W Starym Testamencie bywa przedstawiany jako potężna moc, którą posługuje się Bóg, a dzisiaj najczęściej kojarzymy Go z obrazem gołębicy, płomienia czy silnego podmuchu. Jego nieoczywista moc, o której mówią te wizerunki, może zdziałać cuda. Wystarczy poznać Go i dać się Mu poprowadzić. Dopiero w Nowym Testamencie ukazuje nam się nie jako jakaś siła, wiatr, tchnienie czy moc, ale Osoba Boża.
Kardynał Grzegorz Ryś w swoich tekstach odkrywa przed nami tajemnice Ducha Świętego. Daje nam wskazówki, jak wykorzystać w życiu Jego dary.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Materiał prasowy
Nie wiatr, nie ogień
Przeżywamy Pięćdziesiątnicę. To, co dwa tysiące lat temu miało miejsce w Wieczerniku, wydarza się ponownie tutaj i w każdym kościele na świecie, w którym dokonuje się ta liturgia słowa. Bo kiedy czytamy o wydarzeniach biblijnych w trakcie liturgii, to nie po to, żeby sobie przypomnieć, co się kiedyś stało, tylko po to, żeby to, co opisane, wydarzyło się na nowo. Liturgia czyni nas uczestnikami tamtych wydarzeń. Liturgia przenosi nas dziś do Wieczernika i czyni uczestnikami zesłania Ducha Świętego.
Reklama
Ktoś może powiedzieć, że na razie nie wieje ani nie ma w powietrzu ognia. Ojciec Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego, zwraca jednak uwagę, że kiedy czytamy opis Pięćdziesiątnicy, opis zesłania Ducha Świętego, to trzeba dobrze rozróżniać między dwoma rodzajami znaków: tymi, które pokazują, że Duch Święty działa, i tymi pokazującymi, co jest istotą tego działania. Wicher w Jerozolimie i ogień w powietrzu były znakami, które miały tylko powiedzieć: „Uważajcie, bo za chwilę to miejsce będzie miejscem działania Boga, mocnego działania Boga”. Ale Boga nie ma w wichrze ani nie ma Go w ogniu. Bóg nie działa w płomieniach ani w powietrzu – Bóg działa w człowieku. I objawem rzeczywistego działania Ducha Świętego było to, co się stało z apostołami, a nie to, że wiało i że był ogień.
Tu nie wieje i ognia nie ma, ale na przykład tam siedzi ksiądz dziekan. Tak często tu znowu nie przychodzi, a dzisiaj przyszedł. Schola pięknie śpiewa, liturgia jest wyjątkowa. Dwie kamery nagrywają, więc coś ważnego się dzieje… Są znaki, które mówią: uważajcie. Ale działanie Ducha Świętego nie odbywa się na zewnątrz. Ono odbywa się w nas. Te zewnętrzne znaki mają nam powiedzieć, że Duch Święty ma ochotę działać tutaj z mocą, ma ochotę powtórzyć Pięćdziesiątnicę. Jednak ta Pięćdziesiątnica wydarza się w ludziach. Tak jak cudem było to, co się stało w apostołach, a nie to, że był mocny wicher i w powietrzu pojawiły się płomienie.
Reklama
Cud, który dokonał się w apostołach, miał dwa wymiary. Pierwszy był taki, że otworzyli oni drzwi i wyszli do ludzi, których się bali. Bo mówią nam Dzieje Apostolskie, że apostołowie zamknęli się w Wieczerniku z obawy przed ludźmi. A teraz otwierają te drzwi i wychodzą do nich. I dzieje się rzecz zupełnie niesłychana: zaczynają mówić do tych ludzi w ich własnych językach. Nieraz o tym myślałem. Dlaczego właśnie tak to wyglądało? W pierwszej chwili można pomyśleć, że ten cud nie był potrzebny. Gdyby apostołowie wyszli i zaczęli mówić po grecku, to byliby zrozumiani przez wszystkich. W czasach Jezusa i w czasach apostołów cały cywilizowany świat mówił po grecku. Był taki rodzaj greki, który się nazywał koine – greka wspólna dla wszystkich. Pewnie o tym wiecie, że niemal cały Nowy Testament został napisany po grecku. Również Paweł swoje listy pisał w tym języku. Nie dziwi nas, że pisał po grecku do Koryntu, bo Korynt jest w Grecji. Ale do Rzymian też pisał po grecku, choć Rzym nie leży w Grecji. W Rzymie jeszcze w drugim wieku naszej ery cały Kościół modlił się po grecku, nie po łacinie. Greka była wspólnym językiem całego tamtego świata. Mógł wyjść Piotr, mogli wyjść z nim apostołowie i mówić po grecku, i byliby przez tych wszystkich ludzi, którzy przyszli do Jerozolimy, zrozumiani. Cud polega jednak na czymś innym. Oni wychodzą i rozmawiają z tymi ludźmi w ich własnych językach.
