Owoce nauczania
Reklama
Kontakt z o. Bocheńskim spowodował we mnie fundamentalne przemiany duchowe. Chrześcijaństwo, a szczególnie Kościół katolicki ujrzałem w zupełnie innym świetle. Niezrozumiałe i rozbudowane formy zapełniały się żywą treścią. Zamiast tez przyjmowanych „na wiarę” lub „dla świętego spokoju” czy też na zasadzie tego, że „wszyscy tak mówią”, pojawiało się coraz więcej prawd, które nie bały się krytycznej analizy i były nie do zbicia. Kościół katolicki zacząłem postrzegać jako strażnika ogromnego, gromadzonego przez tysiąclecia, skarbu przemyśleń i doświadczeń, przekazywanego z pokolenia na pokolenie, umożliwiającego życie w zgodzie z wolą Bożą. Zrozumiałem też, że człowiek bez Boga traci swoje człowieczeństwo. Doświadczyłem tego na własnej skórze, gdyż przyszło mi żyć aż w dwóch systemach ateistycznych – w socjalizmie narodowym urządzonym przez Narodowo-Socjalistyczną Partię Robotniczą Niemiec (NSDAP) i w socjalizmie bolszewickim zaaplikowanym Polakom przez członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Szczególnie intensywnie przeżyłem problem wolności i odpowiedzialności. O. Bocheński uczył, że Bóg obdarzył nas wolnością. Gdy coś budzi nasze niezadowolenie, powinniśmy stwierdzić, czy istnieją możliwości wprowadzenia zmian. Jeżeli tak, to zmiany te należy spróbować wprowadzić, a nie utyskiwać lub osunąć się w paraliżującą postawę niewinnie skrzywdzonego.
Przemiany mojej świadomości doprowadziły do tego, że aktywnie zacząłem włączać się w życie Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii. Zaowocowało to powołaniem mnie przez o. Bocheńskiego w 1979 r. do zespołu, którego zadaniem było opracowanie statutu dla Rady Duszpasterskiej przy PMK zgodnie ze zmianami, jakie zaszły w prawie kanonicznym po Soborze Watykańskim II.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kierowca wyścigowy
O. Bocheński kochał prędkość. W młodości brał udział w wyścigach samochodowych. W wieku 67 lat uzyskał licencję pilota sportowego. Gdy był doradcą rządu Niemieckiej Republiki Federalnej, z lotniska wojskowego w Payern koło Fryburga na lotnisko w Bonn i z powrotem był transportowany myśliwcem odrzutowym. Do Berna przyjeżdżał podrasowanym samochodem marki Mini. Zazwyczaj przywoził ze sobą studentów. Którejś niedzieli po nabożeństwie dwie studentki wcisnęły się na tylne siedzenie, o. Bocheński mocno pozginany zasiadł za kierownicą i ruszył z kopyta do Fryburga. Na dachu Mini pozostawił teczkę z akcesoriami, która zsunęła się na jezdnię. Jeden z młodszych wiernych, właściciel sportowego BMW, podniósł teczkę i ruszył za Mini. Próbował ten malutki pojazd prześcignąć i oddać teczkę, ale udało mu się to dopiero przed budynkiem Albertynum we Fryburgu, w którym o. Bocheński mieszkał.
Reklama
Słynął też z punktualności. Doskwierało to mocno studentom, ale znajdowało również wyraz w tym, że gdy pojawiał się swoim Mini w siedzibie PMK w Marly na – jak to nazywał – „spędzie”, z samochodu nie wysiadał tak długo, aż nadszedł czas, by dojść do ołtarza i zacząć liturgię.
Miałem też szczęście usłyszeć kilka mów pogrzebowych, które o. Bocheński pisał na wypadek swojej śmierci. W jednej z nich, wygłoszonej na zamku w Raperswilu, usłyszałem stwierdzenie, że „świat zbudowany jest rozumnie”. Dla mnie, konstruktora maszyn, był to rodzaj objawienia. Matematyka, wszystkie prawa rządzące przyrodą są do pojęcia rozumem i wcale nie są skomplikowane. To złożoność świata, jego rozmiary i jednoczesność tego, co się w nim dzieje, powodują, że nie jesteśmy go w stanie w całości objąć swoją świadomością. Próbowałem w życiu z ogromnym wysiłkiem umysłu i dużym nakładem materialnym coś wynaleźć. Rezultat tego mozołu był – w porównaniu z tym, co możemy naszymi zmysłami w zastanym świecie objąć – tak znikomy i marny, że wypada upaść natychmiast na twarz przed majestatem Stwórcy. Inteligencja i inwencja, jaka w Jego dziele tkwi, jest porażająca.
Ostatnia mowa pogrzebowa o. Becheńskiego została odczytana na Mszy św. pożegnalnej we fryburskim kościele. Napisana została w języku francuskim, którego nie znam, ale sądząc po wybuchach śmiechu towarzystwa żałobnego wypełniającego po brzegi kościół, zawierała mnóstwo elementów komicznych.
