W tych ustnych wspominkach, jak i spisanych przez sędziszowian relacjach, powtarzają się pewne wątki - zdezelowanych butów Księdza (bo nowe pary regularnie kupowane przez parafian, równie regularnie oddawał tym, którzy ich nie mieli) i wichru, jaki zerwał się podczas pogrzebu ks. Łuczyka, kiedy to tysiące zebranych „nie płakało, ale krzyczało z żalu”. Tamten wicher z 1955 r. ludzie teraz uparcie kojarzą z atmosferą pamiętnego dla wszystkich Polaków pogrzebu Jana Pawła II.
Wiejski wikary
Reklama
Niełatwe, twarde warunki życia w wiejskich parafiach zdawały się być jego żywiołem i oczywistością, z takiego bowiem środowiska pochodził - z maleńkiego Sielca w parafii Skalbmierz. Przez wszystkie lata Seminarium marzył o takiej właśnie parafii, choć zanim ją jako proboszcz otrzymał, spełniał wiele innych funkcji, ot choćby pracy na wikariatach w Książu Małym, Olkuszu, Olesznie, Imielnie, obowiązki kierownika referatu trzeźwości, ojca duchownego alumnów i ich spowiednika, wreszcie - przez 5 trudnych powojennych lat - szefa Caritas diecezjalnej.
Charakterystyczną cechą w pełnieniu tych funkcji było oddawanie się im z głębi serca i rzucanie na szalę całego swojego potencjału. Czy to jako spowiednik alumnów, czy orędownik całkowitej abstynencji - spalał się cały. Wydaje się, że jako wikariusz najchętniej realizował misje w typie caritasowskim, organizując darmowe posiłki, ochronki, półkolonie dla dzieci, pomoc pielęgniarską na niespotykaną nigdzie indziej skalę, wśród poranionych w zawierusze wojennej wiosek. Takim zapamiętał go współpracownik z lmielna, śp. ks. Józef Gurda, dla którego był „starszym kolegą, nauczycielem i bratem w kapłaństwie”.
W Archiwum Diecezjalnym zachowały się pisma parafian, zewsząd gdzie był wikariuszem, kierowane do biskupa, aby „nie zabierał nam ks. Łuczyka”. Regularność tych pism, jak i rytm oddawanych nowych butów w naturalnym geście solidarności z bliźnim w potrzebie, to także charakterystyczna kreska w rysunku tej sylwetki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Caritas, czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu
Reklama
Tamte pracowite, powojenne lata 1945-50 utrwaliła we wspomnieniach sekretarka związku i bliska współpracownica Księdza, urszulanka, matka Franciszka Popiel. Kilka pożółkłych, cieniutkich jak kalka kartek w Archiwum Diecezjalnym, a na nich wartka, napisana z zacięciem publicystycznym, relacja urszulanki. Ożywa w niej czas powojennej biedy, gotowanych garów prostych zup, rozdzielanych przydziałów z UNRY, zakładanych przez Caritas burs, internatów, ochronek. Na tym tle dwoi się i troi kapłan, który dla siebie nie pożąda niczego. Na pozór skromny i nieśmiały, jest zasadniczy, konsekwentny i wie czego chce, umie też odróżnić prawdziwą biedę od zawodowej żebraniny. Doby nie mogły pomieścić tego, co sobie Ksiądz Dyrektor zaplanował i realizował: pękający w szwach harmonogram dystrybucji żywności i odzieży oraz różnych darów, starania o opał, koce, sienniki, szczególnie w Tygodniach Miłosierdzia. Dni Chorych, rekolekcje, różne kursy (pierwszy kurs caritasowski dla 70 Sióstr odbywał się w wikariacie przy Wesołej), pielgrzymki do Częstochowy… W międzyczasie wykłady dla kleryków i posługa w konfesjonale, której nie zaniedbał nigdy i nigdzie, i codzienna adoracja w kaplicy sióstr. S. Popiel pisze, że najlepiej czuł się zawsze przy ołtarzu lub w konfesjonale, a „wydawało się nieraz, że chyba urodził się w stule i w ornacie, tyle miał w sobie jakiegoś wrodzonego kapłaństwa”. Praca w Caritas przynosiła konkretny efekt. Ks. Łuczyk stworzył dwie bursy dla chłopców i dziewcząt, wychowankami zajmował się osobiście. W Rabce zorganizował prewentorium dla dzieci gruźliczych (dając podwaliny pod obecny ośrodek diecezji kieleckiej „Betania”), uruchamiał przedszkola parafialne i organizował kursy dla przedszkolanek. „Poruszał całą diecezję, tworząc liczne oddziały Caritas, kursy dekanalne, rekolekcje i zjazdy” - relacjonuje s. Popiel. Przyznać trzeba, że współpracownicy nieraz nie wytrzymywali „tempa pracy do upadłego” i w łonie zarządu odbywały się burzliwe rozmowy. „Dla dobra Bożej sprawy jakoś się uładzi” - konkludował Ksiądz Dyrektor. A efekty tego tempa były konkretne. Zaczynając w 1945, Caritas nie posiadała nic. W 1946, gdy napływały dary amerykańskie z żywnością i odzieżą, 47 kuchen wydało 1.080.000 posiłków, 123 parafie otrzymały pomoc odzieżową. W koloniach uczestniczyło 1023 dzieci, w półkoloniach 2306. Powstało 26 przedszkoli, Caritas ufundowała 11 stypendiów i 77 zapomóg. W kolejnych latach liczby te wzrastały.
