Miała 17 lat, gdy po raz pierwszy trafiła do mieszkania w suterenie, zamienionego w siedzibę narkomanów. Przyszła, by mówić im o Jezusie. Półmrok, porozrzucane puszki po piwie, połamane strzykawki, niedopałki papierosów… I ten stęchły, unoszący się w powietrzu zapach, niemal nie do wytrzymania. Po kilku miesiącach policja odkryła melinę. Ewa, dziś terapeutka, przychodziła więc do więzienia, by wciąż opowiadać o Chrystusie. Była jeszcze niepełnoletnia, a prawo wówczas nie zezwalało na odwiedziny kogoś, kto nie jest spokrewniony z więźniem, przed ukończeniem 18. roku życia. Ubierała więc szpilki, nakładała makijaż i brała teczkę z dokumentami. Wtedy wyglądała poważniej i udawało się jej czasem przemknąć obok strażników. Bo tylko w taki sposób mogła dotrzeć do osadzonych z wieścią, że Chrystus przyszedł uwolnić więźniów. I nie chodzi o tych zamkniętych za murami i żelaznymi kratami. Raczej o więźniów narkotyków, nałogu, grzechu… Być może nie w pełni rozumiał to nawet Jan Chrzciciel, który zza murów więzienia wysyłał poselstwo do Chrystusa: CZY TY JESTEŚ TYM, KTÓRY MA PRZYJŚĆ, CZY TEŻ INNEGO MAMY OCZEKIWAĆ? (Mt 11, 3). Mógł się przecież spodziewać, że Mesjasz uwolni go zza krat! A tymczasem nic takiego się nie stało. Misję Chrystusa głębiej zrozumiano dopiero po zmartwychwstaniu. Dlatego pobyt w więzieniu Piotr skrzętnie wykorzystywał do głoszenia Ewangelii i nawracania strażników. Paweł w rzymskim Mamertinum wzdychał: „Pragnę odejść, aby być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze”. A Ignacy z Antiochii posyłał listy do swych współbraci z przestrogą, by przypadkiem nie starali się go uwolnić, bo przecież chce oddać życie dla Chrystusa! Bo najcięższym więzieniem wcale nie jest to otoczone drutami kolczastymi i kordonem strażników…
Pomóż w rozwoju naszego portalu