WIESŁAWA LEWANDOWSKA: Nie po raz pierwszy okazuje się, jak bardzo tzw. wielka polityka odbija się na gospodarce, w tym na rolnictwie. Elementami politycznej gry, a nawet szantażu stają się: zakręcanie rozmaitych kurków, blokady handlowe, windowanie cen lub ich spadki. Można przypuszczać, że prawdziwym powodem obecnego rosyjskiego embarga na polską i litewską wieprzowinę jest rosyjska polityka nękania sąsiadów. Takiego obrotu spraw chyba nie dało się dziś uniknąć?
DR ZBIGNIEW KUŹMIUK: Jeśli chodzi o nasze relacje gospodarcze z Rosją, to rządząca koalicja, a właściwie sam pan premier Donald Tusk, zarzucający dziś Rosji polityczną motywację embarga, powinien się raczej ugryźć w język. To przecież on sam, przejmując rząd w 2007 r., zarzucał rządowi PiS, że doprowadził do pogorszenia relacji polsko-rosyjskich poprzez stawianie na ostrzu noża np. sprawy Katynia, co jakoby negatywnie przełożyło się na polską gospodarkę. I właśnie wtedy sztandarowym tegoż przykładem miało być zawinione jakoby przez PiS nałożenie rosyjskiego embarga na polskie mięso.
A w istocie nie było tak?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Nie od dziś wiemy, że Rosja, aby pognębić sąsiada, skwapliwie wykorzystuje wszystkie możliwe preteksty albo wręcz je fabrykuje. Ale to przecież nie znaczy, że nie powinniśmy nalegać na wyjaśnienie katyńskiego mordu! Już wtedy rząd Jarosława Kaczyńskiego podkreślał, że tego rodzaju embargo zastosowane wybiórczo wobec jednego z krajów Unii Europejskiej powinno być problemem ogólnounijnym. W drugiej połowie 2007 r. po długich staraniach rzeczywiście udało się do tego doprowadzić kanclerz Angela Merkel (wtedy Niemcy przewodniczyły UE), mimo że była w przyjaźni z prezydentem Władimirem Putinem, musiała w imieniu całej Unii powiedzieć wprost, że embargo na polskie mięso jest niezgodne z porozumieniem Unia Rosja, że Rosja nie ma prawa wybierać sobie „lepszych” i „gorszych” krajów Unii, ponieważ jej członkowie działają wspólnie w takich sprawach. I takie twarde stanowisko Unii doprowadziło do tego, że Rosja już na początku 2008 r. wycofała embargo na polskie mięso.
Teraz mamy powtórkę z historii, tym razem chyba w trudniejszej wersji?
To prawda. Ironią losu jest to, że rządzący zapomnieli o tamtych swoich wypowiedziach i teraz bardzo dobitnie podkreślają, że obecne rosyjskie embargo musi bezwzględnie stać się sprawą ogólnounijną. Mało tego, dopiero teraz ta sama ekipa polityczna przyznaje, że Rosja, niestety, nie jest krajem demokratycznym i wszystkiego można się po niej spodziewać... Tak więc po 6 latach przyznano PiS-owi rację, że wszystkie nasze problemy z Rosją powinny być bezwzględnie problemami całej Unii Europejskiej. Teraz już chyba nikt nie ma w Polsce wątpliwości, że Rosja wykorzystuje w celach politycznych nie tylko swój gaz i ropę od jej dostaw uzależniło się wiele krajów Europy ale także swój import towarów z niektórych krajów unijnych, dla których o czym pan Putin dobrze wie eksport do Rosji jest dobrym, o ile nie najlepszym rynkiem zbytu.
I nie da się ukryć, że polskim producentom żywności bardzo zależy na chłonnym rosyjskim rynku. Czy odpowiednia polityka państwa może ich w jakiś sposób uchronić przed rykoszetem polityki Putina?