Spec od bijatyk
Reklama
Nasz bohater, uczestnik kilku krwawych bitew, weteran wojny polsko-bolszewickiej, kapelan w korpusie gen. Andersa w bitwie o Monte Cassino, znał się na bijatykach. Gdy na biesiadzie po jakiejś uroczystości patriotycznej doszło przy jednym ze stołów do szamotaniny, o. Bocheński zapytał któregoś z obecnych o to, co się zdarzyło. Usłyszawszy, że podchmielony piechur obraził równie podchmielonego sapera i doszło do bijatyki, odpowiedział: „Widziałem, że się bili, ale robili to bardzo nieumiejętnie”.
Nawet w największym ogniu w bitwie pod Monte Cassino nie ustawał w filozofowaniu. Na stoku, na którym toczyła się walka, polscy saperzy w szczególnie niebezpiecznym miejscu, wystawionym na ostrzał z broni maszynowej przeciwnika, postawili tablice z napisem: „Nie bądź głupi, nie daj się zabić”. Napis ten stał się bodźcem do napisania w późniejszych latach książki pt. „Księga mądrości tego świata”. Mądrość autor sformułował jako technologię na długie i dobre życie, co odpowiadało intencji saperów spod Monte Cassino. Z tego założenia wynikał też jego stosunek do porywów bohaterskich, bo uważał, że dla wielkiej sprawy należy żyć i coś dla niej robić, a niewielki pożytek jest z tego, że się ktoś da dla niej zabić.
W pełnionych w PMK funkcjach potrzebowałem nieraz rady. Prosiłem wówczas o posłuchanie. Przy tej okazji poznałem w o. Bocheńskim człowieka czułego i wrażliwego, życzliwego ludziom, który broni się przed zbytnią natarczywością otoczenia skorupą szorstkości.
Seminaria polonijne
Reklama
W wyznaczonych terminach, które przypadały zawsze w środy, odbywały się w Albertynum dyskusje o nazwie „Sempol” (seminarium polonijne). Dyskutowane były tematy zgłaszane przez uczestników. Kiedyś zgłosiłem do dyskusji problem szukania korzystnych rozwiązań konstrukcyjnych. Gdy rozwiązanie jest znane, poszczególne kroki śledzone wstecz są logicznie, uporządkowane i nie do ominięcia. Poszukiwane rozwiązanie jednak się nie pojawia, gdy stosujemy wyłącznie logikę, nie włączając w to inwencji. Z dyskusji wynikł wniosek, że droga prowadząca do rozwiązania podobna jest do rzeki z wieloma dopływami. Płynąc pod prąd, mamy wiele możliwości i nie wszystkie dopływy prowadzą do poszukiwanego celu. Płynąc w kierunku odwrotnym, zawsze trafimy do ujścia rzeki.
Innym tematem było zagadnienie dotyczące skuteczności zwalczania zła. Zło jest brakiem dobra i niszczenie zła jest samo w sobie aktem destrukcyjnym i nie powiększa ilości dobra. Jezus nakazał nam czynić dobrze i kochać nawet nieprzyjaciół, bo tylko w ten sposób może zostać przerwana spirala odwetu.
Trzeźwy i krytyczny stosunek o. Bocheńskiego do otaczającego go świata bywał nieraz bolesny. Gdy po wzniosłej uroczystości, podczas której uczestnicy odśpiewali hymn „Boże, coś Polskę”, ze wzruszeniem stwierdziłem, że podniosła melodia tego hymnu odpowiada bardzo temu, co czują nasze serca, o. Bocheński powołał się na prof. Bronarskiego, który swego czasu odkrył, iż melodia pochodzi z jakiegoś mocno podkasanego francuskiego wodewilu i była grywana w innym tempie. W ogóle z muzyką o. Bocheński żył na bakier, bo nazywał ją „zorganizowanym hałasem”.
Reklama
Jego stosunek do kobiet był dość osobliwy. Bardzo je szanował, ale nie radził sobie zbyt dobrze z kobiecą intuicją. Kiedyś dość ożywioną dyskusję z pewną szanowaną panią zakończył zdaniem: „Pani ze mną nie wygra, bo ja jestem bardziej pyskaty”. Nie znosił bełkotu, tzn. mowy niejasnej, nieuporządkowanej i bez treści. Już w trzecim zdaniu przerywał rozmówcy i go strofował lub demonstracyjnie opuszczał imprezę. Po przełomie Polskę odwiedził tylko jeden raz i był przerażony niskim poziomem ludzi, którzy uważali się za przywódców duchowych i politycznych. To, co usłyszał, uznał za jeden wielki nierozumny bełkot.
Fundacja PMK
Polacy mieszkający i przebywający w Szwajcarii zawdzięczają o. Bocheńskiemu bardzo dużo. Założył nie tylko Polską Misję Katolicką w 1950 r., ale też fundację, której celem było stworzenie tej Misji trwałej siedziby. W 1957 r. kupił w Marly pod Fryburgiem parcelę, na której znajdował się nieduży dom. Później dom ten został powiększony o kaplicę i bursę dla studentów. Fundacja nosiła nazwę Fundacja na rzecz Katolickiego Domu Polskiego w Marly. Jej majątek powiększył się z czasem o spadek po braciach Bronarskich i dary innych donatorów. Istnieje ona do dziś i jest w stanie utrzymać nie tylko nieruchomość w Marly, która jest siedzibą PMK, ale łożyć też pewne środki na utrzymanie duszpasterzy posługujących Polakom przebywającym w Szwajcarii.
