Z ks. Romanem Rusinkiem SAC, misjonarzem pracującym 7 lat w Rwandzie, rozmawia ks. Paweł Bejger
Ks. Paweł Bejger: - Przychodzi w życiu człowieka taka chwila, kiedy trzeba podjąć decyzję, co chciałoby się w życiu robić. Człowiek długo się zastanawia, długo myśli, potem decyduje. Jak to było w życiu Księdza?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Roman Rusinek: - Pamiętam, że od dziecięcych lat byłem pod urokiem przeczytanej książki o ojcu Beyzymie. Postać pracującego wśród trędowatych człowieka zachwyciła mnie. Po przeczytaniu książki powiedziałem mamie: "Mama, szkoda że u nas nie ma trędowatych, bo chciałbym wśród nich pracować". Mama odpowiedziała mi wtedy: "Nie martw się, jak Pan Jezus będzie chciał byś pracował z trędowatymi, to pośle cię do nich". Później spotkałem się z Księżmi Pallotynami i tam spotkałem ks. Chozera, który od lat pracował w Rwandzie. I tak się zaczęło.
- Rozpoczynając naukę w seminarium, wiedział już Ksiądz, że będzie pracował w Rwandzie?
- Odpowiedziałbym inaczej, rozpoczynając naukę w seminarium, chciałem bardzo pracować jako misjonarz nie gdzie indziej tylko w Rwandzie.
- Czym zaimponował ksiądz Chozera młodemu wtedy chłopakowi?
Reklama
- Miłością do bliźniego, do ubogiego. Ks. Chozera był lekarzem, pomagał każdemu, kto go o to prosił. Po drugie był to człowiek, który miał i ma ogromne zasługi dla rwandyjskich rodzin. W latach 80. Rwanda miała najwyższy w świecie przyrost naturalny. Niektórzy chcieli to zahamować, propagując środki antykoncepcyjne. Pallotyn sprzeciwiał się temu, tym samym naraził się wielu możnym tego świata.
- Zadecydował Ksiądz, że kolejne lata swego kapłaństwa spędzi w Rwandzie. Wyjazd do Brukseli na naukę języka francuskiego i wtedy wiadomość, która porusza serce kapłańskie i serca całego świata.
- Tak, to był 7 kwiecień 1994 r. Doszła do nas wiadomość o wojnie w Rwandzie. Miałem okazję oglądać na własne oczy tragedię tamtych ludzi. W krótkim czasie zginęło około 1 miliona ludzi. Przerażające.
- Strach? Myśl o odłożeniu wyjazdu?
- Myślę, że najczęściej zadawałem sobie pytanie: czy będzie jeszcze do kogo tam pojechać. Biegające watahy ludzi z maczetami, kijami, krew na ulicach, samosądy...
- Przychodzi rok 1995. Mimo zawieruchy wojennej wsiada Ksiądz w samolot i udaje się do ogarniętej wojną Rwandy. Co czuje człowiek, kiedy rusza tak w nieznane?
- To były trudne chwile. Jak nigdy, miałem wtedy tyle pytań. I do siebie, i do Pana Boga. Pamiętam, kiedy z samolotu patrzyłem na czerwoną Saharę, to mówiłem do siebie: chłopie, czy ty dasz sobie radę?
- Pierwsze kroki na ziemi rwandyjskiej...?
- Nie pamiętam nic. Wiem, że mocno wtedy ściskałem w dłoni różaniec.
- Pierwsze spotkania, pierwsze rozmowy, pierwsza praca. Czy tak sobie to wszystko Ksiądz wyobrażał?
Reklama
- Nie wiem nawet, co ja sobie wyobrażałem. Był pewien strach, ale i zachwyt. Pamiętam pierwszy poranek, kiedy zamiast budzika obudziły mnie ptaki. Tego śpiewu nigdy nie zapomnę. Koncert jak w bajce.
- Czy potwierdziły się wiadomości mówiące o koszmarze wojennym?
- Tak, już na drugi dzień mogłem zobaczyć małą kaplicę, w której spalono kilkanaście kobiet i dzieci. Oblano kaplicę benzyną i rzucono do środka granat. Wstrząsający był widok spalonych ciał, rozbitego tabernakulum, stopionej monstrancji, a pośród tej tragedii napis: "Bóg jest miłością".
- Wojna to niepewność jutra. To ciągle zagrożone ludzkie życie. Czy były takie chwile, kiedy Księdza życie było zagrożone?
- Niejednokrotnie. Zresztą nikt z nas nie był pewny jutra. Pamiętam któregoś dnia jechaliśmy do kaplicy położonej na północy Rwandy. Dojechaliśmy do punktu kontrolnego, gdzie zawsze było bardzo dużo wojska. Tym razem nie było nikogo. Nie wiedzieliśmy, co robić. Podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej. Wiedzieliśmy, że przekroczenie punktu kontrolnego bez zgody wojska równe jest karze śmierci. Tym razem udało się. Kiedy dotarliśmy do kaplicy, ludzie tam zgromadzeni dziwili się, że dojechaliśmy. Opowiedzieli nam, że minionej nocy na odcinku, który pokonywaliśmy bez zezwolenia, wojsko wymordowało kilkaset cywilów.
- Ile obecnie, po zamieszkach wojennych, mieszkańców liczy Rwanda?
- Około 8 milionów.
- Ile ofiar pochłonęła wojna?
Reklama
- Według nas, misjonarzy, około 2 milionów. Los kolejnych 2 milionów jest nieznany.
- Kim jest dla mieszkańców Rwandy ksiądz, misjonarz, który do nich przybywa?
- Jest znakiem nadziei. Znane jest tam powiedzenie, że "tam, gdzie jest kapłan, tam jeszcze nie jest tak źle".
- Czego moglibyśmy się nauczyć, my, Polacy, od katolików rwandyjskich?
- Dużo rzeczy. Najbardziej jednak zaangażowania i przeżywania Eucharystii. Oni każdą Mszę św. przeżywają tak, jakby była to ich ostatnia. Tę autentyczność przynależności do Chrystusa mają wypisaną na twarzach, w oczach. Tego nie można opisać. I po drugie, życzyłbym Polakom takiego zamiłowania do swojej ziemi, jakie mają Rwandyjczycy.
- Myśli Ksiądz, że u nas katolicy inaczej przeżywają Eucharystię?
- To już Ksiądz powinien sobie na to pytanie sam odpowiedzieć.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.