Ks. Dariusz Gronowski: - Co zachwyciło Brata we franciszkańskiej duchowości tak, że został kapucynem?
Br. Paweł Gondek OFMCAP: - Moje powołanie do rodziny franciszkańskiej to powołanie oazowe. Wzrastałem w Ruchu Światło-Życie u źródeł, czyli w archidiecezji katowickiej. Początek mojego powołania był związany z abstynencją. Przechodząc całą formację oazową i potem, będąc animatorem, zaangażowałem się w Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. To doświadczenie przyczyniło się do tego, że wybrałem zakon, który zajmuje się trzeźwością i współpracuje z ośrodkiem trzeźwości. I dopiero poznając zakon, interesując się kapucynami, zacząłem poznawać św. Franciszka z Asyżu. Wielu moich współbraci interesowało się św. Franciszkiem i szukając realizacji jego charyzmatu trafiło do zakonu. Ja odwrotnie. Najpierw znalazłem zakon, a potem dopiero poznałem św. Franciszka. Jestem w zakonie od 23 lat.
- Co jest powołaniem brata zakonnego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Św. Franciszek w swojej regule dla pustelni mówi o braciach, którzy pełnią funkcję matki tak, jak matki w rodzinie. I to właśnie jest zadanie brata zakonnego. Wspólnotę zakonną w całym jej bogactwie tworzą młodzi, ludzie dojrzali, w podeszłym wieku, kapłani i bracia. Kapłaństwo wiąże sie przede wszystkim z duszpasterstwem, wychodzeniem do ludzi. Z kolei brat zakonny nie jest zwolniony z pracy duszpasterskiej, jednak jego zadaniem jest przede wszystkim być dla wspólnoty klasztornej, spełniać w niej jakby rolę matki, czyli troszczyć się o tę wspólnotę. Chodzi o troskę nie tylko w wymiarze materialnym, żeby wszystko było posprzątane, przygotowane dla braci, ale także o opiekowanie się wspólnotą poprzez tworzenie odpowiedniego klimatu, pewnej atmosfery wspólnego życia.
- Jaką funkcję pełni Brat w gorzowskim klasztorze?
- Jestem furtianem. A to bardzo trudne zadanie. Kiedy ktoś przychodzi do klasztoru, jako pierwszego spotyka brata zakonnego. Jest to brat furtian czy brat zakrystian, którzy są wizytówkami klasztoru.
Choć jego głównym zadaniem jest służyć wspólnocie, brat zakonny nie jest przecież kimś zamkniętym za furtą klasztorną, a wręcz przeciwnie, ma udział w pracy duszpasterskiej. Co prawda bracia nie sprawują sakramentów, nie odprawiają Mszy św., ale ludzie przychodzą do nas z najróżniejszymi sprawami, ponieważ pokładają w zakonnikach wielką ufność, proszą o modlitwę i różnego rodzaju porady. Doświadczyłem tego wielokrotnie.
- Jak duży jest gorzowski klasztor kapucynów?
Reklama
- Jest nas jedenastu. Ośmiu kapłanów i trzech braci zakonnych: furtian, zakrystian i organista. W większych klasztorach, gdzie jest więcej braci, przy zakrystii czasami jest ich dwóch czy nawet trzech. Natomiast tutaj klasztor jest taki, że obowiązki furtiana i zakrystiana są podzielone na dwie osoby. Choć jestem furtianem, wielokrotnie pomagałem zakrystianowi Bratu Włodzimierzowi, który jest starszym zakonnikiem. Nie zawsze wystarcza mu sił i ta pomoc jest mu naprawdę potrzebna. Praca w zakrystii wymaga wiele wysiłku i dyspozycyjności.
Są oczywiście, klasztory jeszcze mniejsze, gdzie jeden brat zakonny pełni wiele funkcji, jest np: furtianem, zakrystianem, gospodarzem, czasami też kucharzem i ogrodnikiem. Nie ma tu wyznaczonych, konkretnych godzin pracy. Cały czas się pracuje, bo cały czas jest się zakonnikiem.
- A jak to się stało, że został Brat fotografem?
