Świetnym przykładem tego jest ostatnia debata w Parlamencie Europejskim. Szwedzka europosłanka Evin Incir grzmiała z mównicy o potrzebie walki z wrogością wobec muzułmanów i żydów. Nie ma wątpliwości, że każdy przejaw nienawiści zasługuje na potępienie. Problem w tym, że Incir, podobnie jak wielu jej lewicowych kolegów, całkowicie zignorowała kwestię chrześcijan – najbardziej prześladowanej grupy religijnej na świecie. Gdy polski europarlamentarzysta Bogdan Rzońca zwrócił jej uwagę na ten fakt, odpowiedziała w klasycznym stylu lewicowej retoryki – oskarżeniem o nienawiść. Jak to możliwe, że prosta prośba o równe traktowanie wywołała aż tak gwałtowną reakcję?
Problem lewicowej tolerancji polega na tym, że jest ona wybiórcza. Gdy przychodzi do obrony mniejszości, które wpisują się w ich ideologiczny kanon, są gotowi walczyć o ich prawa do ostatniej kropli atramentu na protestacyjnych transparentach. Jednak gdy atakowany jest Kościół katolicki czy chrześcijaństwo, odwracają wzrok albo wręcz sami stają po stronie agresorów. Przerywanie mszy, niszczenie budynków sakralnych, bezczeszczenie symboli religijnych – to wszystko nie stanowi dla nich problemu. Co więcej, w Polsce, gdzie lewicowe środowiska aktywnie uczestniczą w akcjach wymierzonych w Kościół, ataki te często zyskują wręcz uznanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Taka postawa jest przejawem hipokryzji, która ujawnia prawdziwą naturę lewicowych działań. Nie chodzi im o autentyczną walkę o tolerancję, lecz o budowanie swojego wizerunku. Ich rzekoma troska o równość i wolność jest jedynie fasadą, za którą kryje się polityczny interes i ideologiczna gra. Czy gdyby naprawdę zależało im na tolerancji, to odmawialiby jej chrześcijanom? Dlaczego ich hasła o równości przestają obowiązywać, gdy mowa o największej religii w Europie?
Prawda jest brutalnie prosta. Lewicowym środowiskom nie zależy na walce o powszechną tolerancję. Dla nich liczy się tylko ta część społeczeństwa, którą mogą wykorzystać do promocji swoich idei. Religia chrześcijańska, a zwłaszcza Kościół katolicki, stoi na drodze do realizacji ich ukrytej agendy – budowy nowego, „postępowego” społeczeństwa. Dlatego też ich działania są tak wybiórcze – atakują te elementy, które nie pasują do ich narracji, a bronią tych, które wspierają ich wizję świata.
Lewica w Europie lubi mówić o walce z nienawiścią, ale sama wielokrotnie ją szerzy. Oczywiście w imię wyższych celów, które ustalają sami. Ta wybiórcza tolerancja ujawnia niechęć do wartości, które nie wpisują się w ich ideologiczne ramy, bo gdyby naprawdę chcieli być wiarygodni w swojej walce o równość i sprawiedliwość, powinni stanąć w obronie wszystkich religii, nie tylko tych, które są im wygodne politycznie. Inaczej ich retoryka pozostanie jedynie pustymi hasłami, a nie autentyczną walką o lepszy świat.
Podwójne standardy lewicy to nie tylko wyraz hipokryzji, ale coś więcej. Wybiórczość w tej i innych sprawach pozwala zrozumieć, że gdzie indziej jest prawdziwa, ukryta agenda. Jaka? Ideologia schowana między pięknymi hasłami, które trafiają do mas, w przeciwieństwie do prawdziwego „programu” na społeczeństwo. Jeśli ktoś chce „sprzedać” stary, nieświeży produkt, musi przynajmniej zawinąć go w atrakcyjne opakowanie, a najlepiej w równie sympatyczne hasła. Tak właśnie działa lewica, metodą salami przeprowadzając swoją „rewolucję”.
Krok po kroku z pełną świadomością, że wyłożenie lewicowej agendy za jednym razem wystraszyłoby każdego normalnego człowieka, dlatego trzeba to zrobić inaczej. Któż nie zgodzi się z hasłami wolności, miłości i tolerancji? Dla każdego to wartości bliskie. Szkoda tylko, że jak pogrzebać, to okazują się puste, a nawet gorzej – w rzeczywistości ta agenda jest odwrotnością tego, co za tymi słowami idzie. To jest to największe kłamstwo. A kto jest panem kłamstwa?