Urodziła się z duszą wrażliwą na dobro i piękno, a jako przydatek dostała chorobliwą otyłość, która niszczyła ją wewnętrznie i naznaczyła zewnętrznie. Pomimo walki z chorobą, mimo kilku operacji, gdy sprzeczne diagnozy wiodły terapię na manowce, a jej stan nie poprawiał się, łóżko na stałe (prawie), wózek inwalidzki (coraz częściej) stawały się koniecznością.
A dzisiaj? Ma za sobą zrzucenie - bagatela - 90 kilogramów! Znów chodzi, ale jeszcze wolno, jeszcze potrzebuje asekuracji ściany czy pomocnej ręki. Czekają ją też kolejne operacje: drugiego oka, przepukliny, plastyka brzucha i nóg (bo nie ma innej drogi do skutecznej walki z następstwami tzw. słoniowatości nóg).
Kiedy i gdzie nastąpił przełom jej ducha? Skąd wzięła się determinacja o zawalczenie raz jeszcze z chorobą? Otóż - przy chrzcielnicy Karola Wojtyły w Wadowicach, gdzie dla Jana Pawła II „wszystko się zaczęło” i gdzie dla Justyny Leksyckiej też „wszystko się zaczęło”.
W tomiku poetyckim „Na marginesie życia”, który jest towarzyszem i zapisem tego nowego początku, Leksycka wyjaśnia: „Ktoś kiedyś zapytał mnie: Skąd ci się biorą wiersze? Nie wiedziałam, co powiedzieć. One po prostu są. Żyją we mnie i czasem zwyczajnie wypływają na szerokie wody kartki z zeszytu. Każdy z nich, począwszy od pierwszego, zapisanego jesienią 1990 r., ma swoją historię. Każdy jest niby zdjęcie upamiętniające jakieś wydarzenie, określoną sytuację, czy choćby emocje przez nie wywołane. Zdjęcia rodzinne są dla nas i dla nielicznych (rodzina, przyjaciele), więc i ja nie chciałam publikować swoich wierszy. Czynię to na prośbę moich Przyjaciół. Tych, którzy nieustannie zachęcają mnie do pisania wierszy, mając w ten sposób udział w ich powstaniu. I tym Przyjaciołom ten tomik dedykuję”.
Zbiorek, wyłożony w witrynie Domu dla Niepełnosprawnych w Piekoszowie, zaowocował pierwszym kontaktem, a potem rozmową z Justyną na ławce w parku, pod zacisznym parasolem jesionów. Godzinami można tak gadać i gadać. O tym, skąd biorą się i jak krzepną słowa nazywane poezją; o pożytkach płynących z intensywnej rehabilitacji; o „samych dobrych ludziach Piekoszowa” - można tak gadać i gadać z Justyną Leksycką, która lubi mówić, lubi bawić się słowem. Słowa są niczym okruchy życia z jej wiersza: okruchy dobra/zbieram/z okruchów dobra/mozaikę życia ułożę/okruchy dobra/miłością odmierzę/okruchami dobra/nakarmię/płaczące dzieciństwo/samotną starość/i włóczącą się bezdomność/okruchów dobra/starczy i dla psa/co przysiadł na chodniku/niech ogonem/zło rozwiewa/i odgania smutki (o okruchach dobra).
Był w życiu Justyny Leksyckiej okres kłócenia się z Bogiem, był czas bez Boga. Gdy doń wróciła, pytała: dlaczego i dlaczego, by wreszcie powiedzieć: „bądź wola Twoja”. Nadal uczy się to powtarzać, ale sercem i życiem, nie tylko ustami. Przypomina sobie historię chorego wyczekującego przy brzegu sadzawki Owczej na uzdrowienie. Nigdy nie mógł zdążyć do wody życia w odpowiedniej chwili. Siebie widziała w tym człowieku z kart Biblii.
Na drodze Leksyckiej stanął wreszcie ktoś, od kogo otrzymała konkretne wsparcie psychiczne i fizyczne - i był to moment wkroczenia na wąziutką ścieżynkę nowego życia. Gorące słowa wdzięczności Justyna kieruje pod adresem rehabilitantów z Piekoszowa, bo w jej przypadku rehabilitacja była (i jest) wyzwaniem. Żeby ćwiczyć, musiała poczuć się bezpiecznie, także w sensie psychicznym, a zapewnili jej to ludzie z Piekoszowa (z akcentem na jednego z rehabilitantów). Jak trudne musiały być początki ćwiczenia w basenie, pokonanie lęku. Gdzieś tam tkwi zapewne geneza wiersza, mówiącego „o małym świecie, w którym byłeś ze mnie dumny, choć nikt nigdy nie był”.
