Urodził się 1960 r. w mieście Pilicy, gdzie znajduje się źródło rzeki o tej samej nazwie. Rodzice Stanisława prowadzili gospodarstwo rolne. Jak wspomina ks. Słowik, jego mama była przez wiele lat poważnie chora, więc część dodatkowych obowiązków spadało na niego i rodzeństwo, ale była to dodatkowa lekcja życia.
Jako mały chłopiec został ministrantem. Nie wiadomo, co go zachęciło do służby liturgicznej - czy przykład kolegów, sugestia rodziców czy przykład ks. Józefa, który przyciągał do siebie młodych ludzi.
Spotkania z Bogiem w Bieszczadach
Reklama
Ks. Józef Musiał, kiedy był wikariuszem w Pilicy, zorganizował nieformalną grupę „Abba”. Należała do niej okoliczna młodzież. Spotykali się każdego tygodnia, aby rozważać Pismo Święte, porozmawiać, podzielić się swoimi problemami. Najbardziej wszyscy wyczekiwali wakacji, kiedy to pakowali plecaki i jechali z księdzem na dwa tygodnie w Bieszczady. - Były to obozy wędrowne prowadzone w klimacie rozważań religijnych. Wyjeżdżaliśmy w lipcu grupą 20-30 osób. Przeżywaliśmy niesamowitą przygodę. Spaliśmy pod namiotami, uczestniczyliśmy każdego dnia w Eucharystii pod gołym niebem - wspomina ks. Słowik. Były to lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Bieszczady były dzikie i puste. Władza ludowa na turystów patrzyła nieprzychylnym okiem, a na turystów z księdzem tym bardziej. - Były to chwile podszyte emocjami, wolno nam się było przemieszczać w grupach pięcioosobowych, więc musieliśmy wszystko tak zorganizować, żeby nie zwrócić na siebie uwagi podejrzliwych funkcjonariuszy SB - wspomina. W górach byli praktycznie sami, na szlakach bardzo rzadko napotykali innych miłośników przyrody. - Nawet jak wchodziliśmy podczas Drogi Krzyżowej na Połoninę Caryńską, to spotykaliśmy może dwie osoby - dodaje.
Dwutygodniowe spotkania z Bogiem, przyrodą i przyjaciółmi pozostawiały niezatarte wspomnienia. Trzeba było sobie „organizować” wyżywienie, gotować posiłki na ognisku i kupować chleb i dżem u „obwoźnych handlarzy”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Z Pilicy do Kielc
Do szkoły podstawowej chodził w Sławniowie, później uczęszczał do Technikum Hutniczego w Zawierciu. Jak twierdzi, nigdy nie był przekonany do tego, by zostać hutnikiem, ale lubił przedmioty techniczne i starał się uczestniczyć w konkursach, „nie tkwić w marazmie przeciętności”. Dyrektor technikum był zapalonym harcerzem, więc Stanisław zapisał się do harcerstwa. Wybór był skromny, można się było jeszcze zapisać do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, a to nie wchodziło w rachubę.
Ucząc się w technikum, zaczął się przygotowywać do studiów na KUL-u. W pewnym momencie pojawiła się myśl, żeby zamiast studiować na katolickiej uczelni, iść do seminarium. Wszystko rozwijało się z naturalnym biegiem zdarzeń, a później przyszła tylko pointa - dodaje z uśmiechem. Chcąc studiować na KUL-u, poszedł po opinię do księdza prefekta, a ten powiedział, że może mu napisać opinię, ale do seminarium. Tak też się stało. Ksiądz przywiózł Stanisława do Kielc, żeby ten „nie błądził” po wojewódzkim mieście.
Ks. Słowik pamięta te chwile. Był rok 1980. Zaczęły się strajki, ciekawy czas dla Polski. O jego decyzji rodzice dowiedzieli się w dniu wyjazdu do Kielc. Było trochę zaskoczenia, radości i niepewności.
