WIESŁAWA LEWANDOWSKA: Wiele dyskusji wywołało Pani wystąpienie w debacie nad exposé premier Ewy Kopacz. Zastanawiano się, dlaczego akurat Pani została wytypowana przez Klub Parlamentarny PiS do zmierzenia się z panią premier. A więc: dlaczego?
ANNA ZALEWSKA: Może dlatego, że sprawdziłam się już w tego rodzaju wystąpieniach, może z powodu różnorodności moich doświadczeń politycznych. Członkostwo w Komisji do Spraw Unii Europejskiej wymaga pewnej wszechstronności spojrzenia, w Komisji Zdrowia mam pełen przegląd najbardziej dotkliwych i nierozwiązanych problemów społeczeństwa. A wcześniej, z racji swego wykształcenia, uczestniczyłam też w pracach Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży...
W dodatku jest Pani znana z „walki z wiatrakami”...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozumiem, że to nie aluzja do pani premier...
Gdzieżbym śmiała! Chodzi o Pani zainteresowania ekologiczne.
Rzeczywiście, zajęłam się pomocą protestującym przeciwko elektrowniom wiatrowym. Musiałam więc zdobyć ogromną wiedzę; trzeba było nie tylko stworzyć ramy prawne dla powstających stowarzyszeń, ale przede wszystkim nauczyć ludzi, jak się organizować, jak nie dać się „ograć” nieuczciwym, często podstępnym, wiatrowym inwestorom. Dlatego, w sposób automatyczny, weszłam również do komisji energetyki.
Reklama
Nie za szerokie jest to pole walki?
Uważam, że ambitny polityk, zwłaszcza poseł, musi się możliwie wszechstronnie angażować. I wcale nie jest to trudne, jeśli przedtem przez 9 lat było się samorządowcem. A gdy pracuje się w samorządzie i właściwie pojmuje się tę misję, to trzeba się znać prawie na wszystkim. Gdy byłam wicestarostą powiatu świdnickiego, nie było zmiłuj się! Musiałam się znać na edukacji, na zdrowiu (m.in. budowałam szpital, zarządzałam służbą zdrowia i ratownictwem medycznym). A nieco wcześniej, po reformie administracyjnej, brałam udział w tworzeniu naszego powiatu: trzeba było zorganizować starostwo, skonstruować budżet.
Dobrze się Pani czuje teraz na politycznych szczytach, gdzie często brakuje konkretów?
Brakuje mi merytorycznej dyskusji, przeszkadza postpolityka. Po desygnowaniu pani Ewy Kopacz na premiera zastanawiano się bardziej nad tym, jak wygląda, jak mówi, a nie nad tym, co mówi. Próbowałam odczarować exposé pani premier, wskazując właśnie na konkrety, a raczej na ich brak.
Odczarowując, wywołała Pani burzę, jakiej dawno nie było!
Reklama
Niestety, nikt nie zwracał uwagi na moje konkretne zarzuty, których było naprawdę wiele i które trzeba było zamknąć w piętnastominutowym wystąpieniu. Burzę z piorunami wywołało pytanie o kompetencje moralne pani premier, jakoby nieuprawnione. Okazuje się bowiem, że powinniśmy podziwiać bohaterską postawę pani Ewy Kopacz w Moskwie w 2010 r., kiedy to z przejęciem przekonywała nas o wielkim zaangażowaniu Rosjan, o „przekopywaniu na metr” terenu katastrofy smoleńskiej... Skoro wtedy mijała się z prawdą, to czy można mieć zaufanie do jakichkolwiek jej obecnych deklaracji? Naprawdę trudno było pominąć tę wątpliwość.
Czy ocena exposé premiera to trudne zadanie?
To wcale nie było trudne. Przynajmniej w tym przypadku. Wystarczyło tyko uwypuklić to, co było w nim najbardziej nieprawdziwe, odbiegające od rzeczywistości. A poruszane problemy nie były mi tak obce, jak obce wydawały się samej pani premier...
Na jakiej podstawie Pani tak sądzi?
Takie wrażenie odniosłam, patrząc, w jaki sposób pani premier odczytywała tekst. Zresztą już sama jego konstrukcja skakanie po problemach i poziomach ogólności wskazywała na to, że nie było to dzieło autorskie. Nie było w tym naturalności wytrawnego polityka, który wie, co chce zrobić, jakie ma ideały. Pani premier zachowywała się jak dziecko we mgle...
A może raczej jak kobieta...?
