Urodził się 7 lipca 1918 r. w Słupi Pacanowskiej. Siedem dni później został ochrzczony w kościele św. Marcina w Pacanowie, dziś już bazylice mniejszej. Jezus Konający z sanktuarium w Pacanowie towarzyszy mu przez całe życie. Wizerunek Chrystusa wisi na ścianie jego pokoju, a przede wszystkim wciąż trwa w jego sercu.
Wychowywał się w chłopskiej rodzinie. Jego rodzice pracowali w majątku księcia Radziwiłła. Mama Wacława była gospodynią w majątku, więc syn często bawił się z dziećmi bogatych właścicieli. Co jakiś czas mama zmieniała miejsce pracy, by w końcu osiąść w Rytwianach, w posiadłości państwa Stachurskich. - Moja kochana mama nauczyła mnie miłości do Pana Boga i modlitwy - wspomina. Już od najmłodszych lat zgłębiał wiedzę. Często pani domu sadzała go wraz ze swoimi dziećmi na kanapie i snuła opowieści o dawnych dziejach ojczystych, o kulturze, o wybitnych Polakach, blaskach i cieniach historii narodowej, a mały Wacław z zainteresowaniem tego słuchał.
Mały żołnierz
Reklama
Jako chłopiec bardzo lubił się bawić „w wojsko”. Z kolegami robili sobie karabiny z drewna i przeprowadzali „manewry”, „szkolenia” i „musztrę”. Na urlop do Rytwian przyjeżdżał zięć państwa Stachurskich - kapitan Korpusu Ochrony Pogranicza, który z wielką ciekawością przyglądał się tym „grom wojennym”. Pewnego dnia powiedział matce Wacława: - Pani Marianno, ja pani przyrzekam, że Wacław będzie oficerem”. Mały chłopak był wniebowzięty. Pilnie uczęszczał do szkoły w Staszowie, pokonując codziennie 5 km. W ławce siedział z kolegą Segałem - Żydem. Lubili się do tego stopnia, że wymieniali między sobą drugie śniadanie, grali w piłkę i wspólnie się bawili.
Po ukończeniu szkoły podstawowej zgłosił się na komisję wojskową, która orzekała: „rozwój fizyczny w stosunku do wieku trochę za słaby”. Na szczęście pomógł zaprzyjaźniony kapitan z KOP-u, dzięki któremu Wacław 3 października 1933 r. został przyjęty do orkiestry wojskowej w 4. Pułku Piechoty Legionów w Kielcach. W orkiestrze był perkusistą. Z muzykami zwiedził pół Polski. Był między innymi we Lwowie i pod Rzeszowem, gdzie odbyły się wielkie manewry, w których wzięło udział 50 tysięcy żołnierzy. Wojna zbliżała się szybkimi krokami. Został żołnierzem warunkowo, musiał jeszcze zdać małą maturę. Rok później w kościele w Kielcach otrzymał sakrament bierzmowania, jego świadkiem był kapelmistrz kpt Maksymilian Firek. W 1939 r. poszedł do służby czynnej, został skierowany do szkoły dla oficerów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wojna
Dobrze pamięta 28 sierpnia 1939 r. O godz. 16 trzy tysiące żołnierzy z kieleckiej Bukówki pojechało pod Łask. Zostali włączeni do Armii Łódź. Stamtąd zostali skierowani w okolice Zapolic. Szli 70 km. Ich zadaniem było powstrzymać Niemców. 4 września o godz. 9 doszli na wyznaczone stanowiska, godzinę później rozgorzała walka. Po początkowych sukcesach pod Zapolicami musieli się cofnąć, przewaga Niemców w sprzęcie była zbyt duża.
Parę godzin snu, posiłek i próba przebicia się do Warszawy. Nie udało się, poszli więc do twierdzy Modlin. Śmierć zbierała obfite żniwo. W Błoniach zginął jego kolega Staszek Fąfara. Wacławowi się udało. Przeżył. Gdy szli do Modlina, na ściernisku obok drogi leżało dwóch zabitych młodych żołnierzy niemieckich. - Patrzyliśmy na nich i myśleliśmy o tym, że oni też mają rodziny, żony, dzieci. Wpajano nam rycerskie zasady, nie byliśmy maszynami do zabijania - wspomina. Wracając z prowiantem do jednostki, dostał się pod ostrzał armatni. Przerażone konie poniosły wóz, żaden pocisk go nie trafił, chociaż wybuchały w odległości kilkunastu metrów. - Do dziś dziękuję Panu Bogu za to ocalenie. Gdy walczyliśmy z Niemcami, zauważyłem, że mój kolega coś trzyma w ręku. To był różaniec. Westchnąłem do Pana Boga, że jak przeżyję, to do końca życia będę go odmawiał. Przeżyłem i do dziś jestem wierny mojej obietnicy.
Z ukochaną Zosią
Reklama
Po kapitulacji wrócił do Kielc. Zatrudnił się w sklepie z wyrobami tytoniowymi. W Kielcach poznał „uroczą dziewczynę”, Zosię, która występowała w teatrze w sztuce: „Laleczka z Saskiej Porcelany”. Wacław podczas wystawiania tej sztuki grał w orkiestrze, jednak bardziej niż nuty interesowała go młoda Zosia. 28 kwietnia 1946 r. wziął z nią ślub w seminaryjnym kościele Trójcy Świętej. Rok później urodziły się bliźnięta: Hania i Ewa. Doczekali się dwóch wnuczek i czterech prawnuczek. Razem przeżyli 63 lata. Ich miłość nigdy nie wygasła. - Tylko raz w życiu uniosłem się na żonę i nigdy więcej. Przyrzekłem sobie, że nigdy na moją ukochaną Zosię nie podniosę głosu. Zrozumiałem, że życie razem to ciągłe umieranie jednej dla drugiej osoby. Jak twierdzi, wytrwanie razem w małżeństwie, bez modlitwy i bez obecności Boga w życiu człowieka, jest niemożliwe. Dziś oboje są utrudzeni, schorowani, ale nadal radośni, tak jak wtedy przed sześćdziesięciu laty, gdy się poznali i pokochali, aż ich śmierć nie rozłączy.
