Wydawałoby się, że problemu nie ma. Nie ma nad czym się zastanawiać, o czym dyskutować. Po co zresztą podejmować takie tematy, które dla pewnej grupy ludzi są, mówiąc delikatnie, wstydliwe. Chodzi mi
o stosunek ludzi do zwierząt. Bardzo bliska jest mi postać św. Franciszka, który chwalił Boga poprzez akty stwórcze: przyrodę, ptaki, zwierzęta. Bliskie są mi postawy ludzi, którzy biorą w obronę katowane
konie, zagłodzone psy, zamknięte gdzieś na długie dni w szopach koty czy inne zwierzęta. Zazwyczaj jednak mówimy o tym wszystkim wtedy, gdy wyjdzie na jaw jakaś kolejna afera. Pamiętamy, kiedy w jednym
tygodniu psy pogryzły kilkoro dzieci. Byliśmy oburzeni. Gotowi byliśmy uśpić wszystkie psy jako główną przyczynę tragedii. Pamiętamy, jak zachowywaliśmy się, kiedy dowiedzieliśmy się, że w Polsce jest
choroba szalonych krów. Przestaliśmy kupować wołowinę, a krowę obchodziliśmy kilka metrów obok. I pamiętamy sytuację z końmi, które zostały uwięzione na małej wysepce. A przecież za każdą tragedią z udziałem
zwierząt stoi człowiek, ten nierozważny, nieodpowiedzialny, mało inteligentny.
Było to w dzień jarmarku. Na małej przyczepce jechały sobie: koń, krowa i przynajmniej dwa prosiaki (bo tyle widziałem świńskich ryjów). Przyczepkę ciągnął za sobą polonez. Szybkość samochodu przekraczała
nawet 90 km/h, a temperatura powietrza sięgała -16° C. Nikt samochodu nie zatrzymał. Samochód wyprzedzała policja, nie zareagowała. Widocznie tak musi być. A ja z chęcią popatrzyłbym na jadącego w takiej
przyczepce kierowcę poloneza.
Może zaczniemy wreszcie szanować to, co Pan Bóg stworzył. Pewnie i psy mniej by gryzły, i konie nie byłyby takie dzikie, gdyby człowiek był normalny. Ale cóż, mam tego dowody, że człowiek najnormalniej...
zdziczał.
Pomóż w rozwoju naszego portalu