Reklama
- Nie jestem fotografem. Jestem zakonnikiem, który robi zdjęcia. Powtarzam to ciągle, niemal do znudzenia. Czy takie nazewnictwo w rzeczywistości coś zmienia? Nie, bo w sumie i tak chodzi o to, że robię zdjęcia. Nigdy jednak nie czułem się fotografem. I wiem, że moje obowiązki jako brata zakonnego są na pierwszym miejscu.
Zdjęcia robiłem już przed wstąpieniem do zakonu. Moje zainteresowanie fotografią narastało stopniowo i zależało od potrzeb. Kiedyś robiłem głównie zdjęcia dla siebie, potem dla wspólnoty zakonnej, współbraci, osób, które mnie o zdjęcia prosiły. Później nadeszły zmiany, wraz z rozwojem techniki pojawiła się fotografia cyfrowa, pojawił się internet.
Dopóki nie powstała nasza parafialna strona internetowa, nawet parafianie nie wiedzieli, że zajmuję się fotografią. Ktoś w parafii robił zdjęcia do gazetki, ktoś filmował, a ja nie wchodziłem w te działania. Poprzestawałem na fotografii, którą się zajmowałem wcześniej: krajobrazy, kwiaty, architektura. A Gorzów pod tym względem jest bardzo ciekawy. Kiedy powstała strona internetowa i pojawiło się nowe zapotrzebowanie, pierwszym wydarzeniem, na którym ludzie zobaczyli mnie z aparatem fotograficznym w kościele były nasze misje parafialne. To było pięć lat temu. Później to powoli narastało i moje zainteresowanie fotografią cały czas się rozwijało, podobnie jak moje umiejętności fotograficzne. Zmienił się też rodzaj fotografii, jakim się zajmuję. Kiedyś to była głównie przyroda, a teraz moim głównym tematem staje się człowiek i jego kondycja.
- Jakie powinno być dobre zdjęcie niosące w sobie walor religijny?
Reklama
- Dla mnie dobre zdjęcie to przede wszystkim takie, które ma w sobie duży ładunek emocji, które nie tylko oglądającego zatrzyma na dwie, trzy sekundy, ale też powie: „Nie wiem dlaczego, ale mi się podoba”. Chodzi o to, aby ktoś patrząc na zdjęcie mógł odczytać emocje w nim zawarte, zobaczyć chwilę, którą w sobie to zdjęcie niesie. Chodzi o to, by oglądający mogli nie tylko stwierdzić, że to było np. Boże Ciało, ale ujrzeć, co ta uroczystość, to wydarzenie w sobie niesie, jaki jest jego kontekst.
Zdjęcie religijne to jeden z najtrudniejszych rodzajów fotografii. Fotografia reporterska w ogólności jest trudna, a ta „kościelna” jest chyba najtrudniejsza, dlatego że liturgia sama w sobie nie znosi „obcych ciał”. Nie ma w niej podziału na aktorów i widzów, jak w teatrze. Wszyscy powinni być uczestnikami. Każdy fotograf, kamerzysta, każda osoba stojąca z boku zakłóca ten porządek. Dlatego tak trudno zrobić dobre zdjęcie, które pokazuje jakieś wydarzenie religijne. A już mistrzostwem jest pokazać emocje, ludzi modlących się, ulotną chwilę, misterium człowieka, który stoi w obliczu Boga. Czasem jest to wręcz niemożliwe. Takiej niemocy zrobienia zdjęcia doświadczyłem, gdy odchodził z tego świata Ojciec Święty Jan Paweł II. Staliśmy zgromadzeni na placu w Gorzowie podczas Mszy św. Wielu ludzi płakało, wielu było zamyślonych, smutnych, pełnych refleksji. Jakiekolwiek skierowanie w ich stronę obiektywu aparatu, wydawało się świętokradztwem. Widziałem fotografów robiących zdjęcia i te zdjęcia są mocne, ale ja osobiście nie potrafiłem tego zrobić. Może teraz potrafiłbym zrobić takie zdjęcie, ale wtedy zwyczajnie nie mogłem.
- Jakie zdjęcia sprawiają Bratu najwięcej radości?
