Za wolno, za słabo, chaotycznie, bez pomysłu, polotu i wizji. Minął rok od wyborów, a Polacy pytani o swoje odczucia co do zmian, zdają się mówić: „Niewiele się zmieniło, a jak już to na gorsze”. Według sondażu IBRiS, aż 43,8% respondentów uważa, że ich życie nie zmieniło się ani na lepsze, ani na gorsze. To statystyka, która mówi wiele o realiach politycznych po tym jak opadł kurz kilkuletniej histerii i egzaltacji. Jeśli dodać do tego, że 26,9% ankietowanych uważa, że sytuacja się pogorszyła i żyje im się gorzej niż za rządów prawicy, to mamy naprawdę niepokojący obraz dla rządzącej koalicji.
Ktoś powie: ale o co chodzi, przecież to dobrze, że zmiana władzy nie oznacza radykalne zmiany w życiu obywateli – tak jest w ustabilizowanych demokracjach, a do tego dążymy. nie do końca tak jest. Zmiany, które naprawdę zaszły, czyli obchodzenie albo łamanie przepisów, zmienianie prawa bez zmian ustaw, chaos prawny i faktycznie zamykanie ust instytucjom, które miała konstytucyjne obowiązki kontrolowania władzy wykonawczej – to wszystko rzeczy, których skutków zwykły Kowalski nie zauważy z dnia na dzień. Dziś odczuwa wzrost cen i kosztów życia, utratę pracy w wielu miejscach, zastój i brak perspektyw oraz ambicji. Gdyby było inaczej, to większość Polaków czułaby, że od 15 października coś realnie zmienia się na lepsze. A tak nie jest.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Stołki, chaos i władza dla samej władzy
Reklama
Nawet jeśli przyjąć argument, że jest równie źle co za rządów Prawa i Sprawiedliwości, to przecież to jest kompromitujące dla uśmiechniętej koalicji, która głosiła wszem i wobec że „pisowska władza” to brak demokracji, faszyzm i koniec świata. Skoro dla wielu osób ten okres wcale nie jawi się dziś w tak ciemnych barwach, to jak można (jak to zrobiła wczoraj Platforma Obywatelska) ogłaszać, że rok temu „pokonało się zło”?
Takie hasła miały szansę zażreć przed i krótko po wyborach, ale nie teraz gdy obietnica „100 konkretów na 100 dni” brzmi dziś jak ponury żart. Jest tak dlatego, że to było tak duże kłamstwo, że ta deklaracja od początku była niemożliwa do spełnianie. Co zresztą premier Donald Tusk doskonale wiedział, składając ją na dziesiątkach spotkań. Jaki był cel? To chyba oczywiste: władza dla samej władzy, zemsta, stołki, pieniądze i bezkarność.
Nie oszukujmy się. Od początku chodziło im tylko o jedno – władzę. Choć obecna ekipa rządząca opakowywała swoje obietnice w piękne słowa o demokratycznych wartościach, prawach obywatelskich i ratowaniu Polski przed „faszyzmem”, to rzeczywistość pokazała, że zmiany nie idą w parze z tymi szlachetnymi hasłami, że tych zmian nie ma. Dziś, rok po wyborach, możemy jedynie patrzeć na to, jak wiele z przedwyborczych obietnic zostało złamanych lub złożonych z pełną świadomością, że nigdy nie będą mogły zostać zrealizowane.
Co ciekawe, nawet ci, którzy głosowali na obecną koalicję, zaczynają dostrzegać niespójności między obietnicami a rzeczywistością. Niezadowolenie rośnie, a zamiast długoterminowych reform, widzimy politykę doraźnych korzyści – stołki, wpływy, przywileje. Wspaniała „opozycja demokratyczna”, która miała być antidotum na „pisowską ciemność”, sama staje się dla wielu rozczarowaniem i symbolem nienasycenia władzą.
Rok po wyborach widać, że dla wielu zmiana władzy była zmianą tylko z nazwy. Polacy wciąż borykają się z tymi samymi problemami: rosnącymi kosztami życia, chaosem prawnym i brakiem wyraźnych kierunków na przyszłość. I może to jest największa lekcja z tego roku: władza dla samej władzy nie rozwiąże problemów ludzi. Bez realnej wizji, konsekwencji i odwagi w reformowaniu państwa, wszelkie polityczne hasła, nawet te najbardziej wzniosłe, pozostaną tylko pustymi słowami.