Od momentu desygnowania pani premier pojawiają się zarzuty, że nie można jej dotykać, ponieważ jest bardzo wrażliwą, łatwo załamującą się kobietą. W moim odczuciu takie cechy dyskwalifikują ją jako premiera. I jako polityka. To eksponowanie kobiecości było nie tylko wstępnym potknięciem samej pani premier, ale i dość niefortunną próbą ocieplania jej wizerunku przez kolegów partyjnych.
Reklama
Wielce niefortunne było też stwierdzenie rzecznika prasowego Pani partii, że dyshonorem dla prezesa partii opozycyjnej byłoby polemizowanie z panią premier jako osobą stojącą intelektualnie o kilka pięter niżej... To nie było chyba miłe także dla Pani?
Na pewno było to niezręczne, natomiast mnie osobiście nie dotknęło aż tak, jakby mogło się komuś wydawać. Uważam, że w polityce nie ma miejsca na jakiekolwiek fochy i obrażanie się. Polityk musi mieć grubą skórę, bez względu na to, czy jest mężczyzną, czy kobietą. Uznałam, że ta wypowiedź pana Hofmana była dość niefortunna pracuję dalej, nie mam żadnych pretensji.
Ani kompleksów, że jest Pani o tych kilka pięter niżej niż pan prezes?
Kompleksów nie mam. A że jestem o kilka pięter niżej, to oczywista oczywistość!
Czym dla Pani jest polityka?
Na pewno nie jest czystą teorią albo jakąś salonową grą. Jest byciem z ludźmi przez cały czas, byciem w rytmie zdarzeń, byciem tu, na ziemi.
Każdy polityk deklaruje bycie z ludźmi, czasami je nawet praktykuje. Pani premier niedawno zakupiła jabłka na bazarze w jednym z wielkopolskich miasteczek...
Reklama
Bycie z ludźmi w czasie kampanii wyborczej to żadna sztuka; pani premier po prostu w ten sposób uczestniczy w kampanii wyborczej swej partii. Takie gesty jednak nie wystarczą, zwłaszcza gdy jest się premierem. Naprawdę liczy się codzienne słuchanie tego, co ludzie mają do powiedzenia, ale też mówienie do nich ludzkim językiem jasne tłumaczenie, wyjaśnianie zawiłych problemów. Nie wiem, czy pani premier sobie z tym poradzi, bo przecież chyba nigdy wcześniej tego nie robiła.
A jak Pani sobie z tym radzi? Jest na to jakaś dobra recepta?
Wydaje mi się, że jako polonistka wiem, jak używać języka w zależności od tego, do kogo mówię. Dobrze pamiętam też swoje pierwsze poselskie doświadczenia ze środowiskami wiejskimi i nauczkę, by się nie wymądrzać, tylko prostym językiem cierpliwie wyjaśniać trudne sprawy. Wtedy zrozumiałam, że poseł, polityk ma być doradcą i pomocnikiem, a nie gwiazdą z telewizji. Wyborcy oczekują od nas jasnego przekazu, języka bez ozdobników. Wysoki poziom abstrakcji jest dopuszczalny wyłącznie w debatach eksperckich, a nie w komunikowaniu się z obywatelami. A, niestety, często nawet w mediach które powinny tłumaczyć rzeczywistość mamy do czynienia z dość mętnymi, ogólnikowymi wypowiedziami, z których emanują sztuczność i nieszczerość.
Na przykład?
Moim zdaniem, właśnie exposé pani premier i komentujące je wystąpienie szefa Klubu Parlamentarnego PO, pana Rafała Grupińskiego, to wręcz kliniczne przykłady ogólnikowości i populizmu.
Ma Pani na myśli apel o pojednanie skierowany do Jarosława Kaczyńskiego?
Reklama
To już nawet więcej niż zwykły populizm to wielka manipulacja! Na szczęście niezbyt udana, z powodu nieoczekiwanej reakcji prezesa Kaczyńskiego. Jego gest wobec Donalda Tuska był nie tyle nieoczekiwanym spełnieniem życzenia pani premier, co zaprzeczeniem postawionej przez nią tezy o jednostronnej nienawiści PiS wobec PO, o osobistych animozjach Jarosława Kaczyńskiego wobec Donalda Tuska. Moim zdaniem, pani premier chciała zakonserwować ten stereotyp, bo dzięki niemu łatwiej jest rządzić.
Zakończenie wojny polsko-polskiej nadal nie będzie możliwe?
Gdyby pani premier rzeczywiście chciała zakończyć tę wymyśloną przecież i rozpoczętą przez Donalda Tuska wojnę polsko-polską, to miała znakomitą okazję wykonania spektakularnego gestu: mogła odejść od mikrofonu, by podać rękę szefom opozycji. To byłoby naprawdę godne polityka, męża stanu, który naprawdę chce pojednania.
