Gdy w 1988 r. władze PRL zaczęły wysyłać sygnały, że czas na rozmowy, radykalni działacze opozycji wiedzieli, co się święci. Było widać, że system się chwieje, a dni komunistów są policzone. Musieli więc szukać ratunku. Znaleźli go w rozmowach z częścią opozycji mówi Kornel Morawiecki, dawny szef „Solidarności Walczącej”.
Radykałów było sporo, ale to inni decydowali o dynamice wydarzeń. Silniejsi byli ci, którzy uważali, że wolność nie zrobi się sama, że nie wystarczy zaczekać, aż reżim się załamie. To oni zasiedli przy okrągłym stole. A jednym z ustaleń były wybory 4 czerwca: wolne do Senatu, a ustawione do Sejmu. Zgoda na 65 procent miejsc poselskich dla rządzących i walka o pozostałe 35 wydawało się postępem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozmowa z terrorystą
Gdy na początku kwietnia 1989 r. w warszawskim kościele przy ul. Żytniej powołano Komitet Obywatelski oficjalną reprezentację części opozycji w wyborach dominował nastrój niepewności. Pesymiści wieszczyli, że wybory mogą się okazać dla opozycji sporym ciosem. Sytuacja jest bardzo trudna: nie mamy struktur organizacyjnych, czasu, dostępu do mass mediów mówił Bronisław Geremek, jeden z liderów KO.
Reklama
Adam Borowski, wówczas lider warszawskiej „Solidarności Walczącej” i podziemny wydawca, wspomina, że razem ze współpracownikami mieli poczucie, że układy z komunistami to dziadostwo, ale trzeba było to zrobić. Że wygrać się nie da, a poddać też się nie można. Działalność podziemna gasła, społeczeństwo było zniechęcone, rozgoryczone, nie dałoby się go pociągnąć mówi Borowski. Jakimś rozwiązaniem był okrągły stół.
Dawał nadzieję na zmiany. Ale to miał być tylko etap do niepodległości. Tak jak policja rozmawia z terrorystą. Póki ma broń w ręku i zakładnika, to rozmawia się tak, żeby ten zakładnik nie zginął. Ale gdy terrorysta oddaje broń, to się go aresztuje i stawia przed sądem. Rozmawiamy z nimi, ale gdy się umocnimy, postawimy ich przed sądem mówi Borowski.
Pierwsze skrzypce w KO odgrywali w Warszawie jego dobrzy znajomi, m.in. Henryk Wujec, Jan Lityński i Zbigniew Romaszewski i to pod ich namowa włączył się. Mieliśmy w Warszawie trzy drukarnie mówi Borowski. Organizowałem druk ulotek, plakatów, instrukcji w kampanii przed 4 czerwca.
Słit focia z Wałęsą
Józefa Orła, działacza solidarnościowego podziemia, a dziś szefa kontestującego III RP warszawskiego Klubu Ronina, do sztabu wyborczego przy ul. Fredry przygnało poczucie obowiązku. Nie ma kto na Fredry pracować! usłyszał od zaangażowanego kolegi.
Wcześniej wydawałem „Kurier okrągłego stołu”, w którym mocno pastwiliśmy się nad meblem. Ale jak przyszły wybory, to już było coś innego. Trzeba było się włączyć mówi Orzeł. Odpowiadał za spory fragment propagandy, w tym za plakaty, ulotki.
Reklama
Przebojem były foty z Lechem Wałęsą. Jak potem twierdzili specjaliści, pomysł był marketingowym strzałem w dziesiątkę, który w jakimś stopniu przyczynił się do wyniku wyborów. Większość kandydatów nie była znana, takie zdjęcie zwiększało szansę wygranej.
W samo południe
Ale najbardziej zapamiętano inny plakat, Tomasza Sarneckiego z Gary Cooperem w roli szeryfa z filmu „W samo południe” i znaczkiem „Solidarności”. Chciałem by plakat był odczytywany na dwa sposoby. Pokazuje jedynego sprawiedliwego, który idzie na czele i ma za sobą zbiorowość, czyli „Solidarność”, pociąga tłumy. Ale jest to też obraz całej zbiorowości zjednoczonej wokół jednej sprawy tłumaczył po latach autor. Plakaty z Wałęsą i Cooperem zadziałały.
Kandydaci KO zdobyli prawie wszystkie miejsca w parlamencie, jakie mogli zdobyć. W I turze opozycja zdobyła 160 ze 161 zakontraktowanych dla niej miejsc w parlamencie i 92 fotele senatorskie.
