Zmierzch staczał się powoli ku ziemi stwardniałej od mrozu. Okna domów lśniły żółtym światłem, migotliwym od choinkowych lampek. Pod blokami kręciły się auta, ludzie wsiadali i wysiadali, ktoś zadyszany biegł z choinką, ktoś łapał równowagę na oblodzonym chodniku, balansując ciężkimi siatkami. Na tej ulicy mieszkają głównie starsi ludzie.
Co roku oglądam, jak w zimowej szarówce robi się tu tłoczno od eleganckich aut. Wyskakują z nich młodzi, pewnie wnuki, i chwilę potem prowadzą ostrożnie staruszków, holują ich delikatnie, ujmując pod rękę ku szeroko otwartym drzwiom samochodów. Jakby nieśli delikatną porcelanę, zdolną rozsypać się przy najmniejszym nacisku. Odwiozą ich późno w noc, gdy miasto odetchnie z ulgą, bo oto nastał wreszcie czas świętowania.
Byłem wolny od takich więzów i samotny. Stałem oparty o mur kamiennej bramy, prowadzącej ku rzece. Wiał od niej lodowaty wiatr, wdzierając się pod podniszczoną kurtkę. Z tego miejsca doskonale było widać kilka bloków, kilkanaście klatek schodowych. Ktoś w którejś z nich w końcu nie domknie drzwi. Na ten moment czekałem. Potem musiałem szybko i sprytnie wśliznąć się do środka i mieć szczęście, by nie spotkać po drodze na górę nikogo. Jak zobaczą obcego, pogonią, zadzwonią po policję, straż miejską albo po sąsiada osiłka, co lubi dać po buzi. Wigilia – nie Wigilia, zmiłowania nie ma...
Reklama
To moje dziesiąte Święta poza domem i ani razu nie zdarzyło mi się być tym gościem od dodatkowego nakrycia. Nie kojarzę się ludziom ze spóźnionym wędrowcem, zagubionym w grudniowej zadymce. Widzą we mnie raczej łobuza i drania, co im będzie przy stole nieładnie pachniał, półmiski opróżni, a na koniec ograbi, narobi wstydu przed rodziną, zniszczy święty wizerunek Świąt, których nikt ani nic nie powinno zakłócić. Na tym polegają przecież życzenia „spokojnych Świąt”…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
No nie, tak dla sprawiedliwości. Bywało i tak…Wigilia, śnieg wisiał pod latarniami, a ja tak strasznie chciałem spędzić ten wieczór jak człowiek, zagrzać się przy czyimś szczęściu. Dobijałem się więc do drzwi wielu zacnych ludzi. Nikt mnie nie wpuścił.
Po prostu odwieszali słuchawki. Pewien litościwy zaproponował nawet, że fundnie mi taxi do schroniska dla bezdomnych. Kobiety mówiły, żebym poczekał, to wyniosą przed próg reklamówkę z jedzeniem. Jakby tej nocy najbardziej chodziło o żarcie i prezenty.
Oj, ludzie, ludzie...
Ale znalazła się jedna sprawiedliwa. Staruszeńka siwowłosa. Piękna pani. Zaprosiła do stołu z dwoma tylko talerzami. Widać siedziała w Wigilię sama jak palec, choć na segmencie stały rzędem zdjęcia dzieci i wnuków. Nie mówiła wiele, ale tak się bidulce ręce trzęsły ze strachu, jak się ze mną opłatkiem przełamywała, że poszedłem sobie szybko …
Czy tęsknię do swoich? Spod tej bramy widać też kawałek miasta i moją dawną ulicę. Od lat tam nie zaglądałem. Nie potrafię wracać i kłamać, że się poprawię. Bo widzisz, mnie wódka i złe towarzystwo zaprowadziły w takie rejony miasta i życia, skąd powrotu raczej nie ma. Człowiek się zapada, jakby stał na ruchomych piaskach. Może ktoś mnie jeszcze pamięta. Może żyje matka... miałem też siostrę. Wołałem na nią Andzia...
Na tych poddaszach są okna, z których można podglądać czyjeś życie. W taką noc, to przywilej bezdomnych. Cała galeria – jasne pokoje pełne gestów, uśmiechów, pisków dzieci, przytulania, łez radości i krzątaniny. Prawie czuje się zapach jedliny i maku. W drugim oknie jacyś dwoje przy stole, młodzi chyba jeszcze i zagubieni. Gdzieś tylko matka z dziećmi. Staruszkowie drżącymi rękami przynoszący barszcz z kuchni. Tak sobie siedzę i patrzę – co okno, to oddzielna historia. Mogłem być częścią którejś. Ja nie wynalazłem ani goryczy, ani samotności, ani udręki, jestem tylko jej częścią. Bywa, że tęsknię...
Taka ciepła klatka jest dziś w sam raz. Stanie się moją przystanią, jeśli ktoś nie domknie drzwi. Mam torbę z jedzeniem. Plon z wigilii dla bezdomnych na placach i przy kościołach. Fura jedzenia. Wtykają człowiekowi, ile zdoła unieść. Kilku znajomków objuczonych siatami szło na ogródki do altanek, paru zmawiało się w ruinach starej fabryki. Kilku zaryzykuje i pójdzie do rodziny. Niektórzy poszukają jakichś norek, skrytek, żeby przeczekać ten czas. Strasznie szarpie ta Wigilia za serce. Nie uśmierzy ani jedzenie, ani alkohol. W Święta tak boli nie głowa, nie żołądek, ale myśl, że się tyle zmarnowało. Boli tak, że niektórzy odbierają sobie życie. Wariują z braku kogoś bliskiego, z braku nadziei. Z braku nadziei… Właśnie.
Jak człowiek tak pomyśli dłużej, to w Boże Narodzenie chodzi przecież o Nadzieję. Że rodzi się w nas, że daje nam szansę, którą znowu takie matoły jak ja zmarnują… Nadzieja na cud, że znajdzie się człowieka, swoją przystań... Że życie przestanie nam wreszcie wypadać z rąk...
Takich właśnie Świąt życzy wam, mieszkańcom szczęśliwych okien, szukający ciepłego kąta, bezdomny...