WIESŁAWA LEWANDOWSKA: Polacy są dziś w większości bardzo zniesmaczeni polityką, nie chcą o niej nawet rozmawiać; uważają ją za ciemną, brudną materię, a za wszelkie zło winią polityków, którzy nie dotrzymują obietnic, bo ich nadrzędnym celem zbyt często staje się osobista kariera i płynące z niej korzyści. Tymczasem Panu, Panie Marszałku, udało się przetrwać w polskiej polityce i nie stracić twarzy co przyznają nawet Pana oponenci już chyba ponad 30 lat...
MAREK JUREK: Dziękuję, a jeśli chodzi o mój staż polityczny, to jest nawet dłuższy. W tym roku mija właśnie 35 lat od deklaracji Ruchu Młodej Polski, a działalność polityczną zacząłem jeszcze wcześniej. Zresztą pierwsze akcje RMP („Nauczanie bez kłamstwa”, „By Ojciec Święty mógł przyjechać do Polski”) też przeprowadziliśmy jeszcze przed ogłoszeniem deklaracji. Dobra polityka wymaga wierności i konsekwencji. Stale musi mieć przed oczyma cele, do których dążymy. Dla mnie przez te ponad 35 lat zawsze dwie sprawy były najważniejsze: cywilizacja chrześcijańska i niepodległość Polski.
Bez przesady można powiedzieć, że realizację tego ambitnego programu zaczął Pan już w szkole średniej i w tym trudzie niezłomnie trwa Pan do dziś. Skąd się bierze taka wytrwałość?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wielkim kapitałem mojego pokolenia było przekonanie, które zawdzięczamy przede wszystkim św. Janowi Pawłowi II, Zbigniewowi Herbertowi i Aleksandrowi Sołżenicynowi, że odwaga cywilna jest koniecznym składnikiem dobrej polityki, że w życiu trzeba umieć iść pod prąd, i że co więcej wszystko to ma wielką wartość społeczną. Pewnie dlatego konieczność walki o sprawy ważne traktowałem jako rzecz normalną, bez złości, raczej jako szansę na przekonywanie innych. Tak pracowałem i w opozycji, i wtedy, kiedy kierowałem dwoma urzędami konstytucyjnymi państwa.
Jako chrześcijańsko-konserwatywny przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji był Pan jednak mocno krytykowany przez tę głośniejszą już wtedy lewicowo-liberalną część opinii...
To była prezesura ciągłej konfrontacji. Jednak dla mnie najważniejsze było to, że w ciągu sześciu lat mojej działalności zrealizowaliśmy w pełni ogólnopolską sieć Radia Maryja, rozproszoną sieć katolickich rozgłośni regionalnych, że dopóki byłem prezesem KRRiT skutecznie broniłem zmian przeprowadzanych przez Zarząd TVP pod kierownictwem Wiesława Walendziaka i konserwatywnych programów, które wtedy powstawały („WC Kwadrans”, „Puls dnia”, „Fronda”). Dopiero po zmianie przewodniczącego Rady, już za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, skończył się ten dobry okres telewizji publicznej. A jeśli chodzi o oceny społeczne KRRiT nigdy potem nie osiągnęła już w sondażach tego poziomu zaufania, jakie miała jeszcze za mojej prezesury.
Do dziś z łezką w oku wspomina się powagę Sejmu z czasu marszałka Jurka...
Reklama
Choć wtedy też kierowałem Sejmem w warunkach niezwykle ostrej konfrontacji opozycji z prezydentem i rządem. Ze strony PO nie waham się użyć tego określenia była to nieustająca „opozycja wrzasku”. Sejm był w oku politycznego cyklonu, a mimo to po moim odejściu w ankiecie przeprowadzonej przez „Rzeczpospolitą” wyraźna większość respondentów uznała, że działałem na rzecz jedności i autorytetu parlamentu.
Wtedy na „znak odpowiedzialności osobistej” złożył Pan rezygnację ze swojego stanowiska w związku z niewprowadzeniem do konstytucji zapisów o ochronie życia od poczęcia. Trudno w całej historii III RP znaleźć przykład tak honorowego odejścia z wysokiego stanowiska...