Co jeszcze pozostało ze wspomnień caritasowskich? Że Ksiądz Dyrektor był bardzo dla siebie wymagający i surowy, jego mieszkanie i ubranie cechowało wyjątkowe ubóstwo, a jego samego - „uczciwość do przesady”. „Nie pamiętam, aby w ciągu trzech lat współpracy cokolwiek przybyło do jego skromnie umeblowanego pokoju. Poza caritasowską sutanną i jesionką przydziałową, nic sam sobie nie sprawił” - pisze s. Popiel. Nigdy nie brał niczego dla siebie, ani dla rodzeństwa, któremu pomagał się wykształcić.
3 lata w Sędziszowie
Reklama
Przyszedł tam w czerwcu 1952, jako dziekan i proboszcz na niemałą, niejednolitą ludnościowo parafię - tworzyli ją chłoporobotnicy, kolejarze, chłopi, rzemieślnicy, trochę inteligencji. - Był u nas tylko 3 lata, a bliższy jest sercu i więcej po sobie śladów w nas zostawił niż księża, którzy bywali w parafii po 30 lat - skomentował jeden ze współczesnych sędziszowian.
W relacjach i świadectwach z tamtych lat wyłania się kilka zasadniczych wątków posługi ks. Łuczyka: prace gospodarcze (przy elewacji i doposażeniu kościoła, na cmentarzu), ożywienie religijne parafii na niespotykaną skalę, sprowadzenie sióstr urszulanek, dożywianie najuboższych, osobiste poznanie każdego z parafian z dokładnym rozeznaniem jego sytuacji socjalnej i stosunku do Kościoła.
We wspomnieniach zawartych w „Przeglądzie Diecezjalnym” z 1964 r. pada sformułowanie o „owocnym duszpasterstwie”. Bo była i Msza św. dla dzieci, i - osobno - dla pracujących, we wszystkich wioskach powstawały kółka różańcowe, wśród nich także męskie. Prawie na każdą niedzielę Proboszcz sprowadzał z zewnątrz spowiednika do parafii, zatem „liczba komunii wzrastała do nigdy przedtem w Sędziszowie nie notowanej”. „Z ciężkim sercem kończę Mszę św., jeśli niewielu moim parafianom mogłem podać Jezusa w Komunii świętej” - miał skarżyć się niekiedy. Mimo obowiązków, codziennie spowiadał rano i wieczorem, bowiem „dopiero w konfesjonale czuję się prawdziwym proboszczem”. Wyjeżdżał z parafii rzadko i na bardzo krótko, gdy musiał dopilnować jakiejś parafialnej sprawy, nigdy na urlop. Dlatego ludzie zebrani mroźnym świtem 15 grudnia 1955 na roratach zaniepokoili się nieobecnością Księdza. Jeszcze dzisiaj płaczą, wspominając chwile pożegnania ks. Łuczyka, gdy do jego trumny ciągnęły całe pielgrzymki. Dotykano rąk i szat Zmarłego, wierząc w skuteczność jego orędownictwa za swoimi, tam po drugiej stronie…
Przyczyną nagłego zgonu zaledwie 43- letniego kapłana był rozległy zawał. Pogrzeb stał się manifestacją autentycznego żalu i wiary. Uroczystościom żałobnym przewodniczył bp Piotr Kałwa, było 128 księży, 5 tys. wiernych. Ks. inf. Pilch powiedział: „Padł na posterunku jak żołnierz i jego trumna zamknięta w tej mogile będzie dalszą kazalnicą dla miejscowych parafian”.
Smak zacierki
Z inicjatywy sędziszowskich parafian powstała rzecz niezwykła - kilkadziesiąt spisanych wspomnień i świadectw z czasów posługi ks. Łuczyka, noszących niekiedy znamiona łask otrzymanych za jego wstawiennictwem. W Sędziszowie nikt nie pozwala sobie wątpić w wyjątkowość osobowości kapłańskiej i zostawionej spuścizny duchowej. Nie słabnie też wielkie marzenie: projekt wyniesienia na ołtarze kapłana, który, jak powiedziano na pogrzebie, „…jest znalezion bez zmazy, który za złotem nie ubiegał, ani nie ufał w pieniądzach i skarbach” (Syr 31,8).
