Korespondentce przeżywającej „ból rozstania” („Niedziela” nr 7 na 15 lutego 2015 r. – przyp. red.) radziłabym zastanowić się nad sobą. Chyba rzeczywiście często chcemy się „spowiadać z cudzych grzechów”. Tę lekcję przemyśleć musiałam kiedyś osobiście. Ojciec Franciszek zapytał mnie kiedyś po wyznaniu grzechów: „Oj, czy ty się czasem nie wybielasz?”. I nadeszło kolejne, głębsze niż dotychczas nawrócenie.
Warto pomyśleć (wbrew narzucanym nam przemocą teoriom) o różnicach psychicznych między kobietami i mężczyznami. My, kobiety, bardzo chętnie przyjmujemy czyjeś zainteresowanie nami za objaw uczucia. Motywacja treści listów, które ta Pani otrzymywała, może mieć wiele odmian: dobroć, szlachetność, ciekawość, nawet chęć dzielenia się troskami i radościami, utrwalenie przyjaźni. A tu są znamienne słowa: „A przecież ja opisywałam tylko swoje przeżycia”. To miał być plaster na duchowy dyskomfort tej Pani. A vice versa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
B. ze Wzgórza Katedralnego
Reklama
Takie listy to czasem dla mnie duże ułatwienie, bo to jakby kubeł zimnej wody na gorące głowy naszych Czytelników i nie ja go wylewam. Choć też mogłabym! A może i chciałabym. Czasami już mi ręce opadają, gdy Państwo opowiadają o swoich korespondencyjnych doświadczeniach. Bywa, że już w pierwszym liście ktoś zaznacza, że „tylko ślub kościelny, a jeśli chodzi o resztę, to po tym ślubie”. Jeszcze się dobrze nie przedstawili, a już takie zastrzeżenia. Rozumiem, że w pewnym wieku człowiek ma już niewiele czasu przed sobą i trochę mu się spieszy, ale żeby aż tak?
No i drugi temat – że nie skupiamy się na tej drugiej osobie, tylko na swoich własnych przeżyciach, odczuciach, zupełnie jakbyśmy byli pępkiem świata. Tak też daleko nie zajedziemy.
Zanim więc wyślemy list do kogoś konkretnego czy choćby do redakcji „Niedzieli”, pomyślmy, czego tak naprawdę oczekujemy w zamian. I czy to jest ta właściwa droga.
Aleksandra