Reklama

Święci i błogosławieni

Dla mam, które walczą

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Opisana tutaj historia jest laurką na Dzień Matki. Bez kwiatów z bibuły i kolorowych wstążek.

Jest laurką dla tych Mam, które w strachu i niemocy trwają przy łóżkach i wózkach swoich dzieci.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Zmieniają pieluchy, podają lekarstwa, wstrzykują do rurek zmielony na papkę pokarm. Walczą.

Przegrywają.

Płaczą.

Zaczynają od początku.

Ta historia jest laurką dla Mam od rdzeniowego zapalenia mięśni, mukowiscydozy, stwardnienia rozsianego, chłoniaka, białaczki i wielu, wielu innych chorób, które usłyszane po raz pierwszy – zawsze wywołują szok.

Ta historia jest dla Was.

Fundament z Różańca

Wszystko zaczęło się w marcu 1914 r. w Rzymie. W promieniach zachodzącego słońca Maria Ravaglioli zobaczyła Michela Meo. To był początek historii ich niezwykłej miłości. Cztery lata później w Bazylice św. Jana na Lateranie wzięli ślub, a opiekę nad rodziną powierzyli Matce Bożej Pompejańskiej. W podróż poślubną wybrali się do Neapolu, mieli pragnienie odwiedzić sanktuarium w Pompejach. To tam Maria usłyszała słowa, do których wracała później wiele razy, gdy miłość domagała się od niej coraz większych ofiar. Spowiednik powiedział Marii: „Ci, którzy od pierwszego dnia małżeństwa odmawiają Różaniec, otworzyli drzwi swojego domu Matce Bożej. Ona weszła, a ich rodzina będzie błogosławiona”.

Giovanni

Reklama

Oczekiwanie na pierwsze dziecko nie było łatwe. Michele bardzo chciał mieć dzieci, Maria nie była pewna. Gdy dowiedziała się o ciąży, płakała, czuła lęk i brak gotowości do macierzyństwa. Jednak gdy 29 listopada 1919 r. urodził się Giovanni, dom i serce Marii wypełniła niewypowiedziana radość. Zapragnęła teraz być matką kochającą, przynoszącą szczęście, czułą i dobrą. Przez wiele godzin siedziała przy chłopcu, patrząc, jak śpi w czerwonej kołysce.

Jednak Bóg miał inny plan. Niespełna dwuletni Giovanni nagle zachorował. Leczenie nie dało żadnych efektów i 23 lipca 1921 r. zmarł. Maria z trudem wspominała tamten poranek, gdy klęczała w pokoju przez obrazem Matki Bożej Pompejańskiej z uczuciem niewyobrażalnego jarzma, którego nie mogła udźwignąć. Nie była w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że w ogóle świeci słońce, że ludzie nadal zajmują się tyloma sprawami. Nie krzyczała. Zdobyła się na to, aby zamknąć oczy synka. Jej mąż stał przy oknie szarpany przez spazmatyczny płacz.

Margherita

Nadzieja na narodziny kolejnego dziecka pozwalała Marii nie zwariować i mieć odwagę żyć. Ciąża była jak światło, które wypełniało dzień po dniu ich ogarniętą ciemnością śmierci rodzinę. 27 marca 1922 r. urodziła się Margherita. Jej imię było hołdem oddanym św. Małgorzacie Marii Alacoque, w której kanonizacji Maria uczestniczyła. Dziewczynka rosła dobrze i zdrowo. Była bardzo spokojna i ufna. Już jako trzylatka zaczęła chodzić do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Wychowawczyni mówiła Marii: „Nigdy nie słyszałam jej głosu. Dziewczynka jest bardzo posłuszna”.

