Respekt i wyzwanie
Nie bałem się Dolnego Śląska - jako regionu, czy mieszkających tu ludzi. Czułem nawet jakąś więź z tym miejscem, pomimo że moje rodzinne strony są oddalone stąd o wiele kilometrów. Kiedyś, przed laty, jeszcze w młodości, zrobiłem sobie taką piękną wycieczkę krajoznawczą na te tereny. Zapoznałem się wówczas z najważniejszymi zabytkami. Tamten Wrocław zapisał mi się bardzo dobrze w pamięci, wówczas młodej, fotograficznej. Kiedy przyjechałem w 2004 r., zacząłem to odkrywać i byłem zdziwiony, że to wszystko pamiętam. Od tego czasu, gdy byłem tu po raz pierwszy, a był to rok 1960, Wrocław był nie do poznania. Ciągi wyburzonych ulic, ślady po dawnych kamienicach, wszystko się zmieniło. Ale duże aglomeracje to duże wyzwania, także duszpasterskie, więc w tym sensie odczuwałem i lęk, i respekt.
Wiosna, 2004 r.
Byliśmy w Szczecinie, był tam kard. Henryk Gulbinowicz. Zagadnąłem go wtedy mówiąc, że dawniej czułem przed nim jakiś irracjonalny respekt, lęk, które nie wiem, skąd się brały. On na to - z właściwym sobie poczuciem humoru odrzekł, że to dobrze, dobrze, że to bardzo właściwe. A dziś - mówię - nie wiem, czemu, ale tego respektu już tak nie czuję. - Ja natomiast wiem, czemu nie czujesz - powiedział wtedy Kardynał.
On wtedy już wiedział, że przyjdę do Wrocławia, a ja jeszcze nie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Podpisałem, i tak się zaczęło
Reklama
Po Mszy św. nuncjusz wskazał mi miejsce, w którym chciałby się spotkać ze mną i porozmawiać. Biskup pomocniczy Koszalina Tadeusz Werno, gdy jechaliśmy do Szczecina mówił, że będzie mnie dziś obserwował, bo różne rzeczy już mówią, więc będzie czuwał, czy aby nie okaże się, że mają rację. Gdy spotkałem się z nuncjuszem we wskazanym miejscu, on wyjął dokumenty i wyjaśnił przyczynę naszej rozmowy. Powiedział, że będę we Wrocławiu, jeśli się zgodzę. Spytałem, co robić. On na to, że skoro raz powiedziałem „tak” idąc do Koszlina, to teraz nie mam wyboru, wola Boża. Podpisałem, i tak wszystko się zaczęło. Do 3 kwietnia, czasu oficjalnie ogłoszonej nominacji, obowiązywało mnie milczenie.
W drodze powrotnej pytam bp Werno jak tam jego obserwacje, czy coś zauważył. On mi na to, że nic, że wszystko było w porządku, że czuje się spokojny.
A po co on przyjechał?
Gdy pierwszy raz nuncjusz zasygnalizował mi, że być może to Wrocław będzie miejscem mojej posługi, że w tę stronę zmierzają decyzje, przejąłem się bardzo. Pamiętam, że wziąłem Schematyzm archidiecezji wrocławskiej, zacząłem czytać o parafiach, instytucjach, grupach. Chciałem znać chociaż podstawy, aby nie być zupełnie niezorientowanym. Potem, kiedy ogłoszono diecezję świdnicką, wykreślałem ze Schematyzmu te dekanaty, które odpadły. Chciałem, aby to wszystko układało się w mojej głowie właściwie.
25 marca 2004 r. przyjechałem do Świdnicy na konsekrację bp. Deca. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy: jeśli mam za kilka tygodni być metropolitą, to powinienem wiedzieć, jak tam sprawy się mają. Niektórzy księża pytali wtedy: A po co on tu przyjechał?
Tydzień później wszystko się wyjaśniło.
Piękny spadek i odpowiedzialność
Reklama
Nie można próbować naśladować za wszelką cenę poprzedników, bo to po prostu się nie uda. Każdy z nas jest inny. Stąd też, gdybym w poczuciu humoru, opowiadaniu anegdot, czy też innych cechach chciał naśladować Księdza Kardynała, to mielibyśmy marną karykaturę. Pochodzimy z innych regionów, innych okresów historii, kształtowały nas inne czynniki. To, co Ksiądz Kardynał przeżywał już jako młodzieniec, mnie jeszcze nie dotyczyło, bo byłem wtedy małym chłopcem. Trzeba być sobą, by być autentycznym. Nie po to przychodzi nowy metropolita, aby robił wszystko to samo, co jego poprzednik. Jest innym człowiekiem i z tego musi czerpać. Zarówno w argumentacji, jak i głoszeniu Słowa, homiletyce, byciu w pracy z innymi ludźmi. W tych wszystkich dziedzinach i zadaniach, które na co dzień wykonuje, musi być rzetelny, sumienny i w zgodzie z tym, kim jest. Tak zacząłem. Nie było u mnie najmniejszej nawet pokusy naśladownictwa.
Marzenia o kwadransie
W edukacji biblijnej w naszej archidiecezji jesteśmy dopiero na początku drogi. Są pewne ramowe ujęcia, ale trzeba je jeszcze wypełnić treścią. To proces, który zapoczątkowałem, jednak cieszyłbym się, gdyby zaistniał choćby rodzinny kwadrans biblijny, np. skończyły się wiadomości i my, w sobotę, otwieramy Pismo Święte, aby się nad nim pochylić. Syn lub córka, którzy mają dobre oczy, czytają, a potem krótka refleksja: Co tu było ważnego? Co to wnosi do naszego życia? Piętnaście minut, nie trzeba więcej, ale systematycznie. Tak chciałbym, aby wyglądało przyjmowanie Słowa Bożego w rodzinach archidiecezji.
Biskupie spacery
Ostrów Tumski jest tym miejscem, które przykuwa uwagę, również moją. Mam swoje szlaki, jednak gdy czasu jest mało staram się wyjść bramą koło domu biskupiego a seminarium, albo ulicą Kapitulną, czy chociaż koło św. Marcina aż do Matki Bożej na Piasku. Patrzę na Odrę, mosty, zwłaszcza wieczorem, gdy są pięknie oświetlone. Teraz, gdy wszystko pokryje się zielenią, chętnie będę chodził na spacer wzdłuż Odry, za Hotel Tumski, ale to wtedy, gdy czasu będzie trochę więcej. To dla mnie relaks psychiczny, ale nie tylko dla mnie. Widzę wielu wrocławian, którzy z dziećmi pokonują te same szlaki.
Biskupi niedosyt
Jestem szczęśliwy we Wrocławiu, ale czuję pewien niedosyt. Chciałbym, aby szybciej można było budować kościoły, a ten proces ich powstawania jest w naszym mieście bardzo długi. Mnogość przepisów, utrudnień, etapów, urzędów - chyba nigdzie nie trwa to tak długo, jak u nas. Jeśli tak będziemy budować Polskę, jak budujemy kościoły we Wrocławiu, to długo trzeba będzie czekać na poprawę...