Rehabilitacja była konieczna, żeby zrzucić wagę, usprawnić oporne od lat ciało, ponownie nauczyć się chodzić, ba, nawet prawidłowo siadać, wykonać znak krzyża, który już na lewym ramieniu załamywał się, drżał, był niepewny, niedokończony. Rehabilitacja, to była, mówi Justyna, ciężka harówa i codzienne zmaganie się ze sobą, pod okiem lekarzy, pod nadzorem dietetyków.
Z turnusami piekoszowskimi, ale i z różnymi formami zdrowotno-rehabilitacyjnymi oferowanymi w ramach placówki, Justyna Leksycka jest związana w sposób regularny od 2000 r.
Justyna ma 43 lata, pochodzi z Końskich, gdzie mieszkają rodzice. Ma rodzeństwo, z którym utrzymuje dobre relacje („dzieci siostry, to jak moje własne”, mówi). Pomimo choroby, a może właśnie dlatego, jest osobą towarzyską, wewnętrznie aktywną, złaknioną życia. Dlatego trudno jej było chyba zaakceptować siebie, wegetującą w rodzinnych Końskich, balast dla schorowanych rodziców. Ukończyła liceum ekonomiczne, a we Wrocławiu - aż w dalekim Wrocławiu - spędziła 7 lat i zrobiła licencjat z teologii. Przez ponad 5 lat mieszkała w domu opieki przy sanktuarium w Kałkowie-Godowie. Kielczanką jest od 4 lat. I chyba trwale „zacumowała” w Rodzinnym Domu Opieki przy ul. Tobruckiej, gdzie dostała przyjaźń ze strony gospodarzy, możliwość życia, jakie lubi - pogawędzenia do późnej pory, przyjmowania przyjaciół, świetną atmosferę i dobre warunki socjalno-bytowe. Uważa, że wymodliła sobie to miejsce. Siłę do życia daje jej też wspólnota „W pieczy Pana” z parafii św. Józefa i przyjaciele, których ma w różnych zakątkach Polski.
Justyna jest na rencie socjalnej, z której po uiszczeniu zaległości zostaje jej 135 zł na miesiąc. Cóż można z takim bogactwem? Jak odnowić garderobę, którą przecież trzeba wymienić z tej o 90 kg „cięższej”? Jak dotrzeć na wymarzone rekolekcje, na które właśnie ją zaproszono? Musi uważnie, bardzo uważnie oglądać każdą złotówkę, ale i tak uważa, że Pan Bóg ma do niej telefon i dobrze zna jej adres mailowy… Stąd ci dobrzy ludzie wokół. Stąd choćby pomoc kieleckiego MOPR-u, który sfinansował zakup dwóch par okularów, a to dla niej przecież majątek. Dla takich ludzi, jak Justyna Leksycka, Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie „Niesiemy Radość”, zarazem wydawca zbiorku jej poezji, udostępnia konto:
Bank PEKAO SA
2912401372111100101 3311910
(więcej informacji na stronie internetowej:
O KSIĄŻKACH: selekcjonuje je uważnie, najbardziej lubi te, które ktoś bliski jej polecił. Ceni sobie książki z dziedziny duchowości. Dość nietypowo, jak na kobietę, fascynuje się liturgiką, czasami sięgnie po czytadło-romansidło.
CHCIAŁABY: przejechać się tramwajem po Wrocławiu, bo wrocławski tramwaj przez kilka lat był jej „pokojem do pracy, kuchnią, miejscem do drzemki i spotkań z ludźmi”.
CIESZY JĄ: giętkość słowa i miganie igły, gdy haftuje ulubione obrazy, gobeliny. Cieszy i raduje chodzenie po parku, mijanie ludzi na ulicy, odkrywanie życia od nowa.
POLECA: nadzieję, która: przechodzi moje życie/nie potrzebuje ulicy/chodnika/nawet wąskiej ścieżki/jedyne/czego mu potrzeba/to nadzieja (droga-nadzieja)
Kto chciałby skontaktować się z Justyną Leksycką lub nabyć tomik jej wierszy może skorzystać z telefonu: 791-041-664, lub adresu mailowego:
Pomóż w rozwoju naszego portalu