Tymczasem gest pojednania został wymuszony na opozycji...
To nie było wymuszenie, lecz oczywista kolej rzeczy. To, na co my jako opozycja a szczególnie PiS nie możemy pozwolić, to wmawianie ludziom, że spór polityczny jest wojną, że opiera się na zbiorowej bądź osobistej nienawiści. By temu właśnie zaprzeczyć, Jarosław Kaczyński podszedł do Donalda Tuska.
Zachowanie prezesa PiS było dużym zaskoczeniem dla wszystkich. Jedni podziwiali, drudzy mówili o kapitulacji, przyznaniu się do winy...
W swoim wystąpieniu mówiłam, że PiS i PO zawsze będą dzieliły diametralne różnice w ocenie polskiej rzeczywistości. Będziemy się spierać, ponieważ zabiegamy o inną Polskę. Mówiłam też, że nie można sprowadzać polityki do personalnych niechęci, jak to zrobiła pani premier, prymitywnie manipulując faktami.
Reklama
Pani wystąpienie oceniono jako zbyt wojownicze. Niesłusznie?
Mówiłam dynamicznie, to prawda. Musiałam bowiem przekrzykiwać posła Stefana Niesiołowskiego, podnieść głos, aby nie było słychać jego wulgaryzmów, aby nie dać się wytrącić z równowagi. Nikogo nie obrażałam. Zawsze staram się dyskutować merytorycznie. Zauważyłam jednak, że im celniejszych argumentów używam, tym bardziej zarzuca mi się używanie języka agresji. Niestety, ludziom w Polsce skutecznie wmówiono, że PiS uprawia politykę językiem wojny. Takie podejście do opozycji z góry wyklucza jakąkolwiek rzeczową debatę.
Czuje się Pani bezradna?
Występując publicznie, zwłaszcza w mediach, staram się uciekać od zaczepek. Zresztą, jako politycy wiecznie atakowanej opozycji także przez media, które w Polsce nie kontrolują rządu, lecz opozycję jesteśmy po wielu już latach zaprawieni w boju, nauczyliśmy się sprawnie odpierać ataki, demaskować fałsz i niesprawiedliwe oceny. Jesteśmy wyćwiczeni i zawsze przygotowani na najgorsze. I potrafimy sobie już całkiem nieźle radzić.
To prawda. Jednak mistrzami w budowaniu dobrego wizerunku pozostają politycy partii rządzącej. Właściwie dlaczego?
Reklama
Odpowiedź jest prosta: przede wszystkim dlatego, że mają za sobą większość mediów. Pocieszające jest jednak to, że na tym nieskazitelnym wizerunku partii rządzącej od pewnego czasu pojawiają się rysy. Weźmy pod uwagę choćby osobę i exposé pani premier. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec nieprawdziwość, sztuczność... Moim zdaniem, wizerunek sprawnych rządów PO już od dawna trąci politycznym kiczem.
Tyle że ów kicz wciąż podoba się całkiem pokaźnej liczbie Polaków. A nowa pani premier znów wiele obiecuje.
To prawda. W exposé pojawiała się zapowiedź poprawy w wielu dziedzinach, ale w roku... 2016. Na najbliższy rok rząd pani premier Kopacz nie jest w stanie zaproponować niczego realnego. Wszystkie pieniądze i wszystkie zadania, o których mówiła, są skrojone pod unijne fundusze strukturalne. Ale przecież nie są to jeszcze pewne pieniądze, ponieważ pani minister Elżbieta Bieńkowska zostawiła niedokończone sprawy; nie rozliczono poprzedniej perspektywy budżetowej. Do wyjaśnienia pozostają dotychczasowe wydatki na inwestycje kolejowe (sprawa Pendolino) oraz drogowe. Jeśli nie rozliczymy prawidłowo poprzednich wydatków, nie dostaniemy następnych pieniędzy. O niepewnych obietnicach pani premier można by mówić godzinami... Chyba najbardziej oburzyła mnie informacja o wspaniałej możliwości studiowania polskich studentów za granicą. Pani premier nie dodała choćby jednego słowa o podnoszeniu jakości rodzimych wyższych uczelni, ani słowa o pracy dla absolwentów naszych uczelni.
Pani premier snuła więc wizje zamków na lodzie?
Powiedziałabym raczej, że pływała pod lodem... Każda z informacji podanych w exposé była manipulacją, półprawdą albo dowodem na to, że pani premier nie ma odpowiedniego rozeznania w materii rządzenia. Wydaje się tak po kobiecemu bezradna.
* * *
Anna Zalewska
Polityk, samorządowiec, posłanka na Sejm VI i VII kadencji (PiS)