Ameryka wybrała, jak wybrała, z grubsza rzecz biorąc - kontynuację socjalistycznej ułudy większego bezpieczeństwa socjalnego, a także zakamuflowaną w libertyńskich hasłach degradację amerykańskiego społeczeństwa (czego najstraszniejszym przejawem jest przyzwolenie na zabijanie dzieci nienarodzonych w ramach tzw. późnych aborcji - niemalże do końca okresu prenatalnego, a coraz częściej także już po narodzinach).
Być może w wymiarze globalnym najcelniejszy, choć trochę przewrotny, komentarz do powyborczej sytuacji w Ameryce jest taki, że jeden polityk zwyciężył, ale gratulacje odbiera inny polityk - w zupełnie innym kraju, a nawet na innym kontynencie, marzący jednak o odbudowaniu imperialnej potęgi swojego państwa. Już wkrótce to on może okazać się rzeczywistym wygranym amerykańskich wyborów. Z „nowym-starym” prezydentem USA na pewno będzie mu łatwiej dążyć do wytyczonego celu.
Nie trzeba chyba „odkrywać Ameryki”, by pokusić się o odpowiedź na pytanie, w której „strefie wpływów” może się wtedy znaleźć Polska. O ile oczywiście już się nie znalazła...
Pomóż w rozwoju naszego portalu