Konserwator
Reklama
W Seminarium szybko się odnalazł. Nic szczególnego sobie nie wyobrażał, więc to, co zastał, zaakceptował. - Czas formacji w moim odczuciu przebiegał dość spokojnie. Już od drugiego roku zostałem konserwatorem urządzeń elektrycznych. Pozwalało mi to realizować trochę dawnych pasji. Pracy było pod dostatkiem, w tak dużym gmachu Seminarium od czasu do czasu zawsze się coś psuło. Ks. Słowik wspomina z uśmiechem: - Jak robili nowe wędliny, to winda się psuła i trzeba było ją naprawić. W tym czasie trzeba było także sprawdzić chłodziarki czy dobrze chłodzą. Przy okazji można było degustować świeżą kiełbasę - dodaje z uśmiechem.
O tym, aby kupić mięso czy wędliny na wolnym rynku, w tych latach można było zapomnieć, więc co jakiś czas przywożono półtusze do Seminarium, przerabiano je na różnego rodzaju wyroby. Jak ks. Słowik zaczynał studiować, w murach uczelni było 120 alumnów, gdy kończył, było ich niemal 200. Wykarmienie tylu młodych ludzi to niełatwe zadanie.
Lata stanu wojennego były bardzo uciążliwe. W pewnym okresie ograniczono nawet wyjścia na spacery. Aby jechać do domu, trzeba było mieć specjalne przepustki. - Mój dom był w województwie katowickim, więc z uzyskaniem odpowiednich dokumentów było ciężko. Trasa dojazdu do domu biegła przez trzy województwa. W święta Bożego Narodzenia proboszcz przysłał go po komunikat z Kurii Diecezjalnej. Przedstawiciele władzy mieli dylemat, dlaczego alumn tak często się przemieszcza? Czy nie jest kurierem?
Od drugiego roku studiów alumn Stanisław zaangażował się w pomoc w duszpasterstwie głuchych i do święceń pomagał w przygotowaniu Mszy św. w języku migowym. - To był jeden z elementów, który popchnął mnie na ścieżki tworzenia Caritas - wspomina.
Droga do Caritas
Reklama
Po święceniach prezbiteratu trafił do parafii św. Jadwigi Królowej. Po roku doświadczeń przeszedł do parafii św. Wojciecha w Kielcach, gdzie posługiwał dwa lata, prowadząc równocześnie duszpasterstwo głuchych. Stamtąd dostał nominację do parafii katedralnej - na 40 dni, a następnie do Wydziału Charytatywnego Kurii Diecezjalnej z równoczesnym oddelegowaniem na studia: Organizację Duszpasterstwa na Instytucie Teologii Pastoralnej KUL. Po dwóch miesiącach bp Szymecki zdecydował o powołaniu Caritas Diecezjalnej. Ks. Stanisław został dyrektorem „czegoś, czego nie było, a co miało się odrodzić”.
W styczniu 1950 r. komuniści zlikwidowali tę kościelną organizację i dopiero w 1989 r. pozwolili Kościołowi na reaktywację działalności Caritas.
Początki były skromne. Ks. Słowikowi przydzielono najmniejszy pokoik w Kurii i zaczęły się działania organizacyjne. Po roku udało się wynająć nieco większy pokój w Domu Księży Emerytów. - Po odzyskaniu budynku z rąk Zrzeszenia Katolików „Caritas”, przenieśliśmy biuro na Plac Najświętszej Maryi Panny, w miejsce, w którym siedziba Caritas była do 1950 r. Przez pierwsze lata wszystkie rozmowy z kontrahentami i sponsorami trzeba było rozpoczynać od wyjaśnień, że Caritas, którą reprezentuję, nie ma nic wspólnego z komunistycznym Zrzeszeniem Katolików „Caritas”. Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że Caritas jest organizacją Kościoła katolickiego.
Jednym z pierwszych zadań była zbiórka pieniędzy oraz darów dla ofiar trzęsienia ziemi w Armenii. W tym czasie dystrybuowano jeszcze dary przychodzące z Zachodu oraz rozdawano leki. Rozpoczęto także dożywianie potrzebujących. W 1990 r. przy ul. Urzędniczej powstała pierwsza kuchnia wydająca darmowe posiłki. Wcześniej przez kilka miesięcy w stołówkach „Społem” wykupywano talony na obiady dla biednych. Na początku pomoc obejmowała ok. stu osób, później dwieście, a po przejęciu kuchni przez Fundację Gospodarczą im. św. Brata Alberta wydawano blisko 500 obiadów.
