MAŁGORZATA GODZISZ: Od czego zaczęło się nowe życie Księdza wśród Salwatorianów?
Reklama
KS. PAWEŁ KRĘŻOŁEK SDS: Kiedy wracam pamięcią do swojego dzieciństwa i lat młodzieńczych, nigdy bym nie pomyślał, że Pan Bóg tak pokieruje moim życiem. Poprzez moich rodziców, rodzeństwo, a także tych, z którymi uczyłem się, mieszkałem i jeździłem na rekolekcje, dawał mi wyraźny znak, do czego chce mnie w Kościele. Jeden z moich bliskich przyjaciół jeździł do salwatorianów na rekolekcje. Zaprosił mnie, bym przyjechał na dzień skupienia do seminarium, które mieści się na Dolnym Śląsku w Bagnie. Wtedy byłem człowiekiem prowadzącym dość rozrywkowe życie. Pod dwoma warunkami się zgodziłem. Po pierwsze: on nigdy nikomu nie powie, że ja tam byłem, i po drugie to był pierwszy i ostatni raz... Kiedy zobaczyłem 50-60 zakonników w czarnych habitach, pomyślałem: Panie Boże, czego Ty ode mnie chcesz? A dzisiaj, kiedy sięgam pamięcią do tego czasu, myślę sobie: Pan Bóg to ma poczucie humoru kiedyś nie chciałem znać ani tworzyć takiej wspólnoty, a dziś jestem dyrektorem referatu powołań. Mimo że jestem 12 lat w zgromadzeniu i ta moja droga do kapłaństwa nie była prosta, to za każdym razem ponawiam swój wybór i mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Moim zadaniem nie jest ubierać ich w habity i wpychać na siłę za mury klasztoru, ale pomóc im tak rozeznać, żeby sami wybierali drogę, do której przeznaczył ich Bóg. Pamiętam, kiedy byłem święcony w 2010 r., prosiłem Pana Boga, żebym miał siły być takim księdzem, aby ludzie, których spotkam, nigdy nie patrzyli na mnie jako na Pawła Krężołka, ale widzieli Jezusa Chrystusa. Bym miał siłę zrobić coś więcej niż to, co proboszcz czy przełożony nakaże mi w grafiku, żebym miał czas spotkać się z ludźmi i przede wszystkim wysłuchać. Dzisiaj świat nie potrzebuje księży showmanów, ale dobrych ludzi, którzy będą mieli odwagę rozmawiać o konkretnych problemach, nie zamiatać ich pod dywan. Będą potrafili przyjmować drugiego człowieka z całym balastem życia, ale też ludzi, którzy będą sobą.
Salwatorianie, salwatorianki i osoby świeckie przeżywają swój charyzmat i misję w duchowości. Jak to się realizuje w tej codziennej pracy, którą podejmujecie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ten charyzmat realizuje się w różnego rodzaju duszpasterstwie, które prowadzimy. Ukochałem Salwatorianów za to, że każdy dom, każda działalność toczy się wokół wspólnoty ludzi w różnym wieku. W tym się wyraża nasza duchowość. Ważne jest, żebyśmy potrafili odkrywać znaki czasów dzisiejszego Kościoła, bo Kościół jest na takim etapie, że musi wyjść do ludzi. Bardzo często my sami, jako kapłani, stajemy się takim antyświadectwem dla ludzi. Oni odchodzą od Kościoła, bo są zgorszeni postawą ludzi wierzących. Powtarzam, że nie ma na świecie ateistów, tylko są ludzie, którzy nigdy Pana Jezusa nie poznali i nie pokochali albo spotkali nas, którzy tak naprawdę od Boga i wiary ich po prostu odpędziliśmy. Myślę, że to jest wielka misja dla nas, biskupów, kapłanów, także ludzi świeckich, którzy pracują jako animatorzy w różnych wspólnotach i stowarzyszeniach, żebyśmy potrafili nie wstydzić się wiary, ale potrafili wyjść do świata.
Nasza rozmowa ma miejsce w Zakładzie Karnym w Zamościu, gdzie osadzeni są mężczyźni. To tutaj poprowadził Ksiądz rekolekcje dla więźniów.