Zawsze uważałem, że polityk musi dzielić los spraw, których broni.
A nie płynąć w głównym nurcie? Politykom zarzuca się dziś, że ich busolą są sondaże opinii publicznej.
Na sondaże oceniające moje działania spojrzałem dopiero po ich zakończeniu. Ku mojej osobistej satysfakcji wypadły bardzo dobrze!
Ale trzeba też ponosić koszty takiej politycznej nieugiętości...
Reklama
Nie chodziło mi o jakąś osobistą nieugiętość, ale o sprawę. Nigdy nie wolno nam się pogodzić z ustawodawstwem aborcyjnym, ani nawet z degradowaniem przepisów już chroniących życie. Dlatego do końca prowadziłem rozmowy z posłami, mobilizując ich do głosowania za prawem do życia. Dzięki temu osiągnęliśmy 60 proc. wynik za konstytucjonalizacją prawa do życia. Chodziło po prostu o sprawę, za którą każdy z nas odpowiada. Cat-Mackiewcz mówił, że w polityce trzeba umieć odróżniać rzeczy ważne od nieważnych. Dlatego na każdym stanowisku trzeba mieć świadomość spraw, które przede wszystkim trzeba podjąć. I że jest nam dany tylko pewien czas, żeby je wykonać.
A rezygnacja z funkcji marszałka Sejmu w 2007 r. nie wiązała się jednak z poczuciem osobistej klęski, przegranej?
Przegrywamy nie wtedy, gdy bronimy zasad cywilizacji chrześcijańskiej, ale wtedy, gdy rezygnujemy z ich obrony, gdy porzucamy je na rzecz spraw „ciekawszych”. To, że IV Rzeczpospolita chciała być państwem cywilizacji życia, to sukces nie porażka. Co więcej prace konstytucyjne doprowadziły (wbrew próbom zastraszenia opinii publicznej) do potwierdzenia przez główne siły polityczne nienaruszalności dotychczasowego zakresu prawnej ochrony życia i do ujawnienia znacznie szerszej większości, niż przepowiadali moralni defetyści.
A zatem warto było wtedy nawet przegrać?
Nie nazywałbym tego przegraną, ale po prostu etapem w walce o przywrócenie zasad cywilizacji życia. Przegrały państwa, gdzie dzieciobójstwo prenatalne nie budzi już sprzeciwu. Jakie znaczenie mają „sukcesy” polityków, którzy tam rządzą? Prace konstytucyjne pokazały mimo wszystko siłę opinii chrześcijańskiej w Polsce (60 proc. większości w Sejmie, przy aż 72 proc. w momencie rozpoczęcia prac).
Tzw. nowoczesna Europa dużo mówiła wówczas o polskim zacofaniu oraz ciemnogrodzie i wciąż nam to wytyka.
Reklama
A ja wciąż pamiętam to, co Ojciec Święty powiedział mi w Wielki Poniedziałek 2006 r., gdy mówiłem mu podczas audiencji, że chcemy, by nasza IV Rzeczpospolita była państwem cywilizacji życia i praw rodziny. Benedykt XVI powiedział mi wtedy, że to bardzo ważne dla całej Europy, że ciągle są narody, które chcą żyć po chrześcijańsku.
Wydaje się jednak, że nie spełniamy dziś oczekiwań św. Jana Pawła II, który tak bardzo marzył o dobrym wpływie Polski na Europę... Pan właśnie to marzenie podejmuje w swym programie politycznym. Dlaczego teraz, skoro już wtedy, kiedy wypowiadał je Jan Paweł II, wydawało się utopijne?