Reklama
Trzeba przyznać, że to trudna sytuacja. Wprawdzie cały nasz eksport żywności w 2013 r. wyniósł ok. 20 mld euro, z tego eksport do Rosji „tylko” 1,2 mld euro, ale dla wielu polskich producentów żywności ewentualna rosyjska blokada to rzeczywiście być albo nie być. Dlatego, zanim znajdziemy dla nich inne rynki zbytu, zawsze powinniśmy starać się o uruchomienie unijnego systemu wyrównywania strat. A w sprawie tego ostatniego embarga już na samym wstępie popełniliśmy bardzo poważne błędy.
Jakie?
Powinniśmy byli wiedzieć, że gdy na Litwie stwierdzono afrykański pomór świń, to Rosja natychmiast podejmie próbę zdestabilizowania handlu nie tylko z Litwą, ale także z Polską. Niezwykle szybko i sprawnie tuż za granicą znaleziono dwa martwe dziki także w Polsce (potem nie znaleziono już ani jednej chorej sztuki, można więc podejrzewać, że te zakażone zostały nam w jakiś sposób podrzucone). To zobowiązywało władze Polski do zaproponowania UE strefy buforowej co najwyżej na obszarze jednego powiatu. Tymczasem rozciągnięto ją aż na siedem powiatów i trzy województwa, a więc wzdłuż całej wschodniej granicy.
To, Pana zdaniem, nadmierna ostrożność?
Reklama
To dość niezrozumiała nadgorliwość. Być może uznano, że jeżeli będziemy znów „świętsi od papieża”, to Unia pochwali to nasze wzorcowe zachowanie „unijnego prymusa z kompleksami”. Niestety, w ten sposób wywołano w Polsce gigantyczny problem, nie tylko wśród hodowców trzody chlewnej na terenie tych siedmiu powiatów gdzie hodowla jest rozwinięta na skalę przemysłową ale także spowodowano znaczącą obniżkę cen wieprzowiny w całym kraju. Dopiero wtedy, gdy rolnicy zaczęli blokować drogi na wschodzie kraju, minister rolnictwa zorientował się, że być może ta strefa powinna być znacznie mniejsza. Niestety, wszystko wskazuje na to, że do tego chaosu przyczyniła się także wewnętrzna walka w PSL-u. Niejako przy okazji ministra Stanisława Kalembę, czyli człowieka Waldemara Pawlaka, zamieniono na Marka Sawickiego należącego do drużyny obecnego wiecepremiera Janusza Piechocińskiego. Tego rodzaju wewnętrzna polityka spowodowała bardzo konkretne, nieuzasadnione straty gospodarcze z powodu wygaszania produkcji trzody chlewnej na dużym obszarze kraju.
Te straty zostaną jednak rolnikom wyrównane.
Szczęśliwie, Unia uznała to embargo za swój problem i wyasygnowała 7,5 mln euro na wyrównanie polskim rolnikom części strat, do tego dojdą także środki z polskiego budżetu, jednak nie ulega wątpliwości, że całości strat nikt nie wyrówna, co więcej, dojdzie do pogorszenia opłacalności produkcji trzody chlewnej w Polsce w dłuższej perspektywie.
A do tej pory utrzymywała się ona na wystarczająco dobrym poziomie?
Od pewnego czasu wyraźnie spadała; teraz produkujemy w kraju mniej wieprzowiny, niż zjadamy! W 2007 r. hodowano w Polsce 19 mln sztuk tuczników rocznie, obecnie tylko 11 mln. Polska jest dziś importerem netto mięsa wieprzowego i jego przetworów.
Zajadamy więc przede wszystkim importowaną wieprzowinę?
I to nie najlepszej jakości! Swoją wieprzowinę lokują u nas Dania, Holandia, Niemcy i inne kraje unijne. Niestety, nasze służby weterynaryjne przymykają oczy i godzą się na to, aby to mięsne badziewie wjeżdżało do Polski.
