ALEKSANDRA NITKIEWICZ: Jest Pani znaną aktorką teatralną i filmową, jednocześnie żoną i mamą pięciorga dzieci. Czy wystarcza Pani czasu na pasje, marzenia?
DOMINIKA FIGURSKA: Największą moją pasją jest obecnie bycie mamą i żoną. Czuję, że robię coś, co jest w życiu kobiety najważniejsze. Ale praca zawodowa to również pasja i moje życiowe zadanie. Czy da się pogodzić pracę aktorki z wychowywaniem pięciorga dzieci? Tak, choć nie ukrywam, że nie jest to proste. Wymaga sporych umiejętności organizacyjnych, a także wsparcia męża. Na szczęście, praca aktorki nie wymaga pracy po 8 godzin dziennie, od rana do popołudnia. Dzięki temu, że nie pracuję codziennie, mogę dostosować rytm swoich wyjazdów, pracy w teatrze czy na planie zdjęciowym do zwyczajnego życia rodzinnego. Teraz, gdy nasz najmłodszy synek Jaś ma dopiero pół roku, a czwarty synek, Piotruś 2 latka, pracuję oczywiście dużo mniej niż kilka lat temu. Chcę jak najwięcej czasu spędzać z maluszkami. Ale gdy chłopcy podrosną, zapewne znów stanę się bardziej aktywna zawodowo.
ANNA PRZEWOŹNIK: Traktuje więc Pani swoje bycie w domu z dziećmi jako etap przejściowy...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Tak. To zresztą naturalne. Malutkie dzieci potrzebują obecności matki niemal cały czas. Starsze stają się coraz bardziej samodzielne. Trzeba pozwolić im na mądre dojrzewanie, dorastanie. Matka musi być zawsze czujna i musi mieć czas także dla nich. Jednak wraz z ich dorastaniem może znaleźć go więcej dla siebie: na rozwijanie swoich pasji, na przeróżne aktywności poza domem. Aktorstwo daje mi ogromną satysfakcję, radość, więc nie rezygnuję z pracy zawodowej. Matką jestem cały czas. Na pięciu etatach, bo mam pięcioro dzieci (śmiech). Aktorką jestem w... wolnych chwilach. Czasem zresztą żartuję, że wieczorne wyjście na spektakl to przyjemny relaks. To odskocznia od domowych spraw, od gotowania, prania, odrabiania lekcji. Bo przecież wielodzietny dom tętni życiem i tysiącem spraw od rana do wieczora. Cieszę się więc, że w aktorstwie mam azyl, przestrzeń przeznaczoną tylko dla siebie. Kiedy wychodzę na spektakl, mogę nieco odetchnąć, nabrać dystansu do spraw rodzinnych. A potem wracam do dzieci radosna i uśmiechnięta, stęskniona za nimi.
A.N.: Najmłodszy synek to Jan Paweł. Możemy się domyślać, skąd takie imię...
Jego patronem jest papież Jan Paweł II. Nasz Jaś Pawełek urodził się dwa dni po kanonizacji Papieża Polaka, a jego chrzest odbył się w rocznicę urodzin Jana Pawła II. Oboje z mężem jesteśmy z pokolenia JPII. Papież był i jest dla nas wielkim autorytetem i wiele mu zawdzięczamy: otoczył naszą rodzinę wielką troską. Kiedy doświadczaliśmy trudnych chwil, kryzysu w małżeństwie, pojechaliśmy właśnie do Rzymu, na grób Ojca Świętego, prosić o pomoc. Otrzymaliśmy ją. Imię naszego synka jest więc rodzajem dziękczynienia za nasze małżeństwo.
A.N.: Czy macie z mężem czas na to, by zwyczajnie cieszyć się, że jesteście razem?
Reklama
Zawsze się sobą cieszymy! Mamy z mężem ten sam cel dobre wychowanie naszych dzieci. Dzieci są naszą wspólną radością, troską, więc to nas bardzo cementuje. Staramy się też spędzać czas wyłącznie ze sobą, sam na sam, ale nie ukrywam, że to obecnie trudne.
Po prostu dzieci są malutkie i wymagają naszej stałej obecności. Trudno je zostawić, choćby na jeden wieczór, i np. wyjść na randkę... Gdy młodsze dzieci podrosną, zapewne będziemy z mężem częściej spędzać czas tylko we dwoje. Półtora roku temu (gdy jeszcze Jana Pawła nie było na świecie) zrobiliśmy sobie zresztą wspaniały małżeński prezent wybraliśmy się na prywatną pieszą pielgrzymkę z Krakowa do Częstochowy. Przeszliśmy przepiękną trasę Jurę Krakowsko-Częstochowską. To był cudowny czas, sześć dni tylko dla nas. Może kiedyś uda się taką wyprawę powtórzyć.
A.N.: Jak sobie Pani radzi z organizacją codzienności, w takiej rodzinie jest to przecież nie lada wyzwanie...