Reklama
Muszę się przyznać… zawsze moim marzeniem było znaleźć się w więzieniu. Nie po tej drugiej stronie, ale w jakiś sposób spotkać ludzi, którzy się tu znajdują. Znalazłem się w miejscu mocno męskim i szorstkim, w którym wielu musi udawać twardzieli. Te trzy dni w Zakładzie Karnym w Zamościu potwierdziły, że ci ludzie są skazani, ale nie potępieni. Co mnie przeraziło? Ogrom bram, krat, na których trzask w pierwszym momencie zatrzymuje się serce. Kiedyś myślałem, że ci ludzie są sami sobie winni, dziś już wiem, że to poszczególne dramaty nie tylko tych, których skrzywdzili, ale ich samych. Wielu ludzi w tym miejscu żyje strachem. Wiara w Pana Boga to jedyna rzecz, która trzyma ich przy życiu. W jednej z nauk powtarzałem im słowa, że często zapominamy o swoim powołaniu, do którego przeznaczył nas Bóg. Bawimy się w gangsterów, bandziorów, podrywaczy, narkomanów, dilerów, zamiast tak naprawdę wypełniać to, czego chce od nas Pan Bóg. Dla nich jeszcze większy dramat rozpocznie się, kiedy odbędą zasądzoną karę i wyjdą do świata. Gdybym ja był pracodawcą i otrzymał CV człowieka, który ma takie i takie wykształcenie, a do tego 15 lat pobytu w więzieniu, to... pewnie nie przyjąłbym go. Jakie on ma szanse znaleźć siłę do tego, by stanąć na nogi, wychować swoje dzieci? Ci ludzie mają rodziny, żony, dzieci, które często się ich wyrzekły. Tam jest dramat człowieka. To konkretny krzyż, który muszą dźwigać. Dla mnie nie było satysfakcjonujące prowadzenie rekolekcji tutaj, bo wolałbym tych ludzi spotkać w domach rodzinnych, gdzie dzisiaj umierają przykuci do łóżek ich rodzice, w szpitalach, domach opieki czy hospicjach. Wolałbym spotkać ich pośród ich dzieci, które dzisiaj błąkają się po ulicach i szukają choćby odrobiny miłości. Ich miejsce jest w Domach Dziecka, na ulicy, gdzie dzisiaj jest kryzys polskiego mężczyzny. Tutaj są chojrakami i twardzielami; dlaczego nie potrafią być nimi w domach rodzinnych? Czy mają odwagę przytulić swoje dziecko, ukochać żonę i powiedzieć: kocham cię, jesteś dla mnie kimś ważnym? Łatwiej jest stanąć po stronie przemocy, ukraść, zabrać, zabić. Kiedy spotykałem się z ludźmi i widziałem ich pocięte ręce, zmasakrowane ciała wytatuowane od góry w dół, pierwsze, co mi przyszło na myśl i o co ich pytałem, to: co do tego doprowadziło? Odpowiedź: strach i lęk, brak sensu…
Ci ludzie bardzo często nie potrafią w tym miejscu odkryć działania Pana Boga. Żyją ze świadomością, że On ich nie chce. Myślą, że Pan Bóg skazał ich na wieczne potępienie. Chciałem im udowodnić, że Pan Bóg ich kocha; ukochał i będzie kochał. On powiedział do nas: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Nie jest tylko z tymi, których życie jest święte i dobre, ale ze wszystkimi. Jadąc do tego miejsca też się bałem. Nie tego, że ci ludzie mogą mi zrobić krzywdę chociaż kiedy zamknęli mnie w celi z więźniem, a strażnik odszedł, to sobie pomyślałem: teraz dużo nie trzeba... Ale już od pierwszych chwil, kiedy klękali czy siadali naprzeciw mnie, widziałem w tych ludziach ogromny głód Boga. Rozpłakałem się podczas drugiej konferencji, gdzie siedziało 40-50 więźniów. Teoretycznie powinni mnie skreślić; powiedzieć, że jestem słaby. Zaczęli wszyscy płakać ze mną, a potem bili brawo. Okazuje się, że z całej tej grupy grypsujących, twardzieli, gangsterów, morderców, bandytów, oni mają serca i tych serc nie stracili. Dziękuję Panu Bogu, że postawił mnie na ich drodze życia, że pozwolił mi także docenić to, co ja mam. My często musimy coś stracić, upaść bardzo nisko jak ten marnotrawny syn, aby mieć odwagę na nowo wzbudzić w sobie i przywołać ten dom Ojca, który na nas czeka. Nieważne, co w swoim życiu zrobimy, ale żebyśmy mieli odwagę do tego Ojca przychodzić i jak marnotrawny syn od razu rozpoczynać swoją spowiedź: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko Bogu i względem Ciebie; już nie jestem godzien nazywać się Twoim synem. Co robi ojciec w przypowieści? Każe zwołać sługi. Od razu daje piękną suknię i sandały, pierścień na rękę. Kocha i cieszy się, bo wraca jego syn. Tutaj poprzez trzy dni rekolekcji doświadczyłem takiego powrotu marnotrawnego syna.