Europa chrześcijańska nigdy nie była utopią. Była dewastowana przez niechrześcijańskie ideologie, ale jest rzeczywistością od kilkunastu wieków. Praca dla niej to nakaz, dziś bardzo pilny, sumienia i rozumu. Sumienia by kolejnym pokoleniom Polaków przekazywać wartości duchowe, moralne oraz materialne naszego dziedzictwa, żeby nasze dzieci mogły żyć w wolnym państwie zachowującym ład moralny i gwarantującym dostatek swoim rodzinom. Ład, który przekazuje te dobra, stanowi sens życia narodu. Ale, jak już półtora wieku temu przepowiadał Julian Klaczko, niepodległa Polska nie przetrwa w otoczeniu wrogim wobec zasad, które wyznajemy. Jeżeli chcemy, żeby Polska nie straciła swej tożsamości razem z Europą porzucającą swoje dziedzictwo musimy Polskę i Europę zmieniać. Musimy bronić praw narodów i kultury chrześcijańskiej, czyli tego wszystkiego, co bez wątpienia składa się na rzeczywiste dobro wspólne naszych narodów.
Reklama
Mówi Pan, że skoro już wzięliśmy od Europy to, co ona sama zechciała nam łaskawie dać, to teraz pora, by Europa przyjęła coś od nas. Tylko jak to zrobić, żeby naprawdę słuchała tego, co mamy do powiedzenia? Jak dotąd to raczej my musimy słuchać...
Nie musimy, natomiast powinniśmy rozmawiać ale musimy mieć przywódców, którzy będą domagać się szacunku dla naszego kraju. Naszym partnerom w starej Unii należy przypomnieć, że my walcząc z komunizmem zrobiliśmy więcej dla ich bezpieczeństwa niż oni dla naszej wolności. Moralną ostoją narodów Europy w walce z komunizmem był Rzym papieży, militarną przeciwwagą dla Związku Sowieckiego Stany Zjednoczone, ale Europa Zachodnia po prostu przeczekiwała komunizm. Dziś dzięki zwycięstwu naszego oporu mogą wydawać prawie o połowę mniej na obronę, przeznaczając to na konsumpcję. Nam zawdzięczają bezpieczeństwo i dobrobyt.
To prawda uparcie niezauważana przez naszych zachodnich partnerów. A może zbyt cicho ją wypowiadamy?
Jeśli naprawdę chcemy partnerstwa w Europie potrzebna jest solidarność środkowoeuropejska. Niezwykle ważne jest to, aby wszystkie kraje, które ze względów historycznych i geopolitycznych doświadczały komunizmu albo choćby grozy bliskości Związku Sowieckiego, zaczęły wreszcie domagać się realnej solidarności we wszystkich dziedzinach od budżetu i bezpieczeństwa po ład moralny. Niemcy skorzystały ekonomicznie na otwarciu polskiego rynku, podobnie Austria wobec Czech nie jesteśmy w Unii tylko beneficjentami wspólnego budżetu, to my zbudowaliśmy nową pozycję Unii.
Reklama
Ostatnio polski rząd w związku z niebezpieczną sytuacją na Ukrainie zdaje się jakoś artykułować te oczekiwania, chce być głosem tej części Europy...
Polski rząd mówi tylko, że istnieje zagrożenie, ale już wcale nie formułuje propozycji działań. Wręcz przeciwnie premier Tusk coraz częściej straszy, byśmy niczego zbyt mocno się nie domagali. Powtarza to, co mówił cztery lata temu w pierwszym przemówieniu sejmowym po katastrofie smoleńskiej. Wtedy jeszcze domagał się biernego zaufania do Rosji bo wróci zimna wojna. Dziś z kolei każe stać nieruchomo jak to groźnie nazwał w „europejskiej falandze”, bo pozostaje nam tylko czekać na to, co powiedzą inni.
A nie podpowiada tego polityczny rozsądek?
Wręcz przeciwnie żeby powstrzymać Rosję przed eskalacją nacisków na Ukrainę i na kolejne państwa, potrzebne jest kreatywne myślenie o zdecydowanych, proporcjonalnych reakcjach politycznych, które będą naprawdę dotkliwe dla agresora.
O jakich na przykład?
