Radomyska Orkiestra Dęta jest rówieśniczką miejscowej parafii, erygowanej w 1614 r. - Powstała wtedy kapela kościelna, która stopniowo przekształcała się w orkiestrę. A kiedy na wiosnę 1684 r. nasi mieszczanie powrócili spod Wiednia i zaciągnęli straż przy Bożym Grobie, zespół związał się na stałe z „turkami” - opowiada Andrzej Sech. Jako długoletni muzyk cieszy się tym, że ludzie cały czas żyją ową tradycją. Wspominając minione lata dodaje: - Nigdy nie byliśmy zarejestrowani. Byliśmy zawsze niezależni i nie braliśmy złamanego grosza za nasze granie. Wytworzyła się między nami prawdziwa, wspaniała solidarność. Niestety, odprowadziliśmy już wielu naszych kolegów na wieczny spoczynek na Zjawienie.
Mówiąc o historii orkiestry, jej członkowie wspominają trudne lata powojenne. W tamtym czasie komunistyczne władze utrudniały orkiestrze działalność, czego przykładem był brak pozwoleń na przemarsze. Do tego dochodziły kłopoty z zakupem nowych instrumentów. - Gdy w 1954 r. wybrano mnie jednogłośnie na wójta, nie było dosłownie nic. Ani mundurów, ani instrumentów - patrzy wstecz Lesław Pater, który również był muzykiem w zespole. Chcąc zaradzić potrzebom, podjęto zbiórkę pieniędzy. Grosza przybywało więcej, gdy ludzie zaczęli widzieć efekty swojej ofiarności. Sprowadzono też kapelmistrza, który przywiózł ze sobą trochę własnych instrumentów. Nowych nie udało się zakupić, ponieważ taką możliwość miały tylko orkiestry zarejestrowane. A rejestracji odmówiono ze względu na to, że zespół grał w kościele. Nawet warszawska ekipa Kroniki Filmowej, która zainteresowała się muzykami, bała się nakręcić nieco ujęć w świątyni.
Godna podziwu jest pasja muzyków Radomyskiej Orkiestry Dętej, którzy kultywują wspaniałe tradycje związane ze świętowaniem Wielkanocy. Gdy swego czasu pracował z nimi kapelmistrz wojskowy, nie mógł nadziwić się ich zapałowi. Nie mieściło mu się w głowie, że można w Wielkanoc wstawać o drugiej w nocy i iść grać „Pobudkę”. - Ja bym o tej porze żadnej orkiestry nie zebrał - podkreślał Józef Guzek. A gdy już mieszkańcy Radomyśla zostali obudzeni, orkiestranci szli na krótko do domów i prędko wracali na rezurekcję. Po Mszy św. zespół gościł u księdza na śniadaniu, by potem wyruszyć na wielkanocny szlak. W ciągu jednego dnia potrafił obejść Grabczyny, Nowiny i Radomyśl. Poniedziałek był równie intensywny, a we wtorek trzeba już było stawić się w pracy.
Dziś Wielkanoc w Radomyślu nad Sanem wygląda podobnie. Dlatego muzycy zwykli mawiać, że przydałyby im się święta po świętach. I nic w tym dziwnego, ponieważ nie mają nawet czasu usiąść do stołu ze swymi rodzinami. Na szczęście małżonki członków orkiestry są bardzo wyrozumiałe. I chwała im za to!
- Tradycje muzyczne przechodzą u nas z ojca na syna. Każdy, kto czuje się lokalnym patriotą, wspiera nasze działania i dba o zespół - stwierdza sołtys Radomyśla nad Sanem Tadeusz Jędrzejewski - członek orkiestry. - Teraz chcemy zaszczepiać zamiłowania muzyczne naszej młodzieży - dodaje Zbigniew Borys, kolejny filar zespołu. - Pomaga w tym nowy kapelmistrz Krzysztof Kapała z Gorzyc. Cieszy również to, że udało nam się zakupić nowe instrumenty. Mamy nadzieję, iż tradycja dalej będzie kwitła.
Z pewnością klimat ku temu jest, ponieważ orkiestra to oczko w głowie Urzędu Gminy w Radomyślu nad Sanem, a konkretnie wójta Jana Pyrkosza i sekretarz Małgorzaty Nowak. Pomoc okazuje także Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Radomyskiej „Jedność”. - Teraz orkiestrze potrzebny jest młody zapaleniec do prowadzenia rzetelnej kroniki - akcentuje Teresa Kowalik-Gąska, autorka „Gawędy o Radomyskiej Orkiestrze Dętej”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu