W małym miasteczku pod słomianą strzechą...
Urodziła się w 1876 roku w Chodorowie, na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej. Jej rodzice, jak sama zapisała wiele lat później, byli uczciwi i pobożni. Wychowywali ją i siostrę Honoratę i uczyli „wszystkiego dobrego od dzieciństwa”. Katarzyna, choć skończyła kilka klas, nauczyła się wiele. Umiała czytać i pisać po polsku, niemiecku i ukraińsku, potrafiła świetnie liczyć. Już jako dziecko była bardzo odważna: skacząc do wody, uratowała życie dwóm topiącym się osobom.
To, co Katarzyna później przekazała swym dzieciom, czerpała z domu rodzinnego. Tam każdy dzień zaczynał się od modlitwy. Rano, gdyśmy powstawali, czy to dzień powszedni czy też święto, pierwszy był pacierz wspólny. Później mamusia śpiewała godzinki i my też; w powszedni dzień dzieliłyśmy się - jedna w domu, a dwie w kościele. W niedzielę i święta nigdy nie opuszczaliśmy Mszy św. Od rana radość moja była wielka, bo czekał nas różaniec do Matki Boskiej, po południu do Pana Jezusa różaniec i nieszpory. Resztę dnia, w święto czy też w niedzielę, wszystkie panny różańcowe chodziły na śpiew, żeby wyuczyć się pieśni na chwałę Boga - wspomina w swym pamiętniku.
Miłość przyszła z czasem
Reklama
Jako 18-letnia dziewczyna wyszła za mąż. Nie z miłości. Józef spodobał się ojcu Katarzyny. Jako pobożny i pracowity mężczyzna był świetnym kandydatem na zięcia. Ponieważ ojcu nie mogła się sprzeciwić, przyjęła jego wolę. Oddała swój los Panu Bogu. I chyba później nie żałowała. Razem z Józefem przeżyła 62 lata. W dobrej i złej doli. Wspólnie wychowali Marysię, Karola, Rózię, Władzia, Jasię, Stasia, Helę, Frania, Stefcię i Leona. Jeszcze troje dzieci zmarło. Z całej dziesiątki dziś żyje tylko ks. Franciszek.
To właśnie mamie zawdzięcza on powołanie. Katarzyna bardzo chciała, by któryś z jej synów został kapłanem. Wymodliła to. - Tak byłem kierowany przez matkę, że nigdy nie opuściłem Mszy św. ani żadnego nabożeństwa - wspomina ks. Rozwód. Pan Bóg mnie wołał. Zdałem więc maturę i poszedłem do seminarium. Matka była roztropna i pomagała jak mogła. Czasy były ciężkie. Wykształcić się nie było łatwo, bo mieszkaliśmy na wsi. Było nas pięciu braci. Jeden był kowalem, jeden rolnikiem, jeden wyjechał do Ameryki, a najmłodszy był urzędnikiem. Tylko ja się kształciłem, a matka dbała o moje wykształcenie. Trzeba pamiętać, że wtedy za gimnazjum i seminarium się płaciło. Mama sprzedawała po kawałku pole i swoim matczynym sprytem tak kombinowała, że mnie wykształciła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Módl się i pracuj
Katarzyna całe życie ciężko pracowała. W domu, polu, przy dzieciach. Od świtu do nocy, często ponad siły. Nie skarżyła się. Narzekanie nie leżało w jej naturze. Wszystko, co robiła oddawała Bogu. I wszystko było modlitwą. W swoim pamiętniku pisze: Praca mi była miła, bo zawsze zaczynałam z Bogiem i kończyłam z Nim. Ks. Franciszek dodaje: Robiło się i śpiewało. Godzinki były śpiewane w domu codziennie. Także ja jako dziecko prawie wszystko znałem na pamięć. W ogóle modlitwa była na pierwszym miejscu. Mama w domu śpiewała wiele pieśni religijnych. I dzieci też. Ja do dziś je pamiętam. Śpiewała i gotowała, sprzątała. Prowadziła dom bardzo przykładnie. Sama zapisała: Dzieci były czyste, w domu był porządek, mąż był zadowolony, rodzice mieli poszanowanie. Nie było u nas przekleństw i nie było nigdy kłótni. Tak że ten ład i spokój można było mieć za wzór.