Reklama
Na przykład o przyjęciu Gruzji do NATO. To stary chrześcijański kraj, z historią sięgającą starożytności, mający zdecydowaną wolę przynależności do przymierza zachodniego, który już dawno powinien zostać do niego zaproszony. Znakiem trwałej izolacji Rosji w polityce międzynarodowej powinno być jej wykluczenie z Rady Europy. To byłby znak, że nie chodzi o grę pozorów, tylko o zmianę charakteru relacji. Nie może być tak, że wysoka składka, którą Rosja wpłaca do Rady Europy jest ważniejsza od łamania praw narodów, których właśnie Rada Europy powinna strzec. Ważne byłoby także realne wzmocnienie państw Unii najbardziej narażonych na rosyjskie naciski, takich jak Estonia i Łotwa, więc jednocześnie tych, których poparcie przez sojuszników byłoby najdotkliwiej odczuwalne dla Rosji. Polska powinna proponować takie działania na wszystkich forach naszej aktywności (Przymierze Atlantyckie, Unia Europejska, Rada Europy). Niestety, rząd Tuska nie przejawia poważniejszej inicjatywy.
Po prostu skutecznie utrzymuje się, zgodnie ze swą naczelną zasadą, w głównym nurcie polityki europejskiej.
A raczej w niemieckim nurcie polityki europejskiej. Wielkim błędem obecnego rządu była rezygnacja z propozycji strategicznej współpracy z Węgrami, którą ich rząd składał parę lat temu. Wprawdzie obecny rząd nie przyłączył się do brutalnej kampanii antywęgierskiej, ale też nie wspierał publicznie tego kraju, co przecież leżało w oczywistym polskim interesie. Każda uwaga o znamionach krytyki dominującego nurtu europejskiej polityki w rządzie Tuska wywołuje mieszaninę paniki i agresji.
Tymczasem Europie przydałaby się dziś solidna dawka uzdrawiającej krytyki?
Oczywiście. Tak jak opozycja jest niezbędnym składnikiem wolnego państwa, tak również potrzebna jest w takim zrzeszeniu państw jak Unia Europejska.
Jest Pan głębokim europesymistą, Panie Marszałku?
Reklama
Krytycyzm nie musi być pesymizmem. Narody Europy mogą wiele osiągnąć we wzajemnej współpracy gospodarczej, pod warunkiem jednak, że na wspólnym rynku będziemy dysponować własną walutą. Konkurencja jest warunkiem wolnego rynku, a wolny kurs własnej waluty jest właśnie czynnikiem konkurencyjności. Możemy budować autentyczną wspólnotę, ale życie chrześcijańskie musi być traktowane jako jej wspólne dobro. Od Unii Europejskiej mamy prawo oczekiwać wspierania interesów państw naszego regionu, a nie obojętności wobec problemów naszego bezpieczeństwa.
Uważa Pan, że właśnie dziś i właśnie z Polski powinien dotrzeć na unijne forum wyraźny głos sprzeciwu w tej sprawie?
Eurokonformiści mówią, że nie należy pouczać Europy... Problem w tym, że sami pokornie słuchają pouczeń pod naszym adresem i pilnie je powtarzają. Kiedy w Polsce odbywa się demonstracja homoseksualna ambasadorowie państw zachodnich zapraszają aktywistów środowisk homoseksualnych, by zapewniać ich z urzędową powagą o poparciu dla ich „odważnej” walki o zmiany w „zapóźnionej cywilizacyjnie” Polsce. Pora, by Polska wysyłała w świat dyplomatów, którzy w państwach zachodnich, np. we Francji, będą zapraszać przedstawicieli ruchu obrony rodziny, by zapewnić ich o poparciu Rzeczypospolitej. Cywilizacja chrześcijańska w Europie żyje i najwyższa pora, by zacząć ją wspólnie umacniać.
I można stworzyć w Europie, na forum unijnym, silne lobby chrześcijańskie?