Carmela

Reklama

Dwa lata po narodzinach Margherity rodzina Meo znów się powiększyła. 4 listopada 1924 r. urodziła się Carmela. Niemal od początku dziewczynka zapadała na różne choroby. Początkowo niegroźne, potem – coraz trudniejsze w leczeniu infekcje, wreszcie 22 grudnia 1926 r., po kilkudniowym odoskrzelowym zapaleniu płuc Carmela zmarła. Przez wiele dni przed śmiercią córki Maria nosiła ją na rękach. Dniem i nocą kołysała ją na zmianę z mężem, aby mogła zasnąć, spokojniej oddychać, mniej kaszleć. Teraz, gdy przyszło najgorsze, nie chciała jej oddać. Trzymała w ramionach dwuletni skarb, który nie należał już do niej. Wreszcie, gdy dziewczynkę ułożono na łóżku, uklękła obok i zamknęła jej oczy. Potem powtarzała, że żadna matka nie powinna nigdy czegoś takiego doświadczyć. „To najsmutniejsze Boże Narodzenie” – wyznała. Jeszcze przez kilka lat nie mogła spać. Gdy zasypiała, widziała Carmelę żywą i cierpiącą. Wtedy wydawało się, że jej cierpienie, jako matki, osiągnęło szczyt. Że nie uniesie więcej. Że więcej nie da się unieść. Że więcej nie może już nadejść.

Czas, który nie uleczył

Reklama

Mijały lata, a Maria ciągle bała się mieć dzieci. Samo wspomnienie śmierci Giovanniego i Carmeli otwierało w jej sercu głębokie rany, które wywoływały ból tak wielki, jakby wciąż nie były zagojone. Była przekonana, że nigdy już nie będzie matką. Oddała potrzebującym wszystko, co było niezbędne przy wychowywaniu dzieci: kołyskę, ubranka, wanienkę. Jednak kilka miesięcy później okazało się, że jest w ciąży. Potrzebowała czasu, aby pogodzić się z wolą Bożą. Targał nią smutek, strach przenikał serce. Męczyła się z powodu silnych dolegliwości ciążowych. Wspominała, że wiele się wtedy modliła: za dziecko, by było święte, za siebie samą i Michela, by wreszcie przestali się bać. W trzecim miesiącu ciąży zachorowała na krztusiec, a spazm wywołany kaszlem był tak silny, że w czasie ataku spadła z łóżka. Dziecko znalazło się w niebezpieczeństwie. Maria usłyszała od lekarza, że nie będzie mogła donosić ciąży, jednak już wtedy była w niej taka wola walki o dziecko, że zdecydowała się leżeć i mieć nadzieję. W szpitalu jedna z pacjentek, zdziwiona jej postawą, mówiła: „Cierpieć aż tyle, żeby nie usunąć dziecka? W niektórych przypadkach aborcja jest przecież dopuszczalna!”. Maria odpowiedziała wtedy, że obowiązkiem każdej matki jest troszczyć się o życie dziecka bardziej niż o własne. Po latach wyznała, że mówiąc te słowa, bardzo się bała, bo przecież w teorii wszystko możemy zadeklarować, ale prawdziwa ofiara demaskuje ludzką naturę i może się okazać, że ból będzie tak wielki, iż zrobimy wszystko, aby tylko mniej cierpieć. Człowiek, gdy cierpi, jest zdolny do najgorszego. Bez Bożej pomocy doświadczenie bólu budzi w nas demona egoizmu i nie pozwalamy przybić się do krzyża.

Antonietta zwana Nennoliną

Ranek 15 grudnia 1930 r. był pochmurny. Maria poszła do kościoła i przyjęła Komunię św., potem wyprawiła Margheritę do sióstr i przygotowała obiad. Około godz. 14.30 promień słońca przeniknął chmury i właśnie wtedy urodziła się Antonietta. Była piękna. Lekarze zapewnili, że była zdrowa. W dzień Świętych Młodzianków w bazylice Świętego Krzyża przyjęła sakrament chrztu. W ciszy pozwoliła obmyć sobie główkę i z radością spróbowała szczypty soli, którą podano jej do ust. Od początku jej obecność wypełniała dom rodziny Meo w sposób szczególny. Antonietta pięknie się śmiała. Antonietta lubiła robić rączką znak krzyża. Antonietta lubiła ruch, wodę, bajki szeptane do ucha przed snem. Latem, ubrana w kostiumik z niebieskiej wełny i biały beret, wyposażona w łopatkę, wiaderko i taczki, spędzała całe dnie na plaży. Jeździła na trzykołowym rowerku, ściskając mocno czerwoną kierownicę i pedałując co sił w nogach. Wieczorem, kiedy kładła głowę na poduszkę, zostawiała zawsze trochę miejsca i mówiła: „To jest miejsce dla mojego Anioła. Prawda, mamo, że śpi obok mnie?”.