Z Maryją
Reklama
Mama ks. Rozwoda miała szczególny kult do Matki Bożej. Od dziecka kochała godzinki i różaniec. Z nich czerpała siłę. Kiedy nadszedł rok 1916 i epidemia cholery rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie, zachorował także jej mąż Józef. Sytuacja była beznadziejna: wojna, brak lekarzy, medykamentów. Ludzie wymierali całymi rodzinami. Ginęli ze strachu, nędzy i głodu. Żeby zatrzymać chorobę, jeszcze żywych wywożono na cmentarz za miasto. Józefa ocaliła Matka Boska Leżajska, której całkowicie zaufała Katarzyna. Po latach wspomina: Ani doktora, ani ratunku żadnego. Stracona nadzieja. Ale jedna nadzieja jest. Mam cudowny obraz Matki Boskiej Kochawińskiej. Do Niej się udaję. Uklękam i z gorącym sercem i z wielką ufnością mówię” Zdrowaś” i obiecuję męża zawieźć do Leżajska, jeżeli wyzdrowieje. Obietnicy dotrzymała. Razem pojechali podziękować za opiekę.
Później wyprosi jeszcze zdrowie swojej nerwowo chorej córce. Stefcia miała 16 lat, gdy ciężko zachorowała. Miała zaniki pamięci, uciekała, płakała, trzeba jej było pilnować.
W końcu skierowali ją do zakładu dla psychicznie chorych. Wtedy Katarzyna błagała: - Matko Boska Kochawińska, wyratuj mi to dziecko. Ja na odpust pójdę piechotą, choćby na rękach. Dwa dni przed Zielonymi Świętami upadła ze schodów i skręciła nogę. Ale jak obiecała, tak zrobiła. Wyszła w nocy i w bólu przemierzyła 19 km. Chora córka, widząc mamę szykującą się do wyjścia, uparła się i poszła z nią. Cud stał się już w drodze - Stefania wyzdrowiała.
Zażyłość z Panem Bogiem
To nie jedyne cuda, które zdarzyły się w życiu mamy ks. Franciszka. Katarzyna Rozwodowa Bożą obecność czuła bardzo często. Zawsze prosiła Pana o pomoc. Wszystko Mu powierzała, a On nie zostawiał jej w potrzebie. W czasie I wojny, kiedy męża przez kilka lat nie było w domu, gospodarstwo - na skutek winy osób trzecich - popadło w straszliwe długi. Kobieta pracowała ciężko, mimo to dług w banku wciąż rósł. Pocieszenie znajdowała w modlitwie. Gdy razu pewnego modliłam się gorąco i prosiłam Pana Boga o pomoc, bo myślałam sobie, że lada chwila dług wszystko zabierze, a ja z dziećmi pójdę do obcej chałupy, przyśnił mi się Pan Jezus - wielka osoba w czerwonej szacie z sercem bardzo jasnym. Przytulił mnie do siebie i niby słyszałam głos: nie bój się, Ja cię nie opuszczę. Odtąd jakby w rzeczywistości ten Jezus był koło mnie i jakie cierpienie miałam, zdawało mi się, że ten Pan Jezus, co mnie tak przytulił, nie opuści mnie w żadnym nieszczęściu. A miałam ich potem dużo i nigdy nic złego mnie nie spotkało. Bom Mu zawsze ufała. I po dziś dzień ufam i pragnę Mu ufać aż do śmierci.
Nauka świętowania
Reklama
Jeżeli chodzi o modlitwę, to wszystkiego uczyła nas mama - mówi ks. Rozwód. Zawsze była wspólna modlitwa i wspólne jeżdżenie do oddalonego o 5 km kościoła w Chodorowie. Święta obchodzone były szczególnie uroczyście. Wszystkie dawne tradycje zachowywano w wielkim skupieniu i z wielką wdzięcznością od początku do końca. Każdego roku jeździliśmy też do Matki Bożej do Kochawiny.
Pomocna innym
Katarzyna była bardzo lubiana przez wszystkie dzieci. Umiała zjednywać sobie ludzi. Była też wzorem dla innych kobiet, które często pytały ją o radę. Pomagała jak umiała. Pewnego razu przyszła do niej sąsiadka, która chciała uciec razem z dziećmi od męża. Katarzyna przekonywała ją tak długo, aż tamta zmieniła zamiar.
To ona rządziła w domu. Tatuś był bardzo układny, pracowity, ale to mama przewodziła. Była zaradna w oparciu o Boga - mówi ks. Rozwód. Odczytywała natchnienia i słuchała Bożych poleceń.
Pod koniec życia
Historia naznaczyła jej życie. Pewnej nocy na drzwiach przybito napis: „...do 48 godzin macie opuścić naszą ziemię”. Pod koniec życia zostawiła rodzinną Żyrawę. Razem z bliskimi przyjechała do swojego syna, ks. Franciszka na probostwo do Porchowej. Stamtąd udali się na ziemie zachodnie do Wabienic w powiecie oleśnickim. - Rodzice mieszkali tam ze mną aż do śmierci - wspomina ks. Rozwód. Pod koniec życia mama bardzo ciężko zachorowała, tak, że niemal cudem udało jej się wyzdrowieć. Zmarła w 1956 r. w wieku 80 lat w Wabienicach. Tam też jest pochowana.