Jezus powiedział do św. Faustyny: „Każdą duszę bronię w godzinę śmierci, jako swojej chwały, która odmawiać będzie tę Koronkę, albo przy konającym inni odmówią, jednak odpustu tego samego dostępują. Kiedy przy konającym odmawiają tę Koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę i poruszą się wnętrzności Miłosierdzia Mojego, dla Bolesnej Męki Syna Mojego” Ilekroć myślę o tych słowach, moja wdzięczność dla Bożej hojności i dobroci nie ma granic. A jakby tego było jeszcze „mało”, Jezus ustanawia dla nas w pierwszą niedzielę po Wielkanocy święto Miłosierdzia Bożego. Święto ogromnej szansy dla każdego z nas. Przystępując w tym dniu z głęboką wiarą do spowiedzi i Komunii św. zostajemy uwolnieni nie tylko od wszystkich grzechów, ale i od kar. Myślę, że dlatego, tak wielu z nas z tego nie korzysta, bo uważa, to za zbyt piękne i łatwe w osiągnięciu, żeby mogło być prawdziwe. No cóż, ktoś słusznie zauważył, że najprostsze rzeczy są najtrudniejsze do zrozumienia, dlatego by je pojąć, trzeba stać się jak dziecko.
Podejmując temat miłosierdzia, postanowiłam posłużyć się dwoma wielkimi świętymi: Wincentym á Paulo i br. Albertem Chmielowskim.
Św. Wincenty á Paulo (1581-1660), zwany „ojcem ojczyzny”, dzieciństwo spędził w nędzy. Kiedy skończył 6 lat, musiał tak jak inne dzieci z okolic Puy, pilnować świń na gminnym pastwisku, dokąd się nim nie zainteresował pewien sędzia. Dzięki niemu został przyjęty do kolegium franciszkańskiego. W 15. roku życia otrzymał niższe święcenia kapłańskie. „Nigdy nie chciał być kim innym niż kapłanem, najpokorn11iejszym i najzwyklejszym z kapłanów, co uczyniło go ze świniopasa osobistością w królestwie Francji i, co więcej, jednym z największych świętych Kościoła”.
W jego życiorysie nie brak mocnych przeżyć. Przykładem jest chociażby targ niewolników w Algerii, gdzie zostaje wystawiony na sprzedaż, co stało się - jak podają biografowie - punktem wyjścia do jego duchowego rozwoju. Jako niewolnik nie ma powodów do narzekań, bo przez swych właścicieli jest traktowany po ludzku. Jednego z nich, byłego franciszkanina, nawraca. Uradowany powrotem do Boga, zabiera swego niewolnika do Rzymu i razem z nim udaje się na audiencję do Ojca Świętego. Wincenty á Paulo nawiązuje w Wiecznym Mieście liczne kontakty, dzięki którym zostaje wysłany z misją do króla francuskiego Henryka IV. Ten zachwycony młodym księdzem, mianuje go kapelanem swojej byłej małżonki królowej Margot i obdarza dobrami materialnymi. Późniejszy święty osiada w Paryżu w środowisku poetów, muzykantów, zalotników… Ma wtedy trzydzieści lat.
Dzięki hojności królowej, która trzecią część swoich dóbr przeznacza dla chorych w szpitalu św. Łazarza i biednych, Wincenty spotyka się na dużą skalę z ludzkim cierpieniem i przejmującą nędzą. W gestach miłosierdzia odnajduje prawdziwy sens życia.
Po spotkaniu Franciszka Salezego i obserwacjji jego życia, w wieku 35 lat zaczyna swe dzieło. Wkrótce właśnie on będzie osobą najbardziej szanowaną, najskuteczniejszą we francuskim Kościele, a także w całym katolickim świecie. Założyciel dzieł miłosierdzia - „miłosierny jak rzadko kto, którego niepodobna zrozumieć poza prawdziwą chrześcijańską perspektywą, tą na którą wskazywał sam Jezus, kiedy mówił, że są dwa równe i podobne przykazania: miłować Boga i miłować bliźniego”. Jałmużnik galerników, ratował porzucone noworodki, obliczono, że w ciągu 40 lat uratował ok. 40 tys. dzieci, założyciel przytułków, szpitali, sierocińców, organizator pomocy w rejonach zniszczonych wojną. Można go uważać za prekursora naszej „Pomocy katolickiej”.