Maryja wysłuchała prośby
Po śmierci właściciela sklepu tytoniowego przejął obowiązki kupca. Wdowa odsprzedała mu sklep. Wydawało się, że „spokojnie przeżyje okres wojny”. Jednak to były tylko marzenia. W lipcu 1943 r. podczas łapanki został zatrzymany i zamknięty w więzieniu przy ul. Zamkowej w Kielcach. Przesłuchania, strach i niepewność. Pewnego dnia został wezwany na przesłuchanie… Stoi przed gestapowcem, który bawiąc się pistoletem, strzela koło niego dla zabawy. Wacław był pewien, że nie wyjdzie z tego żywy. Gestapowiec z ironicznym uśmiechem mówi mu, że jest wolny. To był kolejny cud w jego życiu. Poszedł do katedry, by podziękować Bogu za uratowanie. - Gdy klęknąłem przed obrazem Matki Bożej Łaskawej, by się pomodlić, usłyszałem słowa: „synu” - to była maja mama. Codziennie przychodziła się tu modlić, prosząc Maryję o ratunek dla syna.
Wacław ponownie wpadł w ręce niemieckie. Został wraz z bratem wywieziony „na roboty” do Rzeszy. Pracował jako pomocnik maszynisty. Wraz z dwoma kolegami zaplanował ucieczkę. Brata nie wziął ze sobą, obawiał się, że gdyby razem zostali zatrzymani, trafiliby do obozu koncentracyjnego. Ktoś musiał przeżyć, wrócić do domu.
Ucieczka się udała. Przez Holandię, Berlin, Wrocław i Oświęcim dotarli do Krakowa, cudem unikając niemieckich kontroli. 19 grudnia 1944 r. był w Kielcach. 15 stycznia do miasta wkroczyli Rosjanie. Ratując się przed bombardowaniem, cała rodzina schroniła się w piwnicy. Modlili się o ocalenie. Nagle poczuli duże „tąpnięcie”, ale nic nie wybuchło. Po bombardowaniu wyszli z ukrycia i zobaczyli olbrzymią bombę lotniczą wbitą w ziemię obok ich domu. Na powierzchni wystawał pocisk na 2.5 metra. Gdyby wybuchł, zniszczyłby wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Dziękowali Bogu za ocalenie, modlitwy zostały wysłuchane.
Po wojnie przestał być kupcem. Wymiana pieniędzy spowodowała, że stał sie bezrobotnym. Szybko znalazł pracę w CPN-ie. Awansował, pracował na kierowniczych stanowiskach. W firmie przepracował 35 lat. Nigdy nie zapisał się do partii komunistycznej. - Bóg jest tylko jeden. Ojczyzna i Honor także - podkreśla.
Strażnik pamięci
W 1987 r. na jego rękach umarła mu mama. Wyszedł do ogrodu i modlił się, dziękując Panu Bogu za matkę. W skrytości serca przyrzekł, że będzie wystrzegał się przywiązania do grzechu. Trwa w tym postanowieniu do dzisiaj. Stara się wykorzystać dany mu przez Boga czas na czynienie dobra, na przekazywanie młodym ludziom miłości do Boga i Ojczyzny. Często spotyka się z dziećmi i młodzieżą, dzieli się z nimi swoimi wspomnieniami wojennymi, które starczyłyby na kilka książek. Mówi o najważniejszych wartościach. Stara się im przekazać to, czego doświadczył przez lata: że tylko Bóg jest wierny i w nim trzeba pokładać ufność i nadzieję.
Ma już 92 lata, nie traci jednak energii. Kilka tygodni temu uczestniczył w Pacanowie w Eucharystii, której przewodniczył Prymas kard. Józef Glemp. Podczas tej Mszy św. kościół św. Marcina został podniesiony do godności bazyliki mniejszej. Był wzruszony… W tym kościele blisko wiek temu został ochrzczony i powierzony Panu Bogu. Jezus Konający z Pacanowa nigdy go nie zawiódł. To prawda, że jego życie nie było „usłane różami”, ale zawsze czuł i czuje obecność Chrystusa. W Pacanowie po raz kolejny spotkał się osobiście z Księdzem Prymasem. Wręczył mu legitymację do złotego pierścienia „Zaślubin z Pomorzem” z nr. 1. Pierścień był darem dla Ojca Świętego Jana Pawła II. Pan Wacław przed laty w Pałacu Prymasowskim w Warszawie był tak wzruszony, że zapomniał do pierścienia dołączyć legitymację.
Nadal jest niezwykle energiczny. Nadal uczestniczy w Mszach świętych odprawianych podczas rocznicowych uroczystości. Należy do parafii katedralnej, mocno również jest związany z kościołem garnizonowym. Ta szczególna więź trwa od 1989 r. W ścianę tego kościoła została wmurowana tablica poświęcona pamięci żołnierzy i oficerów garnizonu Kielce. Ufundował ją wraz z żoną Zofią. Zawsze, gdy wchodzi do kościoła, jego wzrok kieruje się na tę tablicę. Przypomina sobie wtedy swoje życie, które ofiarował Bogu i Ojczyźnie.