Szczęśliwa zwyczajność

Reklama

Mijały lata i Maria wreszcie przestała się bać. Patrzyła na dwie córki, które rosły w zdrowiu i radości. Mieszkali w Rzymie. Dom wypełniały salwy śmiechu z powodu dziecięcych psot. Michele pracował w jednym z ministerstw, Maria zajmowała się domem i wychowaniem córek. Angażowała się w życie parafii, uczęszczała na spotkania Akcji Katolickiej. Znalazła wreszcie czas, aby spełnić swoje marzenie i zapisała się na kurs do szkoły kierowników Akcji. Zaangażowała się całkowicie i oddała tej formacji całym sercem. Wtedy jeszcze nawet nie podejrzewała, co stanie na przeszkodzie tej pasji.

Są tacy, którzy potrafią unieść więcej

W lutym 1936 r. Antonietta wróciła ze szkoły z płaczem. Okazało się, że przewróciła się w ogrodzie i uderzyła w kolano. Po dokładnych oględzinach okazało się, że na skórze nie ma żadnych śladów, a staw kolanowy prawidłowo się zgina. Po kilku dniach od zdarzenia dziewczynka wciąż skarżyła się na ból w lewej nodze. „Coś mnie kłuje” – mówiła. Od tamtych dni wydarzenia w rodzinie Meo nagle przyspieszyły. Pierwsze diagnozy nie zapowiadały niczego groźnego, ale każdy wynik kolejnych badań przybliżał Marię i jej bliskich do bolesnej prawdy: osteosarcoma, rak kości. „Trzeba ją jak najszybciej operować, bo będzie za późno” – tłumaczyła pielęgniarka. „Ale o jaką operację chodzi?” – dopytywała Maria. „Ucięcie nogi”. Maria wybiegła z sali. Wybuchnęła wielkim płaczem. Chodziła tam i z powrotem, nie znajdując ukojenia. Ból, który dotknął jej serca, był tak wielki, że nie miała siły wrócić do córki. Bo co miała jej powiedzieć? „Będziesz kaleką, amputujemy ci lewą nogę, już nigdy nie będziesz mogła jeździć na rowerze ani biegać”? Co miała powiedzieć ta, która przed laty zamykała zimne śmiertelnym chłodem powieki dwojga swoich dzieci?

Trudna wola Boża

Reklama

To nie była równa walka. 25 kwietnia 1936 r. Antonietta straciła lewą nogę, ale amputacja nie zatrzymała choroby. Rok później nowotwór znów się obudził i zaatakował płuca, a potem głowę. Nie pomogła resekcja żeber, odsysanie ropnej wydzieliny z płuc. Antonietta umierała, dusząc się i niewyobrażalnie cierpiąc. Maria, której wydawało się, że więcej już nie zniesie, siedziała przy jej łóżku od świtu do nocy, wychodząc tylko po to, by nie płakać w obecności córki. Błagała Boga, aby pozwolił jej cierpieć ból, którego doświadczała Antonietta. „Dopiero wtedy zrozumiałam – mówiła po latach – jak bardzo musiała cierpieć Matka Boża”. 3 lipca 1937 r., szepcząc: „Boże, mamo, tato” – Antonietta zmarła. Maria Meo po raz trzeci położyła ręce na powiekach swojego dziecka i oddała je Temu, który uczynił ją matką.

Jestem na Kalwarii

Antonietta żyła niespełna siedem lat. W czasie śmiertelnej choroby odsłoniła przed swoimi bliskimi i wieloma osobami, które były świadkami jej cierpienia, łaskę niezwykłej wiary w Jezusa Chrystusa. Mimo swego wieku nie pytała: „Dlaczego, czemu ja?”. Trwała, ofiarując swój ból Temu, który cierpiał bardziej. W ostatnich tygodniach życia nie chciała, aby modlić się o jej wyzdrowienie. Chciała „zostać na Kalwarii” z Tym, którego kochała. Ostatni list do Jezusa (a podyktowała ich w sumie 162), brzmi tak:

Kochany Jezu Ukrzyżowany,
(...) dziękuję Ci, że mi zesłałeś tę chorobę, ponieważ jest środkiem dotarcia do raju. (...) Kochany Jezu, daj mi siłę, aby znieść bóle, które Ci ofiaruję za grzeszników. Kochany Jezu, powiedz Duchowi Świętemu, żeby mnie oświecił miłością i napełnił swoimi siedmioma darami. Kochany Jezu, powiedz Mamusi, że bardzo Ją kocham i chcę pozostawać z Nią na Kalwarii, ponieważ chcę być Twoją ofiarą miłości, kochany Jezu.
Kochany Jezu, polecam Ci mojego ojca duchowego i daj mu wszystkie potrzebne łaski. Kochany Jezu, polecam Ci moich rodziców i Margheritę. Kochany Jezu, wysyłam Ci moc pozdrowień i ucałowania – Antonietta od Jezusa.