Nie wiem, czy czujecie tę różnicę – między tym, kiedy rozmawiacie z kimś w jakimś wspólnym języku, znanym wam obu, a tym, kiedy próbujecie z kimś rozmawiać jego własnym językiem. Czujecie? Dzisiejsze przedpołudnie spędziłem z człowiekiem, który przyjechał ze Szwecji. To bardzo znany w świecie konwertyta z protestantyzmu na katolicyzm, nazywa się Ulf Ekman. Nie mieliśmy kłopotu, gadaliśmy całe przedpołudnie po angielsku, ale on nie zna ani jednego słowa po polsku, a ja ani jednego po szwedzku. Myślę, że gdybym się zaczął uczyć szwedzkiego, wiedząc, że Ulf przyjedzie do Polski, to on by miał absolutną pewność, że jest dla mnie kimś ważnym. Skoro zadałem sobie dla niego taki trud…
Reklama
Pamiętam, jak miał przyjechać do Polski Benedykt XVI. Wszyscy sobie zadawali pytanie: powie coś po polsku czy nie? Ten papież Niemiec – powie coś po polsku? I wszyscy byli szczęśliwi, kiedy się odezwał po polsku, mówiąc tak, jak potrafił, prawda? Wszyscy wiedzieli: jesteśmy dla niego ważni, chciał się nauczyć naszego języka. Jeśli rozmawiasz z kimś jego własnym językiem, to znaczy, że chcesz wejść w jego świat. To znaczy, że chcesz zacząć myśleć jego wartościami, że chcesz zrozumieć jego historię. Nieraz mówimy: żeby z kimś naprawdę porozmawiać, trzeba wejść w jego buty. Nie chodzi tylko o to, żeby się spotkać gdzieś na wspólnym gruncie, ale żeby się spotkać z danym człowiekiem w jego świecie, w jego wartościach, w jego emocjach. Język wiele koduje, kryje w sobie wszystkie wartości. Czesław Miłosz napisał kiedyś pięknie, że język sam prowadzi naszą rękę i dlatego wielką literą piszemy takie słowa jak Prawda czy Sprawiedliwość, a małą literą piszemy niegodziwość i kłamstwo. Bo kiedy czujemy język, to on sam nas wychowuje.
Apostołowie wyszli więc, żeby spotkać się z ludźmi, i nawet do przybyszów z Rzymu przemawiali w ich własnym języku. Przybysze z Rzymu byli najeźdźcami, Ziemia Święta była pod okupacją rzymską. Młodzież tego nie pamięta, ale starsi musieli się przez osiem lat uczyć w szkole języka rosyjskiego. Dobrze wam szło? Nie mieliście wtedy poczucia, że uczycie się języka waszego wroga? Apostołowie wyszli i z ludźmi, których mieli prawo uważać za swoich wrogów rozmawiali ich własnym językiem. To jest to, czego Duch Święty w nich dokonał. Jeszcze chwilę wcześniej, w Wieczerniku, siedzieli, bojąc się wszystkich, którzy byli na zewnątrz. Duch Święty dokonał w nich takiej przemiany, że wyszli, aby tym ludziom na zewnątrz powiedzieć: kochamy was, zależy nam na was.
Reklama
Na Soborze Watykańskim II, który poświęcony był temu, czym jest Kościół, powstało jego bardzo znamienne określenie. Pierwsze przemówienie na soborze wygłaszał belgijski kardynał Léon-Joseph Suenens. Wszystkim ojcom, którzy przyjechali na sobór, zadał jedno pytanie: „Kościele Boży, co mówisz sam o sobie?”. Kim ty jesteś, Kościele? Dzisiaj jest Pięćdziesiątnica, dziś jest dzień narodzin Kościoła i możemy to pytanie powtórzyć: kim jesteście jako Kościół? Po co jesteście Kościołem? Sobór na to pytanie odpowiedział następująco: Kościół jest w Chrystusie narzędziem zjednoczenia całego rodzaju ludzkiego2. A my? Czy my moglibyśmy tak samo odpowiedzieć? Wychodzi nam to zjednoczenie całego rodzaju ludzkiego? Wychodzi nam choćby zjednoczenie Polaków? Czujecie się narzędziem jedności wszystkich Polaków – jako Kościół? A przecież tym właśnie stali się apostołowie: narzędziem zjednoczenia ludzi.
Kiedy Łukasz pisał ten tekst, miał przed oczami mapę i wypisał wszystkie ludy po kolei: Partowie i Medowie, i Elamici, i przybysze z Krety, i z Egiptu… Wszystkich wymienił. I dzięki dwunastu apostołom, którzy wyszli z Wieczernika, ci wszyscy ludzie, przybyli do Jerozolimy z różnych miejsc w świecie, mieli naraz doświadczenie jedności. Po to jest Kościół. Apostołowie ofiarowali tę jedność ludziom, których jeszcze przed chwilą się bali, których uważali za swoich wrogów. Byli przekonani: „Wyjdziemy do nich, to nas zabiją, tak jak zabili naszego Pana”. Jesteście gotowi na takie działanie Ducha Świętego w was? Przyjmiecie Go? Czy będziecie się rozglądać za wiatrem i za ogniem w powietrzu? Co jest łatwiejsze: szukanie cudów czy poddanie się Duchowi, który działa w człowieku?
