrzymkę kilku tysiącom pielgrzymów z całego świata”. Ludzie mogli się dowiedzieć, że ich pielgrzymowanie to dobra propozycja dla tych, którzy doświadczyli w życiu słabości: w osamotnieniu, nałogu, chorobie, więzieniu. I że łączy ich myśl, iż to Boże Miłosierdzie podnosi z upadków grzeszników i pozwala żyć.
Po kilku dniach w Medjugorie czekała ich droga wzdłuż Adriatyku do Splitu. Stamtąd prom do włoskiej Ankony i dalej – do Asyżu i Rzymu. Już niedługo do spotkania z Papieżem. Tak, bo byli już prawie pewni, że będą mogli przekazać obraz Franciszkowi osobiście.
Do Rzymu przez Asyż
Włochy, okolice Ankony, koniec czerwca, ponad 30 stopni. Przeszli pierwsze kilometry we Włoszech i... wózek z obrazem wylądował na policyjnej lawecie. Karabinierzy mówili, że jest za duży ruch, i przewieźli ich 12 km na mniej uczęszczaną drogę. Byli bardzo uprzejmi i podziwiali obraz. Życzyli pielgrzymom szczęśliwej drogi do Rzymu.
Do Asyżu było jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Aż tyle, bo przed nimi Apeniny, ale po Bośni mieli już sprawność górskich osłów… – Idą pod górę, ale teraz to już pójdzie z górki – podkreśla Leszek Podolecki. – Mówiłem im, że najważniejsza będzie jedność, to, że muszą się sprawdzić jako wspólnota. Wiem, że mieli kryzysy, mają przecież różne charaktery, ale przetrzymali to.
W przyszłym tygodniu mają szansę na audiencję u Papieża. – Pomagał w tym abp Andrzej Dzięga, który stale wspomaga chłopaków – mówi Podolecki. – Co zrobi Papież, gdy zobaczy arabski napis? Wyobrażamy sobie, że może powiedzieć: „Nieście go dalej”. Jeśli tak powie, żeby nieśli go dalej, do Ziemi świętej czy do Kairu, to będą nieśli. Ale byłoby to możliwe dopiero w przyszłym roku, przygotowania potrwają pewnie kilka miesięcy.