Założyciel Księży Misjonarzy, Sióstr Miłosierdzia (szarytek), które pod jego kierownictwem założyła Ludwika de Marillac.
Otwarty, szczery, z szorstką dobrodusznością, potrafi powiedzieć samej królowej, która waha się dać mu klejnoty dla jego ubogich: „Królowa nie potrzebuje klejnotów, żeby być królową”. Ceniony nie tylko przez katolików. Wolter mawiał: „Dla mnie świętym jest Wincent de Paul, ten święty ludzkiej nędzy”.
Zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat w domu zakonnym św. Łazarza w Paryżu, gdzie spoczywa jego ciało, a serce w pobliskiej kaplicy Sióstr Miłosierdzia przy Rue du Bac.
Natomiast św. br. Alberta Chmielowskiego (1845-1916), zwano „ojcem ubogich”. Pochodził z rodu szlacheckiego. Zdobył solidne wykształcenie. Dał się poznać jako człowiek głębokiej wiary i dobrze zapowiadający się malarz. W 1880 r. wstąpił do jezuitów, ale po pół roku opuścił zakon z powodu choroby.
W 1882 r., po rozmowie z ks. Leopoldem Pogorzelskim na temat tajemnicy Miłosierdzia Bożego, następuje u niego przełom. Pochłania go myśl o czynnej pracy na rzecz bliźnich. Reguła Zakonu Franciszkańskiego, na którą natrafia, staje się dla niego drugą Biblią. Jesienią 1884 r., po wydaleniu z granic zaboru rosyjskiego, udaje się do Krakowa i już tu pozostaje, żeby pracować na rzecz bezrobotnych, nędzarzy i ludzi z marginesu. By zostać przez nich zaakceptowanym, staje się jednym z nich. Mieszka z nimi w cuchnącej noclegowni. Latem 1887 r. za zgodą biskupa krakowskiego A. Dunajewskiego przyjmuje prosty habit zakonny na wzór kamedulskiego i przybiera imię Albert. Rok później na ręce tegoż biskupa składa pierwsze śluby zakonne.
1 listopada 1887 r. podpisuje umowę z magistratem Krakowa biorąc bezinteresownie w opiekę miejską ogrzewalnię. Z czasem gromadzą się wokół niego chętni, by wspomóc go w tej trudnej pracy. Udaje mu się złączyć ich ślubami, co stanie się fundamentem przyszłego zgromadzenia albertynów i albertynek, które w styczniu 1891 r. obchodzą swoje pierwsze obłóczyny.
Od tego momentu zaczyna przejmować inne przytuliska dla biednych w różnych miastach Polski. W Zakopanem, na Kalatówkach, buduje pierwszą pustelnię. Swoją obecnością i pracą w przytulisku brat Albert nadaje im wieloraki sens, przede wszystkim społeczny i religijny, usiłując przemienić je w dom rodzinny. To wszystko dokonuje się na zasadzie przykładu, a nie nawracania, które rozpoczął od wielkiej przemiany siebie, od radykalnego świadectwa dawanego swoim życiem.
Za jego życia powstało dwadzieścia placówek, w których wśród tysięcy nędzarzy pracowało ponad czterdziestu braci i sto dwadzieścia sióstr.
Brat Albert zmarł w Krakowie w 1916 r. Ciało złożono na Cmentarzu Rakowieckim. Za trumną szedł prawie cały Kraków. Biskupi, artyści, urzędnicy, oraz bezdomni i ubodzy, którzy żegnali go z płaczem, jak swego ojca.
Po beatyfikacji w 1983 r. doczesne szczątki Brata Alberta spoczęły w ołtarzu w nowo wybudowanym kościele „Ecce Homo” przy ul. Woronicza 10 w Krakowie, nad nim zawieszono malowany przez Alberta Chmielowskiego słynny obraz, od którego nazwę wziął kościół.
Przywołałam tych świętych w święto Miłosierdzia Bożego ponieważ przeszli do historii przede wszystkim jako święci miłosierdzia. Spróbujmy pójść ich śladami, właśnie teraz, kiedy pieniądz zaczyna przysłaniać wszystko, mimo że wcale szczęścia nie daje, bo prawdziwe szczęście leży po stronie Ośmiu Błogosławieństw.
Pomóż w rozwoju naszego portalu