Fundament z Różańca, dach w Niebie

105 listów sześcioletniej dziewczynki stało się przedmiotem badań teologów. Wydano je w postaci książek, a w 1981 r. watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret o heroiczności cnót Antonietty. 3 maja 1999 r. doczesne szczątki Nennoliny wróciły do bazyliki Santa Croce. Jest służebnicą Bożą, pierwszą wśród dzieci, która nie zmarła śmiercią męczeńską. „Ci, którzy od pierwszego dnia małżeństwa odmawiają Różaniec, otworzyli drzwi swojego domu Matce Bożej. Ona weszła, a ich rodzina będzie błogosławiona” – mówił kapłan do Marii Meo na początku jej małżeństwa. Posłuchała go.

Korzystałam z książki: Maria Meo, „Nennolina, sześcioletnia mistyczka. Świadectwo matki”.

2014-05-20 15:42

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

By nikt nie został sam ze swoją niepłodnością

Niedziela Ogólnopolska 2/2018, str. 46-47

[ TEMATY ]

dzieci

matka

anetlanda/fotolia.com

– Moim marzeniem były dzieci. Najlepiej dużo. Rosłam zdrowa. Z dziewczynki stałam się kobietą. A kobiety, przynajmniej większość z nas, z czasem zostają matkami. Ja nie...

Co roku w Polsce niepłodność dotyka 1,5 mln par. I problem, niestety, narasta, mimo że w leczeniu stosowane są najnowsze techniki medyczne. Niektórzy mówią już o problemie społecznym. Apelują o solidny, czytaj: kompleksowy, program leczenia niepłodności. W Polsce dodatkowo i tak delikatną sprawę komplikuje to, że w wielu małych miejscowościach temat braku dzieci jest tematem tabu. Kobiety nie szukają pomocy, wstydzą się zapytać, poradzić. Krążą legendy o kosztach takiego leczenia, co skutkuje jego odkładaniem, a nawet rezygnacją z podjęcia jakiejkolwiek próby.
CZYTAJ DALEJ

Rozważania na niedzielę: Dlaczego Król "nie tupnie nogą"?

2024-11-21 08:38

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

mat. prasowy

Prawdziwa władza nie krzyczy – króluje w ciszy prawdy i miłości. Jakie jest królowanie Jezusa Chrystusa?

Jego cichą, lecz wszechmocną obecność, kontrastujemy z władzą opartą na lęku i kłamstwie, jak w przypadku przywódców komunistycznych. Mawiają, że każde serce ma swojego króla – pytanie, czy serce wybrało prawdę, czy kłamstwo. Chcę opowiedzieć dzisiaj poruszającą historię młodej dziewczyny, która wybrała prawdę i odnalazła sens swojego życia w ostatniej chwili.
CZYTAJ DALEJ

Krajowy Moderator Liturgicznej Służby Ołtarza: bliskość ołtarza jest przywilejem, ale i zadaniem

2024-11-24 08:30

[ TEMATY ]

ministranci

Liturgiczna Służba Ołtarza

Karol Porwich/Niedziela

To czego zawsze najbardziej trzeba strzec w byciu ministrantem to radość płynąca z faktu, że realnie jestem zaangażowany w przebieg, oprawę Mszy św. - powiedział portalowi Polskifr.fr ks. Krzysztof Ora, Krajowy Moderator Liturgicznej Służby Ołtarza, której święto przeżywane jest w uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. Rozmówca wskazał na służbę przy ołtarzu jako przywilej, ale też zadanie zobowiązujące „do duchowego rozwoju, do troski o swoje czyste i prawe sumienie”.

Publikujemy pełną treść wywiadu:
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję