Pelagia Barwicka urodziła się w 1923 r. Dzieciństwo wraz z piątką rodzeństwa przeżyła na terenie gminy Bodzentyn w malowniczo położonych miejscowościach Psary oraz Wzdół. Jej tato, najpierw gajowy, później pracownik fabryki amunicji w Skarżysku-Kamiennej osiadł we Wzdole, zajmując się sprzedażą drewna. Pelagia w 1937 r. ukończyła szkołę powszechną, a później rozpoczęła bezpłatną praktykę u krawcowej w Skarżysku-Kamiennej. W tym czasie mieszkała u ciotki, która pracowała w fabryce amunicji. W Skarżysku zastał ją wybuch wojny. Po przejęciu fabryki przez Niemców ciotka nie zgłosiła się do pracy. Razem z Pelagią zajęły się krawiectwem, co było ich skromnym źródłem utrzymania.
Pierwsze lata wojny
Reklama
Wrzesień 1939 r. na zawsze wrył się w jej pamięć. Dwóch starszych braci było elewami w orkiestrze wojskowej 4 Pułku Piechoty Legionów w Kielcach. „Wojna zniszczyła spokój i otworzyła bezmiar ludzkich cierpień” - mówi. Podczas kampanii wrześniowej 6 września oddział, w którym służyli bracia, stoczył walkę pod Zapolicami, a potem przemieszczał się do twierdzy Modlin. Pod Ołtarzewem znowu bili się z Niemcami. Podczas walki młodszy brat Stanisław zginął, a starszy Stefan, który był ranny, znalazł się w szpitalu dla jeńców wojennych w Działdowie. Dzięki pomocy sióstr zakonnych, które posługiwały w szpitalu, uciekł z niego tuż przed ewakuacją do Niemiec. Bardzo długo nie wiadomo było, co stało się z młodszym z braci. Poszukiwania przez Czerwony Krzyż przyniosły w 1941 r. tragiczną wiadomość, że leży w Ołtarzewie na cmentarzu.
Gdy skończyła 16 lat, w 1940 r. otrzymała z Arbeitsamtu przymusowe skierowanie do pracy w fabryce amunicji w Skarżysku-Kamiennej. Tam poznała Zofię Pycio, która została wysiedlona przez Niemców z Grudziądza. Ich praca polegała na wyłapywaniu wadliwych sztuk amunicji i przenoszeniu kilkudziesięciokilogramowych paczek z przejrzanym wyrobem. Przyzwyczaiła się do pracy, a skromne wynagrodzenie pozwalało na przeżycie. Wydawało się, że życie powoli wraca do normy. Pewnego dnia, gdy przyszła do fabryki, zauważyła, że pracownicy są bardzo podekscytowani. Okazało się, że ktoś się dowiedział, że Niemcy mają wywozić robotników do Lipska, do fabryki broni „Hasag”. Była przerażona. Razem z koleżanką Zosią umówiły się, że następnego dnia nie przyjdą do pracy, tylko wyjadą na wieś do Wzdołu. Tak też zrobiły. Po dwóch miesiącach koleżanka wróciła do Skarżyska, a Pelagia została u rodziców, zarabiając na życie szyciem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
We Wzdole
Reklama
„Wzdół to pięknie położona miejscowość, w której żyli wspaniali ludzie. Byli świadomi tego, co dzieje się wokół, i starali się temu jakoś przeciwstawiać” - mówi pani Pelagia, dodając, że proboszczem we Wzdole był wspaniały ks. Antoni Drygas. Jak wspomina, Proboszcz, kapelan wojskowy z pierwszej wojny światowej, pomagał potrzebującym, leczył chorych, dawał zastrzyki. „Był jak ojciec”. Wykształcony, przedsiębiorczy, znał język niemiecki, dzięki czemu „załatwił” u Niemców doprowadzenie elektryczności do wsi, co w latach wojny było niesamowitym wyczynem. Również w czasie wojny wyremontował świątynię, wybudował mur i kilkudziesięciometrowe schody do kościoła. Pomagali okoliczni mieszkańcy, ale Proboszcz też „sam rękawy podwijał i pomagał przy kładzeniu posadzek”.
Pewnego dnia Pelagia przyszła do ks. Drygasa na zastrzyk. Proboszcz poprosił w zaufaniu, żeby wyprowadziła partyzanta, który po potyczce w pobliżu kościoła znajdował się na plebanii. Pelagia wyprowadziła młodego partyzanta ze wsi i poprowadziła w stronę Siekierna, gdzie obozowali. Ksiądz Proboszcz znał partyzantów, ludzie mu ufali i o wszystkim informowali, a on w miarę możliwości pomagał.