Reklama
Cywilizacja chrześcijańska ma nie tylko prawo do uroczystych deklaracji, ale także do swojej metodycznej polityki. Należy solidarnie bronić inicjatyw dziś rozproszonych, takich jak: prace rządu hiszpańskiego i parlamentu litewskiego nad ustawami o ochronie życia; francuski ruch obrony rodziny; wystąpienia państw, które wsparły Włochy w obronie krzyża przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Należy tego typu działania zamienić w systematyczną współpracę rządów, bo tu nie chodzi o prywatne poglądy, ale o naszą cywilizację i dobro wspólne naszych narodów. Powinniśmy wspólnie udzielać wsparcia każdemu państwu atakowanemu za wierność cywilizacji życia i prawom rodziny. To nie my powinniśmy się tłumaczyć, ale ci, którzy te zasady atakują.
Jeśli Polska chciałaby wypełnić testament św. Jana Pawła II i dzielić się swym chrześcijaństwem z Europą, to przecież już od dawna powinna to robić...
Był czas, że Polska to robiła. Warto na przykład przypomnieć stanowisko ministra Jerzego Kropiwnickiego na ONZ-owskiej konferencji ludnościowej czy wystąpienie Sejmu w okresie IV Rzeczypospolitej przeciw finansowaniu eksperymentów genetycznych w Europie czy przeciw wprowadzaniu do prawa europejskiego pojęć w rodzaju „homofobia”. Trzeba wrócić do takiej polityki i prowadzić ją konsekwentnie. Na początek potrzebujemy jednak dobrej reprezentacji opinii chrześcijańskiej, zdolnej do działania i wtedy, kiedy trzeba iść pod prąd, i wtedy, gdy trzeba przełamywać obojętność.
I taka właśnie jest dziś polska konserwatywna prawica?
Reklama
Tak od lat działamy w Prawicy Rzeczypospolitej. Ale chcemy, by było to w ogóle kierunkiem działania przyszłych prawicowych rządów. Jesteśmy bliżej tego, od kiedy przed dwoma laty zawarliśmy strategiczne porozumienie z Prawem i Sprawiedliwością. Zakłada ono wzajemne wsparcie naszych działań i wspólny start we wszystkich wyborach, co najmniej do 2020 r. Rozpoczynamy to od tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Kandydaci Prawicy Rzeczypospolitej startują wszędzie z miejsc nr 5 na listach PiS. Na forum Parlamentu Europejskiego chcemy prowadzić politykę „Christendom mainstreaming” stopniowego, ale systematycznego wprowadzania spraw cywilizacji chrześcijańskiej do głównego nurtu polityki europejskiej.
To będzie bardzo karkołomne zadanie...
To moralna i społeczna konieczność. Kiedy z wiceprezesem Marianem Piłką byliśmy na Węgrzech, tamtejsi politycy mówili nam, że podjęli działania na rzecz oparcia konstytucji węgierskiej na zasadach chrześcijańskich bo to jedyny sposób, żeby wyjść z komunizmu i zbudować sprawiedliwe społeczeństwo. Oczywiście, dziś na forum europejskim przede wszystkim musimy bronić tych krajów, które chcą dochować wierności cywilizacji chrześcijańskiej. Ale zbudowanie silnej opinii chrześcijańskiej, dającej oparcie polityce dobra wspólnego to realne zadanie. I zawsze trzeba uświadamiać naszym oponentom, że kierujemy się zasadami, które służą wszystkim.
Idzie Pan do Parlamentu Europejskiego po to, aby tam zbudować chrześcijańskiego „konia trojańskiego”?
Wręcz przeciwnie my nie chcemy burzyć Europy, lecz przywrócić jej życie! Chcemy odbudować szańce moralne Europy i oczyścić jej ekologię duchową. Ale, oczywiście, idziemy do Parlamentu Europejskiego także po to, by walczyć o polskie i środkowoeuropejskie interesy. Po to, aby nasz region nie był lekceważony i opuszczony w momencie zagrożenia. Po to wreszcie, by pracować na rzecz ukształtowania takiej Europy, która będzie dobra, sprawiedliwa i solidarna wobec wszystkich. A ten cel jest dopiero przed nami.
* * *
Marek Jurek chrześcijańsko-konserwatywny polityk i publicysta, prezes Prawicy Rzeczypospolitej, marszałek Sejmu RP (2005-07), przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (1995)