Ks. Stanisław Orzechowski: - Chcesz mieć z małżonkiem dobrą komunikację? Do roboty: rozmawiaj. Tylko tutaj trzeba by było podpowiedzieć małżonkom, że do tego należy się przygotować. Nie malować trawników, remonty też nie są konieczne, ale zadbać o miejsce, w którym to się ma odbywać. Dobrze, żeby w tym momencie nie było dzieci, które mogą zakłócić ten czas. Trzeba się zatrzymać, choćby trochę... Żeby ktoś nie był umówiony z wizytą, bo trzeba się śpieszyć, o takie rzeczy warto zadbać. Muszą być wyłączone komórki w tym czasie. Ja jestem na ogół zły na studentów, że z tymi komórkami cały czas latają, chwili wytchnienia od nich nie ma. Telefonik, esemesik, puść mi sygnał, ten zaraz oddzwania, ludzie! Kija bym wziął - jak tak można żyć, jak pies na smyczy, kiedy cię bez przerwy ktoś wywołuje. Ale ostatnio mnie rozbroili, kiedy powiedziałem: na czas rekolekcji trzeba byłoby komórki położyć pod ołtarzem. Położyli.
Violetta Nowakowska: - Wszyscy?
- Pewno wszyscy. Ale byłem miłosierny, powiedziałem: zanim to zrobicie, możecie ostatnie telefony wykonać. Powiedzcie: dajcie mi spokój, mam rekolekcje i już.
- Ile dni trwały rekolekcje? Trzy?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Przeceniasz ich. To był dzień skupienia dla duszpasterstwa.
Reklama
- Nie przeceniam. Na trzy dni też by położyli. Ale pomówmy o czymś innym, nawet nie o małżeństwie. Wiem, że ksiądz jest miłośnikiem ogrodu, więc nie będzie to strata czasu. A ponadto byłam świadkiem sytuacji, kiedy ksiądz diakon i Michał zrobili śliczny, botaniczny zakątek przed księdza oknem, a ksiądz się burzył dwa razy, raz (niesłusznie, moim zdaniem) - bo wymodelowali jałowiec i raz (słusznie) - bo wyrzucili azalię. A w moim ogrodzie azalie kwitną jak nigdy dotąd.
- Tak, a co zrobiłaś?
- Myślę, że nie było zimy w tym roku więc pewnie dlatego… I szczególnie mnie to cieszy, bo prawie wszystkie z nich dostawałam przez lata od mojego męża na walentynki. A trzeba księdzu wiedzieć, że on nie znosi walentynek. Kiedyś zwierzyłam się naszej sąsiadce, celowo manierycznie, bo mi się ta forma wydaje bardzo archaiczna i śmieszna: „Mój mąż nie uważa walentynek”, a ona na to w odpowiedzi przytomnie i też z tą samą manierą: „Nie uważa? I co z tego? Ale ja uważam, żeby dostać ładny prezent”. Niby nic, ale bierze się z tego mądra nauka dla wszystkich mężów i żon na całym świecie. Że nie tak ważne jest to, co „my uważamy”, ale dużo bardziej to, co naszą połowę cieszy. Ale wracając do mojego męża i mojego ogrodu: on niebawem wraca z długiej podróży i bardzo się cieszę, że takie kwitnące podwórko zobaczy. W każdym kątku płoną azalie. Więc siedzę w ogrodzie i ciągle coś ulepszam, żeby było jeszcze piękniej.
- Myślisz, że on to zauważy?
- Szczerze? Nie wiem, może… On woli sad. To ja jestem ta niepraktyczna. Mnie obchodzi macierzanka, wiesiołek i orlik, a jego brzoskwinie, grusze i śliwka węgierka.
- Musisz go delikatnie naprowadzić, żeby zauważył.
- Robię to robię, nawet wcale niedelikatnie… Zabieram go do ogrodu i mówię: patrz! A potem on mnie do sadu i też mówi patrz! I cóż mamy robić… patrzymy. Czasami nawet obywamy się bez słów. Budzimy się rano w niedzielę i w piżamach idziemy patrzeć…
- I ty mówisz, że to nie będzie o małżeństwie?! To jest jak najbardziej o małżeństwie.
Oprac. AB