Daniel Jawor z Borszowic (wieś w par. Sędziszów) to wielki orędownik tej sprawy, inicjator spisanych wspomnień, wreszcie razem z Mariuszem Stradomskim - fundator w 2007 r. tablicy pamiątkowej w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Sędziszowie. W swojej relacji używa określenia „charyzmatyczny”, kładzie też nacisk na postawienie parafii na wysokim poziomie duchowym, zaś ks. Łuczyka nazywa ziarnem rzuconym przez Boga na sędziszowską glebę. W rozmowie wspomina koło różańcowe męskie w Zielonkach, które przetrwało pomimo zmiany pokoleń, „gospodarstwo” sióstr, gdzie były i krowy, i kury, dzięki czemu dzieci mogły po Mszy dostawać kubek białej kawy z bułką, przy stołach zastawianych dla nich na parafii…
W następnym numerze sylwetka Bolesława Cetnera
Reklama
KS. KAN. MARIAN ŁUCZYK
Ur. 13 września 1912 r. w Sielcu w parafii Skalbmierz w rodzinie Jana i Marii z Wójcików. Po ukończeniu gimnazjum w Miechowie, wstąpił w 1931 do kieleckiego Seminarium. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk bp. A. Łosińskiego 6 czerwca 1936 r. W 1951 r. uzyskał magisterium z teologii na UJ. W latach 1936-43 pracował jako wikariusz kolejno w: Książu Małym, Olkuszu, Olesznie, Imielnie. Od 1945 do 1950 był dyrektorem Caritas w Kielcach. Po jej rozwiązaniu przez władze państwowe, zastępował proboszcza w Szczekocinach. Jako kapłan pełnił także inne funkcje: kierownika diecezjalnego referatu trzeźwości (od 1947), ojca duchowego alumnów w Kielcach (od 1951) i spowiednika alumnów, był także referentem działu duszpasterskiego kieleckiej kurii. W latach 1952-55 pracował w Sędziszowie jako dziekan i proboszcz w parafii. Zmarł 15 grudnia 1955 r. na plebanii w Sędziszowie.
Świadectwa wiernych:
…Poważnie zachorowałam na nieuleczalną chorobę, przeszłam 2 operacje w krótkim czasie. Nie załamałam się, powierzyłam swoje życie w ręce Boga z myślą, że jeśli zechce zabrać mnie do siebie, będzie to ofiara za nawrócenie grzesznika. Wtedy kierowało mną nauczanie śp. ks. Łuczyka (…). Wyniki badań, które przeprowadzam regularnie, są zawsze dobre ku zdziwieniu lekarzy (…). Jestem wdzięczna Bogu, że miałam takiego nauczyciela.
(Marianna Różycka)
…Wszyscy [ministranci] musieliśmy znać ministranturę po łacinie i po polsku na pamięć. Była dyscyplina, ale było pięknie w naszym kościele. Dzieci i młodzież nie miały takich dogodnych warunków, jak dziś (co zechcą, to rodzice zaraz kupują), nawet na drobne i niezbędne rzeczy trzeba było sobie zapracować. Pamiętam, jak w okresie Adwentu zbieraliśmy po ździebełku siana za dobre uczynki w domu i zagrodzie. Na Boże Narodzenie na tym sianku pod choinką kładziono Dzieciątko.
(Zbigniew B.)
…Moja mama opowiadała, że poszła do spowiedzi i wyznała, że pochowała już troje dzieci, a ostatni syn niedomaga. I właśnie ks. Łuczyk podpowiedział, aby zdecydowała się jeszcze na jedno dziecko, za które on bierze odpowiedzialność i będzie się modlił, aby żyło i było zdrowe. Mamusia zdecydowała się na macierzyństwo i urodziłam się ja.
(Anna Walocha)
…Modlił się przy łóżeczku ciężko chorego Jasia, syna państwa Morawskich, który przeszedł później ciężką operację i doszedł do zdrowia.
(Wiktor Mnich)
…W parafii odbywały się rekolekcje wielkopostne (…), ks. Łuczyk spowiadał po prawej stronie w kościele, wyszedł z konfesjonału i podszedł do naszej grupki mówiąc, że dla takich dzieci jak my siostra przygotowała śniadanie. Zaprowadził nas na plebanię i mówi, żeby siostra nalała nam zacierki. Do dziś pamiętam jej zapach.
(Marianna Sołtys)