Reklama
Drugi wymiar tego cudu jest taki, że apostołowie w tych wszystkich językach głosili wielkie dzieła Boga. I dlatego też tak naprawdę byli zjednoczeni – bo przestało im zależeć na sobie, a zaczęli głosić chwałę Pana. Wiemy z Ewangelii, że kiedy apostołowie wchodzili z Jezusem na ostatnią wieczerzę, to jeszcze się kłócili między sobą, kto ma gdzie siedzieć. Bo wiadomo, że dziekan musi siedzieć tam wysoko, a kanclerz… Kanclerz źle siedzi. Powinieneś po prawej stronie siedzieć. Kto to widział, żeby wikary siedział po prawej, a kanclerz po lewej? W ogóle niedopuszczalne. Otóż apostołowie wchodzili do Wieczernika i kłócili się właśnie o porządek, o to, gdzie kto ma swoje miejsce. Kto pierwszy, kto drugi, kto dziesiąty. Wiecie, oczywiście, co było dalej. Widząc, jak się zachowują, Jezus wstał od stołu, wziął miednicę z wodą i zaczął im myć nogi, żeby ich zwyczajnie zawstydzić. Bo przychodzili na ostatnią wieczerzę z Nim, a każdy myślał tylko o sobie. Kim będzie w tym Kościele, który On tworzy? Kto będzie po prawej, kto po lewej? Kto będzie premierem, a kto będzie ministrem spraw zagranicznych? Każdy o sobie, o sobie, o sobie. O swoim własnym interesie.
A co Duch Święty z nimi zrobił? Wychodzą z Wieczernika i mówią: „Chwała Bogu, Jezus jest Panem!”. Wyszli jako ci, którym zależy na chwale Boga. Przestali szukać własnej chwały, ale wychwalają wielkie dzieła Boże. Papież Franciszek, komentując ten tekst, mówi3: „Duch Święty zrobił w nich przewrót kopernikański”. Kiedy pierwszy raz to przeczytałem, nie zrozumiałem, o co papieżowi chodzi. Ale potem zacząłem nad tym myśleć. O co szło w przewrocie kopernikańskim? No, o to, żeby wreszcie odkryć, co się wokół czego kręci.
Reklama
Wszystko się kręci wokół Ziemi? A może jednak kręci się wokół Słońca? Przewrót kopernikański w naszym życiu polega na tym, że przestajemy chcieć, żeby wszystko się kręciło wokół nas. Jestem ja i Kościół kręci się wokół mnie. Najpierw to w ogóle cała rodzina kręci się wokół mnie, cały mój świat kręci się wokół mnie, no więc Kościół też kręci się wokół mnie i Pan Bóg tak samo. I musi zrobić wszystko to, na co ja mam ochotę. To może pozwólcie Duchowi Świętemu, żeby w was dokonał przewrotu i żeby cały wasz świat, z wami włącznie, zaczął się kręcić wokół Boga. Żeby Bóg, Jezus Chrystus, był w centrum. Duch sprawia, że wszystko w naszym życiu kręci się wokół Boga. Przestajemy myśleć tylko „ja”, „ja”, „ja”, „dla mnie”, „dla mnie”, „dla mnie”, a zaczynamy mówić: „Chwała Panu! Niech Bóg będzie uwielbiony!”.
To jest to, co Duch Święty zrobił w apostołach. Uczynił ich narzędziem jedności wszystkich ludzi i uczynił ich rzeczywiście wierzącymi ludźmi, którzy są skupieni na Panu Bogu, a nie na sobie. Tacy mamy wyjść z kościoła dzisiaj. Na tym polega Pięćdziesiątnica. Kiedy ludzie, którzy byli wtedy w Jerozolimie, zobaczyli, co się dzieje, kiedy popatrzyli na tych apostołów, to zaczęli pytać, co to ma znaczyć. Myśmy przeczytali drugi rozdział Dziejów Apostolskich do jedenastego wersetu, a w dwunastym pada to pytanie: „Co to ma znaczyć?”. Wcale nie pytali o to, kiedy widzieli ogień w powietrzu i czuli wicher, który wszystko przewracał. Ale jak zobaczyli tych dwunastu, którzy się zachowywali tak, a nie inaczej, to natychmiast postawili pytanie: „Co tu się dzieje? Co się z wami stało?”.
Wydarzy się to dzisiaj? Wyjdziecie z tego kościoła tacy, że ludzie będą się pytać, co się wam stało? Jeśli się zapytają, to im odpowiedzcie, że jest Pięćdziesiątnica, że Pan spełnia obietnice i posyła Ducha. A wtedy wszyscy będą chcieli być tacy jak wy. I narodzi się nowy Kościół.
Tekst pochodzi z książki, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. "Duch Święty". Kard. Grzegorz Ryś.