Młodzi ludzie, którzy wrócili z wojska, szybko się organizowali i zapisywali do konspiracji. Tak też uczynił starszy brat Pelagii, gdy tylko wyszedł ze szpitala wojskowego. Nie ze wszystkiego zwierzał się siostrze, która była pełna obaw o niego. Mówił, że nadal jest żołnierzem, przysięgał Polsce i chce tej przysięgi dotrzymać.
W chwili zorganizowania orkiestry dętej w fabryce w Skarżysku został skierowany do pracy w orkiestrze. Tam „rozpoznawał teren”. W lutym 1943 r. został powołany do tworzącego się oddziału dywersyjnego „Wybranieckich”. Pod pseudonimem „Dan” był dowódcą pierwszego plutonu w tym oddziale.
Niemcy poszukiwali Pelagii, która nie wykonywała przymusu pracy. Sołtys Wzdołu otrzymał zawiadomienie, że jest poszukiwana przez Arbeitsamt w Kielcach w związku z ucieczką z fabryki amunicji w Skarżysku. Opuściła dom i ukrywała się m. in. u koleżanki. Tak minęły trzy tygodnie. We wrześniu w Maryjne święto spotkała w kościele siostrę, która zaprosiła ją do domu. Po obiedzie schowały się na strychu i długo rozmawiały. Gdy wyszła na dwór, wpadła prosto w ręce policji granatowej, która akurat w święto przyszła jej szukać.
Od policjantów dowiedziała się, że zostanie wywieziona do obozu pracy. Pozostała jej tylko modlitwa. W areszcie w Bodzentynie przypadkowo zobaczył ją komendant policji granatowej, który znał ją, gdy dowiedział się, że ma być wywieziona, w porozumieniu z komendantem AK „Bernardem” nie przekazał jej do Arbeitsamtu w Kielcach, lecz zwolnił z aresztu. Udało się. Była uratowana.
„Emilia”
Reklama
Niemiecki terror się zaostrzał. Partyzanci organizowali akcje dywersyjne i odwetowe. Hitlerowcy nie pozostawali dłużni. Co chwilę dochodziły wiadomości z różnych stron o kolejnych mordach i egzekucjach na Polakach. Jak wspomina pani Pelagia, „z dnia na dzień czekało się na śmierć. Niemcy szukali najdrobniejszych powodów, aby kogoś wywieźć do obozu czy też rozstrzelać na miejscu. To było straszne” - mówi. 1 stycznia 1943 r. została przyjęta do AK i zaprzysiężona przez komendanta placówki „Floriana”. Otrzymała pseudonim „Emilia”.
Wkrótce zorganizowano Wojskową Służbę Kobiet. Pelagia została wciągnięta do miejscowej placówki, którą organizowała na tym terenie Róża Szafraniec ps. „Żur”. Stopniowo wchodziła w szkolenia, organizowała miejscową WSK i współorganizowała kursy sanitarne.
W tym klimacie, pewnego dnia znika najmłodszy brat Pelagii. Nikt nie wie, co się z nim stało, gdzie zaginął niespełna czternastoletni chłopiec. Okazało się, że uciekł do partyzantów. Pelagia otrzymała zadanie od rodziców, aby odszukać brata i uprosić, aby wrócił do domu. Spotkała się z dowódcą oddziału i poprosiła, aby bratu, który przyjął już pseudonim „Szczygieł”, wydał rozkaz powrotu do domu. Tak też się stało. Mały partyzant dostał „urlop” z partyzantki. Miał za zadanie skończyć VII klasę i dopiero po niej wrócić do oddziału. Klasy VII nie ukończył, uciekł do lasu, ponieważ Niemcy aresztowali Pelagię. „1943 r. był naprawdę tragiczny. Grupy Niemców przeczesywały okoliczne wsie i wyłapywały partyzantów oraz osoby, które im pomagały. Na miejscu mordowali całe rodziny. Taki los między innymi spotkał rodzinę Boczarskich we Wzdole” - wspomina pani Pelagia.
Było tuż po Zielonych Świątkach, około godziny 20 do domu Pelagii zajechało kilka samochodów niemieckich żandarmów. Szukali partyzantów i broni. Nic nie znaleźli, ale aresztowali Pelagię i zapakowali do samochodu. Jadąc przez miejscowość Wiączka, do samochodu wrzucili kolejnych dwóch młodych chłopców.