Badziewie?!
Reklama
Tak. Jest to tanie mięso, produkowane przy pomocy znacznego wspomagania rozmaitymi preparatami, antybiotykami. Polskie zakłady przetwórcze chętnie chłoną to mięso i zwłaszcza przetwórcze giganty są w stanie z tego taniego i byle jakiego surowca wytwarzać różnego rodzaju produkty, które następnie sprzedaje się w sieciach supermarketów. Zdarzył się taki przypadek, że gdy w niemieckim mięsie wykryto dioksyny, co w Niemczech wywołało ogromny skandal, to ostatecznie to mięso dotarło właśnie do polskich przetwórców. A nasze służby weterynaryjne na ogół nie odnotowują takich faktów! Skandalu w Polsce nie było, mięso z dioksynami znalazło się na naszych stołach.
Dlaczego polskie służby kontrolne tak rzadko podnoszą alarm?
Dlatego, że zostały w jakiś dziwny sposób rozmontowane. Można przypuszczać, że „zbyt sprawna” kontrola przeszkadza w różnego rodzaju wielkich interesach... W efekcie polski rynek jest zalewany wyrobami mięsnymi bardzo podejrzanej jakości, wytwarzanymi z taniej zagranicznej wieprzowiny. Ktoś na tym naprawdę dużo zarabia. Ale w istocie świadczy to o słabości naszego państwa, które w dodatku w ten sposób godzi się na blokowanie własnej produkcji.
Chodzi tu o politykę na najwyższym szczeblu?
Jak najbardziej. To nie jest tak, że rząd o tych nieprawidłowościach i zagrożeniach nie wie w końcu w jego składzie są ludzie, którzy znają się na rolnictwie. Niestety, okazuje się, że prowadzona jest głównie polityka ustępliwości wobec lobbystów przetwórstwa mięsnego, które w tak dogodnych dla siebie warunkach generuje wielkie zyski. A dobro i zdrowie obywateli schodzą na dalszy plan.
W jakim stopniu zablokowany teraz eksport polskiego mięsa do Rosji wymuszał sprowadzenie tego gorszego z Zachodu?
Reklama
Ten mechanizm działa raczej odwrotnie: gdyby udało się zablokować wwóz taniego, byle jakiego mięsa z Zachodu, to moim zdaniem nie byłoby problemu wywozu mięsa z Polski, np. do Rosji, ponieważ zapotrzebowanie zakładów przetwórczych byłoby pokrywane polską produkcją trzody i wymuszałoby stosowny jej rozwój.
Obecne rosyjskie embargo nie mogłoby spełnić tej roli i zawrócić polską wieprzowinę do polskiego przetwórstwa?
Dla polskich hodowców byłoby to nieopłacalne, bo przetwórcy są już zbyt przywiązani do kiepskiego, taniego mięsa z importu. Rolnicy będą więc raczej zwijać hodowlę trzody, która w dłuższym okresie przestanie być rentowna. A zatem poprawi się tylko sytuacja duńskich, holenderskich i niemieckich eksporterów mięsa do Polski.
Czy można w tej sprawie liczyć na jakąś rozsądną interwencję państwa?
Każdy rozsądny rząd powinien wiedzieć, że wywołanie takiego zamieszania na rynku może przynieść nieodwracalne skutki. Moim zdaniem, państwo powinno teraz poszukiwać innych rynków zbytu, choćby w Azji. Ten atrakcyjny towar, jakim jest polska wieprzowina, można przecież wesprzeć odpowiednią promocją. Ale tu przede wszystkim potrzebne są sprawne państwo i wyraźna krajowa polityka rolna.
Mimo wszystko, Panie Pośle, w kraju panuje opinia, że rolnictwo w Polsce ma się nie najgorzej.