- Najwięcej radości sprawiają mi właśnie fotografie sfery religijnej. Ona jest najtrudniejsza, wymaga wiele wysiłku, ale i sprawia najwięcej radości.
Przypomina mi się rozmowa z bp. Adamem Dyczkowskim, który zapytał mnie, co myślę o fotografowaniu. Odpowiedziałem, że daje mi ono taki przywilej, taką niesamowitą sposobność, jak rzadko komu w czasie liturgii bycia bardzo blisko akcji liturgicznej, dosłownie „dotykania” tego, co się dzieje. Np. podczas święceń kapłańskich widzę nakładanie oleju na ręce, podawanie pateny z Hostią, a za chwilę jestem gdzieś z tyłu kościoła między ludźmi, by widzieć wydarzenie tak, jak je widzą ci ludzie. Czasami oni po prostu nic nie widzą... Mogę być w wielu miejscach i widzieć tę samą uroczystość pod kątem tak różnych przeżyć. Być blisko, daleko, gdzieś z boku. To niesamowite doświadczenie.
- Zmienia Brat placówkę po sześciu latach. Jak będzie Brat wspominał ten czas fotografowania w Gorzowie?
Reklama
- Pewne historie mogły się zdarzyć tylko w Gorzowie, w żadnym innym mieście, a mieszkałem już w wielu klasztorach. Tylko tu mogła się przydarzyć tak owocna współpraca z prasą diecezjalną, a to z tej prostej przyczyny, że redakcje mieszczą się w Zielonej Górze. Ze względu na dzielącą te dwa miasta odległość, co jakiś czas zdarzały się telefony z prośbą, bym zrobił zdjęcia na jednej czy drugiej uroczystości w Gorzowie. A ja chętnie je robiłem i w kilka godzin później zdjęcia z Gorzowa były już w Zielonej Górze.
W związku z umieszczaniem zdjęć na naszej parafialnej stronie internetowej, zaczęła się także współpraca z grupami na terenie parafii: szkoły, jasełka. Po pewnym czasie, skoro byłem widziany z aparatem w dłoni przy różnych okazjach, wiele instytucji zaczęło zapraszać mnie do współpracy: np. gorzowskie hospicjum, stowarzyszenie Brata Krystyna, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa. Ta współpraca zaowocowała m.in. różnymi wystawami, np. wystawą „Cierpieniem malowane” na konferencji „Cierpienie dziecka” w zeszłym roku w Głogowie. To wszystko powoli przez te sześć lat narastało.
- A jak Brat wspomina współpracę z „Aspektami”?
- W sumie, nie licząc naszej strony internetowej, moja współpraca z mediami rozpoczęła się właśnie od „Aspektów” - diecezjalnego dodatku do Tygodnika Katolickiego „Niedziela”. I „Aspekty” przez cały czas pozostały najważniejsze w takiej systematycznej współpracy, bo najczęściej korzystały z moich zdjęć. Po krótkim czasie rozpocząłem współpracę także z „Gościem Niedzielnym”.
Zaczęło się od tego, że na uroczystościach robiliśmy razem zdjęcia, ktoś je obejrzał, docenił. Ta współpraca z „Niedzielą” rozkręciła się w dużej mierze dzięki p. Pierzchale, ukłon w jego stronę. To on na początku prosił mnie o ilustrowanie pewnych wydarzeń, o których pisał do „Aspektów”. Później zapoznałem się bliżej z poszczególnymi członkami redakcji i bardzo mile wspominam tę współpracę. Zawsze kiedy pomyślę sobie, że moje zdjęcie ma zostać opublikowane, jest to dla mnie dodatkowym impulsem, by się bardziej starać. Miło zobaczyć swoje zdjęcie w gazecie.
Chcę też podziękować redakcji „Aspektów” i czytelnikom za wieloletnią współpracę i ciepłe słowa pod moim adresem. Za zaufanie wobec mojej osoby. Doświadczyłem naprawdę dużej dozy serdeczności. Przez to, że ktoś mnie dostrzega i prosi o taką współpracę, czuję się doceniony, a jednocześnie bardzo onieśmielony.