Została przewieziona do Świętej Katarzyny, do budynku, w którym stacjonowali Niemcy. Hitlerowcy codziennie rano przed śniadaniem wyprowadzali przetrzymywanych w piwnicach Polaków i mordowali ich obok kapliczki. W tym czasie zamordowali przeszło osiemdziesiąt osób. Pelagia czekała na swoją kolej. Kolejne przesłuchania powodowały, że traciła wiarę na wyjście cało z opresji. Wprawdzie zawsze odpowiadała, że „nic nie wie”, ale Niemcy byli uparci i pytali w koło o to samo, licząc, że się pomyli i w końcu coś powie. Przesłuchania prowadził niemiecki komendant Schuster, osławiony morderca Polaków. Prawie codziennie Niemcy przywozili złapanych partyzantów lub osoby podejrzane o współpracę z nimi, a później prowadzili ich do kapliczki św. Franciszka i tam mordowali. Patrząc na to wszystko Pelagia była niemal pewna, że nie ocaleje. Została tylko modlitwa. Po czterech dniach przesłuchań jeden z żandarmów wezwał ją do Schustera, a ten powiedział, że jest wolna. „Zaraz poszłam do pobliskiego klasztoru, aby się pomodlić i Panu Bogu podziękować za ocalenie. Podczas modlitwy zauważyły mnie siostry zakonne i widząc mnie żywą, podeszły i powiedziały: za ciebie tutaj była odprawiana Msza św. Pan Bóg nas wysłuchał. Płakałam jak dziecko”.
Niestety wojny nie przeżył starszy brat Pelagii. „Dan” zginął w obozie koncentracyjnym.
Nowe życie
Po wojnie Pelagia wyszła za mąż i rozpoczęła pracę w Powiatowym Związku „Samopomoc Chłopska” w Kielcach. Później krótko pracowała w Banku Komunalnym, a po jego likwidacji w Banku Narodowym. Wydawało się, że życie się ustabilizowało i przeżyty w czasie wojny koszmar się nie powtórzy. Niestety w „wolnej Polsce” bywało różnie. „Było to przed Zielonymi Świątkami, byłam w ciąży z drugim dzieckiem. Dyrektor banku poinformował mnie, abym szybko poszła do domu, bo tam czekają na mnie funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Byłam przerażona. W domu ubecy przeprowadzili rewizję. Jeden z nich poinformował mnie lakonicznie: mąż na razie nie wróci, może się pani o niego dowiadywać na ul. Kapitulnej”. Tam mieścił się budynek prokuratury wojskowej. Mąż pani Pelagii był żołnierzem Armii Krajowej i to było jego „przestępstwem”. Mimo iż świadkowie zeznawali, że „nie prowadził żadnej antypaństwowej działalności”, wyrokiem sądu dostał dwa lata więzienia. Pani Pelagia była zrozpaczona.
Gdy wróciła do pracy, dyrektor poinformował ją, że została przeniesiona do oddziału wojewódzkiego. Zimny pot ją oblał, ponieważ jego dyrektorem był znany partyjny działacz. „Przeżegnałam się i zaczęłam się modlić. Pomyślałam, że jak się dowie o moim mężu i o mnie, że byłam w AK, to już koniec”. Okazało się jednak, ze partyjny dygnitarz był ludzkim człowiekiem. Co ciekawe, gdy wcześniej dowiedział się o problemach pani Pelagii i aresztowaniu jej męża, sam zaproponował jej przeniesienie, ponieważ poprzedni dyrektor myślał o jej zwolnieniu z pracy, nie chcąc mieć u siebie w banku „elementu reakcji”.
Dziś, gdy pani Pelagia wspomina chwile, które przeżyła ona i jej rodzina, dziękuje Panu Bogu za ocalenie. Jak mówi: „tylko Boża Opatrzność to sprawiła, że żyję, i w Niej zawsze pokładałam ufność. Pan Bóg zawsze mi towarzyszył i towarzyszy do dnia dzisiejszego”.
Za tydzień sylwetka ks. prof. dr. hab. Stanisława Bieleckiego
PELAGIA BARWICKA
urodziła się 14 stycznia 1923 r. W czasie II wojny światowej działała w podziemiu. Należała do AK. Dwukrotnie aresztowana przez Niemców, cudem ocalała. W czasie wojny straciła dwóch braci. Jeden z nich zginął we wrześniu 1939 r., drugi w obozie koncentracyjnym w Niemczech. Po wojnie pracowała w Powiatowym Związku „Samopomoc Chłopska”, potem w Banku Komunalnym i w Banku Narodowym. Pelagia Barwicka działa m. in. w Stowarzyszeniu Ochrony Dziedzictwa Narodowego. Dzięki jej staraniom w bazylice katedralnej w Kielcach odsłonięte zostały dwie tablice upamiętniające żołnierzy września 1939 r. oraz pomordowanych w niemieckich i sowieckich obozach Polaków. Organizuje i bierze udział w kwestach na rzecz potrzebujących oraz dzieci z polskich rodzin z parafii Kopciówka na Białorusi. Jest od początku, tj. od maja 1989 r., prezesem koła 4 PPAK Światowego Związku Żołnierzy AK