W Warszawie było kilku poważnych przeciwników wspominał po latach Jan Lityński, szef Warszawskiego Komitetu Obywatelskiego, dziś minister w kancelarii Prezydenta. Przeciwko Andrzejowi Łapickiemu startował Jerzy Urban. Przeciwko Andrzejowi Miłkowskiemu znana prezenterka telewizyjna Zdzisława Guca. Potem się okazało, że ci przeciwnicy nie byli aż tak mocni.
Reklama
Na dobry wynik zanosiło się. Wiedzą to doskonale ci, którzy poznali atmosferę kawiarni „Niespodzianka”, siedziby sztabu WKO przy placu Konstytucji. Odbywały się tu konferencje prasowe, spotkania z kandydatami, koncerty. Natomiast u „czerwonego” nie działo się nic. Dominowała rutyna: na spotkania i wiece ściągano aktywistów, plakaty były w konwencji pierwszomajowych dekoracji. Slogany, np. „PZPR my dotrzymujemy słowa”, nie działały na nikogo.
Lista krajowa
By ułatwić wejście do Sejmu komunistycznym liderom, ich nazwiska trafiły na listę krajową. Żeby kogoś skreślić, więcej niż połowa wyborców musiała wykreślić jego nazwisko, co wydawało się nieprawdopodobne. Dlatego mandat z listy krajowej wydawał się być pewny. A jednak z całej listy ocalały tylko dwie osoby, i to przypadkiem, bo nie wszyscy dokładnie wykreślali. Wynik wyborów oznaczał, że 33 mandaty zostaną nieobsadzone. Zachwiała się w parlamencie koalicyjna większość, która miałaby wybrać gen. Jaruzelskiego na prezydenta.
Cztery dni po wyborach gen. Czesław Kiszczak, szef MSW, wzywa Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, by zrugać ich za niedotrzymanie umów okrągłego stołu. To zadziałało. Liderzy KO zgadzają się na zmianę ordynacji wyborczą w... trakcie wyborów 18 czerwca o nieobsadzone mandaty mogli ubiegać wyłącznie kandydaci reżimowi.
Reklama
Stosunek do tej zmiany pokazała frekwencja w drugie turze, jedynie 25 proc. Nasz zespół na Fredry się załamał, cała grupa odeszła, pisząc na odchodnym list, że to zdrada mówi Józef Orzeł. Wiedzieliśmy, że tego nie trzeba było robić, a wybory pokazały, że komuniści są słabi, że do zmiany warunków można było nie dopuścić. Że to my mamy siłę i możemy dyktować warunki. Parę tygodni później pokazał to Jarosław Kaczyński namawiając ZSL i SD do odejścia z koalicji z PZPR. 4 czerwca unaocznił słabość komunistów, ale też rozpoczął łamanie naszej siły. I to nie z zewnątrz, ale od środka.
To był dla mnie szok i pierwsze rozczarowanie. Zapaliła mi się czerwona lampka mówi Adam Borowski. Nie traktuję tych wyborów, czy okrągłego stołu za porażkę. Porażką były efekty i okrągłego stołu i wyborów. Dla mnie celem i tych wyborów i tych rozmów była wolność, niepodległość. Inni chyba mieli inne cele.
„Wybory czerwcowe miały kluczowe znaczenie dla upadku reżimu komunistycznego i narodzin III Rzeczypospolitej pisał prof. Antoni Dudek. Stało się tak mimo postawy kierownictwa Solidarności, w istocie rzeczy całkowicie nieprzygotowanego do wykorzystania ogromnej fali poparcia społecznego jaka objawiła się 4 czerwca. W obawie przed siłową reakcją władz oraz wybuchem niekontrolowanego ruchu społecznego, sparaliżowano wszelkie próby odejścia od kontraktu okrągłego stołu”.
Czy 4 czerwca warto świętować jako dzień wolności, zwycięstwa? Jeśli już, to jako dzień zmarnowanego zwycięstwa mówi Józef Orzeł. I wtedy, i dziś Józef Orzeł uważa, że innej drogi wtedy nie było; trzeba było rozmawiać, trzeba było w wybory wejść, wygrać je i to z jak najlepszym wynikiem. Ale trzeba było szybko efekty tych wyborów skonsumować.
To dzień porażki dodaje Adam Borowski. Dostałem nawet zaproszenie do pałacu prezydenckiego na uroczystości 4 czerwca, miałem nawet odpisać, ale pomyślałem: po co ci to, oni tam wszyscy świętują, listu pewnie nikt nawet nie przeczyta.