Równolegle zaczęły powstawać inne placówki, jak stołówka w Wiśniówce czy Dom Opieki w Charsznicy, a ponadto apteki. - Z czasem zaczęliśmy organizować kolonie dla dzieci w odzyskanym przez Kościół Ośrodku w Kaczynie. Zapotrzebowanie na kolonie było coraz większe. Dlatego też od wielu lat dzieci z rodzin ubogich wyjeżdżają na wakacje w góry i nad morze. Jak wspomina ks. Słowik, na początku organizowano wakacje dla trzystu dzieci. Dziś dzięki Caritas Kieleckiej wypoczywa około dwóch tysięcy małych wczasowiczów. Rok temu jedna z grup pojechała nawet na wypoczynek do Bułgarii.
Czas pomagania
Obecnie Caritas Kielecka ma pięćdziesiąt kilka różnych dzieł dobroczynnych. - Często w jednym budynku prowadzonych jest kilka placówek. Z roku na rok ich liczba się zwiększa. Dlatego też ks. Słowik nie ma za dużo wolnego czasu. Szlaki w Bieszczadach wciąż na niego czekają. - Na początku było względnie dobrze. Przez pierwsze trzy lata trzy dni uczyłem się w Lublinie, trzy dni pracowałem w Kielcach, a w okresie wakacyjnym nawet miałem czas na miesięczny kurs nauki języka obcego. W ostatnich latach „koniunktura na pomaganie” jest tak mocna, że nawet na tydzień urlopu ciężko znaleźć czas - mówi ks. Stanisław, dodając, że praca pochłania go bez reszty, a ludzi szukających pomocy w Caritas przybywa z każdym dniem.
Wybijającym się elementem w działalności Caritas jest podjęcie aktywizacji osób wykluczonych i zagrożonych wykluczeniem społecznym. Przykładem może być pierwsze niepaństwowe Centrum Integracji Społecznej - CIS oraz sieć klubów integracji społecznej, a także pierwsze w regionie spółdzielnie socjalne. Innym nowatorskim wątkiem jest tworzenie sieci placówek realizujących program wychodzenia z bezdomności.
Caritas Kielecka prowadzi kilka niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej, takich jak hospicjum stacjonarne i domowe, zakłady opiekuńczo-lecznicze, oddział szpitalny - rehabilitacja. Szereg poradni ambulatoryjnych, rejonowe ośrodki zdrowia, Stacje Opieki Caritas, wykonujące usługi pielęgniarskie w domu chorego. Długo by wymieniać wszystkie placówki i dzieła prowadzone przez Kielecką Caritas. Ks. Stanisław Słowik twierdzi, że już wkrótce można się spodziewać kolejnych przedsięwzięć.
- Brakuje mi czasu na góry, samotne wędrówki, ale czuję się potrzebny właśnie tutaj. Wiem, że nie wszystko to, co pilne, jest załatwione, wiem, że potrzeb jest jeszcze wiele, ale staramy się pomagać potrzebującym na miarę naszych możliwości. W ubiegłym roku z naszej pomocy skorzystało blisko 30 tysięcy osób. To ogrom ludzi, problemów i spraw, które trzeba załatwić zespołowo.
Ks. Słowik ma jeszcze wiele niezrealizowanych pomysłów. Jak twierdzi, planów pilnych do realizacji jest wiele. Znając energię ks. Słowika, na pewno i te pomysły zostaną zrealizowane. Trzeba tylko trochę czasu i kolejnych współpracowników.
KS. STANISŁAW SŁOWIK
jest zaangażowany od 2003 r. w Radzie Działalności Pożytku Publicznego przy Ministrze Pracy i Polityki Społecznej (został wybrany już na trzecią kadencję). To pozwala być w bliskiej styczności w członkami rządu i parlamentu, a jednym z głównych zadań Rady jest opiniowanie nowych aktów prawnych dotyczących organizacji pozarządowych. Kielecka Caritas pod kierunkiem ks. Słowika jest zaangażowana także w różne struktury europejskie. Między innymi w EAPN - Europejską Sieć Przeciwdziałaniu Ubóstwu oraz niektóre Federacje Europejskie. - To pozwala nam czerpać doświadczenie z innych krajów europejskich oraz szukać źródeł finansowania dla przedsięwzięć nowatorskich również w skali Europy - podkreśla Dyrektor Kieleckiej Caritas.