Od samego początku w zarządzie fundacji zasiadał pan inż. Aleksander Gorajek. Opowiadał, że gdy na jednym z posiedzeń członkowie zarządu fundacji zastanawiali się bez skutku nad tym, skąd wziąć pieniądze na rozbudowę budynku Misji, o. Bocheński zaproponował: „Zróbcie tak jak pani Mazikowa – umierajcie zapisawszy przedtem cały majątek fundacji”. (Pani Mazikowa handlowała jarzynami na centralnym placu w Bernie i jako osoba samotna cały swój dorobek zapisała fundacji). Jej dar przelicytowali jedynie bracia Alfons i Ludwik Bronarscy – profesorowie Uniwersytetu fryburskiego, zapisując fundacji trzy nieruchomości.
Reklama
Genialność pomysłu o. Bocheńskiego sprawdziła się w ciężkiej sytuacji, w jakiej znalazła się PMK od 2003 r. Bez tej fundacji, bez zaplecza lokalowego i wsparcia finansowego, jakie zapewniała, Misja by nie przetrwała. Był to ponadto na gościnnej ziemi szwajcarskiej punkt, skrawek ziemi należący do Polaków, który o. Bocheński nazywał czule „Małą Ponikwą” – w nawiązaniu do nazwy majątku na Wołyniu, w którym spędził dzieciństwo. Gdy Polską rządzili komuniści, miejsce to – podobnie jak Muzeum Polskie na zamku w Raperswilu w XIX wieku – było dla wielu uchodźców z Polski surogatem Ojczyzny.
Po raz ostatni Założyciel i Fundator brał udział w posiedzeniu Zarządu 22 stycznia 1994 r. Prawie że zaniesiony do salki konferencyjnej w siedzibie Misji oznajmił, że chce poznać członków Zarządu i trochę uczestniczyć w obradach, a ma to trwać nie dłużej niż 15 minut. Trwało dłużej, bo kilka godzin. Zjadł z nami obiad i dużo opowiadał ze swego życia. Na koniec rozdał nam swoją najnowszą książkę pt. „Religia w trylogii”, dedykując każdy egzemplarz osobiście. Usłyszeliśmy też przy okazji parę utyskiwań na temat mozołu, jaki sprawia zużyta powłoka cielesna. W kontraście z tą powłoką umysł zachował pełną sprawność. Ze spotkania o. Bocheński był zadowolony. Stwierdził, że może spokojnie umierać, bo fundacja jest w dobrych rękach.
Po śmierci Założyciela została zmieniona nazwa fundacji na Fundacja im. I. M. Bocheńskiego na rzecz Katolickiego Domu Polskiego.
Mistrz
Reklama
Jako profesor i rektor Uniwersytetu we Fryburgu, o. Bocheński wykształcił całe pokolenie ludzi, którzy do dziś wchodzą w skład elit intelektualnych i politycznych Konfederacji Szwajcarskiej. Jednym z jego uczniów był Kurt Furgler. W roku 1982, gdy Polska Ambasada w Bernie została zajęta przez uzbrojonych napastników, pełnił on funkcję dyrektora Departamentu (ministerstwa) ds. Sądownictwa i Policji w Rządzie Federalnym Konfederacji Szwajcarskiej. Do sztabu kryzysowego powołał niezwłocznie o. Bocheńskiego i znalazł w nim nie tylko kogoś, kto mógł pertraktować z porywaczami po polsku, ale wytrawnego znawcę sztuki wojennej. Zaproponowany przez o. Bocheńskiego plan powiódł się i zakładnicy zostali oswobodzeni bez rozlewu krwi.
Inny z jego szczególnie uzdolnionych uczniów – ks. Dariusz Gabler był proboszczem w parafii Herz Jesu w Winterthurze. W czasie Wielkiego Postu zapraszał interesujące osoby z wykładami. Wykład o prawdzie wygłosiła pani Jeanne Hersch. Wykład o zabobonach wygłosił o. Bocheński. Były to tezy z pisanej wówczas książki na ten temat. Osoba i temat ściągnęły dużą liczbę słuchaczy. Po wykładzie wywiązała się dyskusja, w której referent posługiwał się swobodnie paroma językami (niemieckim, francuskim, angielskim, łaciną, starogreckim, hebrajskim, polskim i rosyjskim).
Spotkało mnie, w moim odczuciu, niezasłużone szczęście przez możliwość zetknięcia się z postacią tej miary, co o. Bocheński i – co więcej – przez możność kontynuowania jednego z jego dzieł. Obecnie pełnię w trzeciej kadencji funkcję prezesa zarządu fundacji jego imienia.