Coś takiego dzieje się z całym państwem, które znalazło się w stanie ciągłej „likwidacji”, ale wyjątkowo intensywnie dotyka to sfery szeroko pojętej obrony. Zaczęło się od przyjęcia doktryny, że tam gdzie państwo demokratycznie nie może, tam policję pośle. Telewizja Polska, Polska Agencja Prasowa i Prokuratura Krajowa – to w tych miejscach ludzie widząc, że łamane jest prawo, nie mogli wezwać do obrony policję, bo funkcjonariusze już byli na miejscu, ale nie, żeby stać po stronie obywateli, ale osłaniać bezprawie. Podobnie było w trakcie protestu rolników przeciwko Zielonemu Ładowi, gdzie policja robiła za zbrojne ramię władzy.
Reklama
Minęło kilka miesięcy, zaczynaliśmy powoli o tym zapominać, a nasze oczy odpoczęły od obrazków rodem z Białorusi, aż przyszła kolei na Krajową Radę Sądownictwa, gdzie rząd wysłał oddanego prokuratora pod obstawą policji. Rzecznicy dyscyplinarni ad hoc nominowani przez Adama Bodnara wyjaśniali co prawda, że było to „zabezpieczenie akt niektórych postępowań dyscyplinarnych w siedzibie rzeczników dyscyplinarnych” niezwiązane z KRS, które po prostu znajduje się w tym samym budynku, jednak nieprzypadkowo właśnie o wariancie siłowego wejścia z policją do KRS rozprawiała z ministrem sprawiedliwości Adamem Bodnarem dwa tygodnie wcześniej Katarzyna Kolenda-Zaleska w studio TVN. Wszystko w odniesieniu do oczekiwań upolitycznionych sędziów Iustitii. „Czy sędziowie Rzeczypospolitej sugerują, że organy władzy wykonawczej co, powinny sięgnąć po metody przemocowe?” – pytał Bodnar. „Ma pójść policja do KRS, wymienić zamki, zablokować wejście? W stosunku do jednego z organów państwa?” – kontynuował, twierdząc, że on sobie „nie wyobraża takiego scenariusza”. Wystarczyła jednak jedna wizyta niemieckiego kanclerza w Warszawie i spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem i już wyobraźnia została odblokowana.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zielone światło z Berlina
Trzeba uczciwie powiedzieć, że Niemcy zapowiadali i mówili wprost czego oczekują od Donalda Tuska. Kilka dni przed zmianą władzy w Polsce, publicysta Klaus Bachmann w „Berliner Zeitung” pisał, że sama wygrana wyborów to za mało. „Nad Wisłą rozpoczyna się bezprecedensowy na skalę światową eksperyment, który może być nauczką dla wielu innych krajów – demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje przywrócić demokrację stosując niedemokratyczne metody” – pisał Bachmann, ubolewając, że Tusk stoi przed wyborem – „może stać się bezsilnym władcą albo przywrócić demokrację niedemokratycznymi metodami”.
Z każdym miesiącem widzimy, że ten wariant niedemokratyczny stał się obowiązujący. Opiera się on na oszustwie. Donald Tusk i jego koalicja 15 października nie uzyskali od wyborców mandatu do zmiany ustroju, ignorowania prezydenta czy odbierania prerogatyw jemu i innym organom konstytucyjnym, takim jak Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Narodowy Bank Polski, czy Krajowa Rada Sądownictwa. Mimo to, nowa władza działa tak, jakby miała mandat większy, niż otrzymała. To oszustwo, które rodzi pytania o przyszłość demokracji w Polsce i o to, jak daleko władza może się posunąć, zanim spotka się z realnym oporem społecznym.
To testowanie widzimy każdego dnia. Nieludzkie traktowanie księdza Olszewskiego, które Jarosław Kaczyński określił jako „tortury” oraz zastraszanie KRS budzą coraz większy niepokój wśród obywateli, polityków, mediów i obserwatorów życia publicznego w Polsce. Co je łączy? Oba te wydarzenia to próby testowania granic. Rząd „uśmiechniętej” koalicji zdaje się badać, na ile może sobie pozwolić w kontekście rozwiązań siłowych oraz manipulowania systemem demokratycznym i opinią publiczną.
My też musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile władza Tuska Likwidatora może sobie pozwolić? Przyszłość nie tylko polskiej demokracji, ale tego jaki będzie nasz kraj zależy od reakcji społeczeństwa na te testy. Kiedy żaba odmówi dalszego gotowania. Jeśli obywatele będą biernie przyjmować naruszenia, granice będą przesuwane coraz dalej. Jeżeli jednak społeczeństwo, politycy i media staną na wysokości zadania, możliwe jest zahamowanie tego niepokojącego trendu. To moment, w którym każdy obywatel powinien zadać sobie pytanie: czy się boję, czy jestem gotów bronić wartości demokratycznych, na których zbudowany jest nasz kraj?