ks. Łukasz Romańczuk: Jak to się stało, że ksiądz, jako kapłan diecezjalny zdecydował się zostać misjonarzem i wyjechać najpierw na Wschód, a później do Papui Nowej Gwinei?
ks. Jarosław Wiśniewski: Maturę pisałem w stanie wojennym. Wtedy też byliśmy zawzięci na Związek Radziecki. Natomiast kiedy byłem w seminarium Rosja się otworzyła i skorzystałem z okazji, aby tam pojechać. Byłem wtedy diakonem. Spędziłem wakacje na Białorusi i w okolicach Wilna. Po powrocie zgłosiłem się do swojego biskupa w Białymstoku, że miałbym chęć dołączyć do biskupa Kondrusiewicza, który też już ze mną w tej sprawie rozmawiał. Dostałem odpowiedź pozytywną, ale musiałem najpierw przyjąć święcenia kapłańskie i przez rok posługiwać w swojej archidiecezji. Święcenia kapłańskie przyjąłem 26 maja 1991 r., a w lipcu 1992 już byłem na misjach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
ks. ŁR: Trafił ksiądz do Moskwy w bardzo ciekawym czasie. Wtedy upadał Związek Radziecki. Jak ludzie podchodzili tam do nadchodzących zmian?
Reklama
ks. Jarosław: Bardzo entuzjastycznie, ale taki entuzjazm to był jeszcze w 1988 roku, kiedy Gorbaczow pozwolił świętować 1000-lecie Chrztu Rusi. Wtedy państwo jakby poparło te uroczystości, a udział w nich wziął Prymas Polski Józef Glemp, którego w krajach byłego związku ZSRR przyjmowano niczym patriarchę. Mimo, że upadł Związek Radziecki niewiele się zmieniło. Jest źle, ale zawsze może być gorzej.
ks. ŁR: A jak wyglądały księdza początki w Rosji?
ks. JW: Jak jechałem na misję, to dostałem od ks. Tadeusza Pikusa, późniejszego biskupa drohiczyńskiego dwie rady: “Rozglądaj się minimum rok, a w tym czasie nic nie rób” oraz “Nie wierz tubylcom. Choćby najlepiej wyglądali, najfajniej rozmawiali, zyskiwali zaufanie, to pamiętaj, że będą to ci najgorsi, którzy cię zniszczą.” Te dwie porady bardzo mi pomogły,
Gdy przyjechałem do Moskwy była tam Administratura Apostolska w Moskwie. Przyjechałem o 8 rano, biskup przyjechał o 9, a 10 już miałem dekret na urząd proboszcz w Rostowie nad Donem, gdzie od 50 lat nie było księdza. Nawet nie zdążyłem się oswoić z tą miejscowością, jak już byłem proboszczem, bo tak biskupowi zależało, żeby ktoś tam był. Gdy przyjechaliśmy biskup udzielił sakramentu bierzmowania i spotkał się z tamtejszymi wiernymi, a ja byłem jako “prezent” dla parafii. Konsternacja dla mnie była wielka. Wszystko się działo w jednym dniu. Miałem rok kapłaństwa i już zostałem proboszczem i to w tak dalekim kraju, ponad 2000 km od rodzinnych stron.
ks. ŁR: W Rosji bardzo mocno działają służby. Czy były podejmowane próby, aby księdza śledzić, zniszczyć albo zdyskredytować w oczach wiernych?
Reklama
ks. JW: Uratowało mnie to, że w seminarium pozbyłem się wszystkich nałogów. Nie piłem oraz nie paliłem. Miejscowi, jak znajdą takiego obcokrajowca to można powiedzieć, że taki człowiek już przepadł. Miałem także niemoralne propozycje ze strony różnych kobiet, a niektóre były bardzo natarczywe. Nie rozumiały tego, że ja wybrałem życie w celibacie, w ogóle. W ogóle w tym kraju nie ma zrozumienia dla religii, a tym bardziej dla wiary katolickiej.
ks. ŁR: A oprócz Rostowa, gdzie jeszcze ksiądz posługiwał?
Ks. JW: W Rostowie posługiwałem 7 lat. Gdy utworzono w 1998 roku Administraturę Apostolską w Irkucku było tam tylko 7 księży. Postanowiłem tam się udać. Trafiłem na Wyspy Kurylskie, Sachalin i na Kamczatkę. Miałem już wtedy dokumenty na stały pobyt w Rosji. Gdy w 2002 roku pojechałem do Polski, okazało się, że był to kurs w jedną stronę, a ja znalazłem się na czarnej liście i nie zostałem wpuszczony do Rosji. Chwilę byłem w swojej rodzimej archidiecezji i otrzymałem dwie propozycje: Kazachstan i Ukraina do Charkowa. Wybrałem Ukrainę. Spędziłem tam 5 lat i były to bardzo ciekawe czasy m.in. pomarańczowa rewolucja. Mogę też śmiało stwierdzić, że na tamtych terenach ludzie bardzo szanują kapłanów. Jednakże ze względu na stan zdrowia musiałem po 5 latach opuścić Donbas i udałem się na kolejne 5 lato do Uzbekistanu, jednakże tam też mój stan zdrowia się pogorszył i wróciłem do swojej myśli z 2002 roku, aby udać się do Papui Nowej Gwinei, gdzie panuje klimat odpowiedni dla mojej choroby i faktycznie przez 10 lat mojej posługi tam czułem się świetnie.
ks. ŁR: Jak potoczyły się księdza losy w Papui Nowej Gwinei?
ks. JW: W Papui przebywałem od 2 lipca 2014 r., aż do momentu, gdy w Boże Narodzenie 2023 otrzymałem silny atak gruźlicy połączony z COVIDEM. To spowodowało, że musiałem wrócić do Polski i obecnie odbywam urlop zdrowotny i wykorzystując ten czas postanowiłem pielgrzymować na Jasną Górę razem z o. Marcinem Wirkowskim, paulinem, przewodnikiem gr. 2 Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej. Po urlopie zdrowotnym, tak jak ustaliłem z biskupem, pobędę jeszcze trochę czasu w Papui, tyle, na ile mi sił starczy, a w dalszej perspektywie będę wracał do Taszkientu w Uzbekistanie, bo to jest idealne miejsce dla gruźlików, gdyż panuje tam suchy klimat. Natomiast Papua to kraj, gdzie klimat jest gorący, wilgotny i w takich warunkach gruźlica bardzo szybko postępuje. Te sytuacje zdrowotne, zarówno chroniczne zapalenie nerek, którego nabawiłem się na Wschodzie, jak i gruźlica, pokazują mi, że losy kapłanów bardzo często są modyfikowane przez sytuacje związane ze zdrowiem, ale także wpływ na to mają polityczne przemiany, czego sam doświadczyłem.
Biogram: Ksiądz Jarosław Wiśniewski pochodzi z Rypina. Ma 61 lat. Święcenia kapłańskie przyjął w Archidiecezji Białostockiej w roku 1992, a rok później wyjechał na misję do Rosji, w roku 2003 podjąć pracę duszpasterską w Donbasie na Ukrainie. W r. 2008 skierowano go do Uzbekistanu, zaś w pięć lat później znalazł się aż w Papui Nowej Gwinei, gdzie przebywał do końca 2023 roku.