Reklama
Jeżeli chodzi o rolnictwo produkujące zarówno na rynek wewnętrzny, jak i na eksport, to rzeczywiście w ciągu ostatnich kilkunastu lat, po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, ma się ono coraz lepiej. Mamy coraz więcej wielkich gospodarstw-przedsiębiorstw, ale także i dużych gospodarstw rodzinnych, które nieźle prosperują, a ich produkty są naprawdę dobrej jakości. Polska żywność jest ciągle przebojem w Unii. W 2013 r. mieliśmy już wyraźny dodatni bilans w zagranicznym handlu żywnością; eksport wyniósł ok. 20 mld euro, a import ok. 14 mld euro. Eksport żywności jest więc naszą ważną specjalizacją, choć trzeba pamiętać, że czołowe pozycje w tym naszym eksporcie stanowią... herbata, kawa i tytoń. A te produkty muszą być najpierw do Polski sprowadzone, tutaj uszlachetnione i dopiero z powrotem wywiezione za granicę. Te operacje napędzają zarówno eksport, jak i import towarów żywnościowych, ale z naszym rolnictwem mają niewiele wspólnego.
Ta niezła, mimo wszystko, sytuacja polskiego rolnictwa to zasługa obecnego rządu?
Największą zasługą tego rządu jest to, że nie za wiele przeszkadzał. Na sukces zapracowali sami rolnicy, a także przetwórcy surowców rolnych, którzy potrafili bardzo dobrze wykorzystać unijne pieniądze. Dobrym, wręcz klasycznym przykładem jest polskie sadownictwo. Powstały tu silne grupy producenckie, które zainwestowały w budowę przechowalni, sortowni, stworzyły systemy własnej sprzedaży. Dzięki temu dziś jesteśmy pierwszym na świecie eksporterem jabłek konsumpcyjnych; w ubiegłym roku po raz pierwszy prześcignęliśmy Chiny. Jabłko stało się naszym hitem eksportowym, niemal symbolem naszego kraju.
Oby tylko wielka i mała polityka pozwalały handlować tymi dobrami! Bez wątpienia ważnym i chłonnym rynkiem zbytu wciąż pozostaje Rosja...
Reklama
Jeśli chodzi o mięso, to bez przesady; bez tego rynku możemy sobie doskonale poradzić, choć na znalezienie nowych rynków zbytu potrzeba trochę czasu i pieniędzy na promocję. Na bliskim rynku rosyjskim bardziej może zależeć właśnie sadownikom. Niemniej i oni wiedzą już, że uzależnienie handlu od tego akurat kierunku jest zbyt ryzykowne, zwłaszcza z uwagi na jego rosnącą nieprzewidywalność poprzez upolitycznienie. Już przecież po wielokroć były różnego rodzaju rosyjskie obostrzenia, najzupełniej wyssane z palca... Dlatego także sadownicy muszą coraz intensywniej poszukiwać innych miejsc zbytu. Może kanałami unijnymi, wykorzystując unijne środki promocyjne?
Dlaczego do tej pory tak mało o tym myślano?
Takie niemyślenie szło od góry. Rząd, resetując stosunki z Rosją, zakomunikował wszystkim producentom w Polsce, w tym także producentom żywności, że jego władza zapewnia poprawne stosunki z wielkim wschodnim sąsiadem, a zatem nie będzie żadnych problemów i Rosja będzie zawsze chętnie kupowała polskie towary, bo przecież „kocha” rząd Platformy i PSL-u. To uśpiło naszych producentów. Aż tu nagle, z dnia na dzień, trzeba się było obudzić, gdyż Putin nagle przestał lubić Tuska. Rząd też się obudził, ale obawiam się, że ani rolnikom, ani producentom żywności niewiele to pomoże.
* * *
Zbigniew Kuźmiuk ekonomista, polityk, były marszałek województwa mazowieckiego, poseł na Sejm IV i VII kadencji, w latach 2004-09 deputowany do Parlamentu Europejskiego