Funkcjonowanie dużej rodziny bywa skomplikowane. Wymaga sporej dyscypliny. Wszyscy domownicy muszą trzymać się wyznaczonych reguł i zasad. Wtedy jest prościej, przyjemniej, nie ma niepotrzebnych nerwów. Funkcjonowanie domu, w którym mieszka siedem osób, musi być uporządkowane. Dzieci więc dokładnie wiedzą, czego od nich wymagamy. Mają swoje obowiązki i naprawdę starają się je wypełniać. A my, rodzice, jesteśmy w stosunku do nich konsekwentni. Przykład? Wszystkie dzieci idą spać wcześnie. Dzięki temu rano budzą się wyspane, mają siłę do nauki i zajęć pozaszkolnych. Natomiast dzięki temu, że wieczorem dzieci szybko znikają w swoich pokojach, my z mężem zyskujemy spokojny czas, chwilę na odpoczynek. Możemy porozmawiać bez ciekawskich świadków: pięciu par dziecięcych oczu i uszu. Możemy nacieszyć się ciszą. Tak naprawdę życie w wielodzietnej rodzinie nie jest aż takie trudne, jak się może wydawać osobie, która np. wychowuje jedno dziecko. O tym, jak wygląda wielodzietna organizacja życia, wielodzietny dzień, wakacje czy moja praca, szerzej opowiadam w książce „I co my z tego MAMY?”, którą napisałam wspólnie z wielodzietną dziennikarką Agatą Puścikowską.
A.N.: Jakie wartości są ważne w Państwa domu?
Reklama
Bóg, honor, ojczyzna...
A.P.: Mówi Pani to, co chcemy usłyszeć?
Czy to takie dziwne, że są rodziny, dla których wyżej wymienione wartości są priorytetami? Oczywiście, przekazując je dzieciom, nie głosimy „kazań”, nie używamy patosu, górnolotnych zwrotów. Po prostu rozmawiamy z dziećmi, towarzyszymy im w konkretny sposób. Komentujemy rzeczywistość, sytuacje wokół nas. I, co chyba ważne, nie udajemy nieomylnych, „świętych” rodziców, wszystkowiedzących dorosłych, którzy nigdy nie popełniają błędów. Przeciwnie staramy się przekazać dzieciom, że nikt z nas nie jest doskonały, że każdy człowiek czasem upada. Ale przecież nie oznacza to, że nie możemy dążyć do ideału, że nie możemy zmieniać się na lepsze. Możemy i powinniśmy! Gdy człowiek upada, powinien wstać, poprosić Pana Boga o wsparcie i iść dalej. To taka nasza prosta, zwykła, rodzinna droga do świętości.
A.N.: Jak dzieci reagują na kolejne rodzeństwo?
Reklama
Przeogromną radością. Gdy nasza najstarsza córka, Anastazja, dowiedziała się, że urodzi się Piotruś, czwarte dziecko, popłakała się ze szczęścia. Pozostałe dzieci też zareagowały euforycznie. Po urodzeniu Piotrusia, gdy wróciłam z nim do domu, dzieci wpadły do pokoju i zanim zdążyłam zagonić je do umycia rąk, średnia córka już trzymała malucha na rękach. I to perfekcyjnie jak wprawiona matka! A nasze piąte dziecko, Jana Pawła, kocha już czwórka starszego rodzeństwa. To wielki dar być kochanym przez taką gromadę! Najlepsze, co daliśmy naszym dzieciom, to siebie nawzajem. Teraz, oczywiście, dzieci czasami się i kłócą, i złoszczą na siebie. Ale w dorosłości docenią wartość, jaką jest duża rodzina.
A.N.: Niektórzy mówią, że łatwiej jest rodzicom, gdy dzieci jest więcej...
Oczywiście! Wymyśliłam nawet takie hasło: chcesz mieć czas na kawę, miej dużo dzieci (śmiech). Po prostu dzieci bawią się razem, mają swoje sprawy, tworzą swoją dziecięcą przestrzeń, wypełniają ją ciekawymi relacjami, rozmowami. Dzięki temu stają się bardziej asertywne, twórcze, ciekawe świata. Ale też uczą się empatii, odpowiedzialności za drugiego człowieka. W rodzinach wielodzietnych nie ma miejsca na egoizm i niezdrową rywalizację. A w dodatku, co jest ogromnym plusem, rodzeństwo nigdy się ze sobą nie nudzi. I tym samym nie próbuje... zanudzać rodziców wiecznym marudzeniem, wymuszaniem wspólnych zabaw czy innych aktywności.
A.P.: A gdyby Pani miała na dziś zdefiniować, co jest dla Pani najważniejsze?
Najważniejsza jest miłość. Ale równie ważne jest czyste sumienie. Składałam kiedyś życzenia znajomemu. Mówię mu: „Wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia...”. Odpowiedział: „Na Titanicu wszyscy byli zdrowi, ale szczęścia nie mieli. Życz mi więc czystego sumienia”. I miał rację.
* * *
Dominika Figurska
aktorka teatralna i filmowa, związana z Teatrem Polskim we Wrocławiu, gościnnie gra w Teatrze STU w Krakowie i w Teatrze Studio Buffo w Warszawie. Współautorka książki-rozmowy dwóch spełnionych mam wielodzietnych „I co my z tego MAMY?”, wyd. Znak. Prywatnie żona i mama pięciorga dzieci: Nastazji 11 lat, Matyldy 9, Józia 7, Piotrusia 2, Jana Pawła 5 miesięcy.