Jak dawać Chrystusa osobom, które żyją za kratami, gdzie światło i powietrze są nieco inne, gdzie nie ma rodziny?
Odpowiedź jest jedna. Ona dotyczy nie tylko tych ludzi, którzy znajdują się tutaj, zamknięci w kryminale, pozbawieni wolności, ale wszędzie tam, gdzie żyjemy. Przede wszystkim nie wstydzić się Jezusa, nie bać się swojej wiary. Dzisiaj podstawowym problemem jest fakt, że często wstydzimy się tego, że jesteśmy ludźmi wierzącymi. Tak naprawdę możemy zapytać siebie, czy potrafimy w rodzinie uklęknąć do wspólnej modlitwy, czy potrafimy każdy dzień życia, pracy, drogi, rozpocząć znakiem krzyża, czy potrafimy dziś rozmawiać o wierze? Jeszcze nie tak dawno w sześciu polskich miastach ukazała się wielka kampania reklamowa, na wielkich billboardach umieszczono hasło: „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę. Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam”. Czasem sobie myślę: co za głupota, wydawać dziesiątki tysięcy złotych na tego rodzaju kampanię. Wystarczy przyjść do niejednego z naszych domów, zobaczyć, jak ze sobą rozmawiamy, w miejscach pracy, uczelniach, przystankach autobusowych. My może nie powiemy wprost, że jesteśmy ludźmi niewierzącymi, ale nasze życie to odzwierciedla. Wiara domaga się czynów wszędzie tam, gdzie jesteśmy, poprzez zwykły uścisk dłoni czy udzieloną pomoc. Czasem mamy skulone uszy, jak ludzie „jadą” po nas jako wierzących. Nie mamy odwagi, żeby uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: dość! nie zgadzam się! ja jestem człowiekiem wierzącym, nie pozwolę sobie na to! Jestem przekonany, że kiedyś Jezus Chrystus stanie pośród nas i powie nam to samo: przyznałeś się do Mnie, ale oprócz tego nic więcej nie zrobiłeś, nigdy nie stanąłeś w Mojej obronie. To jest dla mnie doświadczenie bardzo cenne jako młodego kapłana, by w serca tych, w których są wielkie krzyże, dawać nadzieję, że Pan Bóg nas chce i potrzebuje. Wierzę, że ci ludzie wyjdą z tego miejsca i On doda im siły, żeby stawali na nogi, udowadniali przede wszystkim sobie i innym, że potrafią być ludźmi dobrymi i Bożymi, bo takich potrzebuje Polska, świat i Kościół.
* * *
Na czas najpiękniejszych świąt, które wołają do naszej wiary Świąt Wielkanocnych, życzę Wam, Kochani, prawdziwego pokoju w sercu, radości, że mimo Wielkiego Piątku wielkiego cierpienia i krzyża, Wielkiej Soboty bezsensu i ciszy, jest zawsze Niedziela Zmartwychwstania i to radosne zawołanie: Alleluja! Niech Chrystus zwycięża w Waszym życiu, daje wiary, siły i mocy, abyśmy każdego dnia wstając, budząc się do życia dziękowali Panu Bogu, że nas chce jako ojców, matki, synów, braci, krewnych. Byśmy z wielką radością potrafili iść przez życie, świadcząc o Nim i cieszyć się z drugim człowiekiem, którego On sam stawia na naszej drodze życia.
Ks. Paweł Krężołek SDS