https://www.niedziela.pl/artykul/36340/nd/Swieta-na-nieludzkiej-ziemi

Kolęda wygnanych

Święta na nieludzkiej ziemi...

Moja beztroska młodość umarła po 17 września 1939 r. W 1940 r., wraz z całą rodziną, zostaliśmy wywiezieni do północnej części kazachskiej republiki sowieckiej: to była pierwsza bolesna, polska droga. Zabrakło świąt, zabrakło chleba - tak witałam, wraz z moimi najbliższymi, nadchodzące Święta Bożego Narodzenia A.D. 1941. Zimny wiatr wiał pustym stepem, śnieżna zamieć uniemożliwiała dotarcie do znajomych rodzin. Jedynie pewność, że Pan Bóg nikogo nie opuszcza, nie zostawia sprawiała, że pomimo tragedii czuliśmy się pewniej. Pierwsza Wigilia na wygnaniu: wśród zimna, przy pustym stole. Poszłyśmy z Mamą do znajomej, by wspólnie podzielić się smutkiem - nie było opłatka, tradycyjnego polskiego stołu. Kopcąca naftowa lampa, placki z mąki upieczone na kuchennej blasze miały zastąpić biały opłatek. Skąpymi resztkami nakarmiłam mojego psa wywiezionego z nami. Cicho odśpiewaliśmy kolędy, kończąc naszą gorzką Wigilię. Brzmią mi do dzisiaj w uszach słowa śpiewane przez Mamę: „O, Boże, skrusz ten miecz co siecze kraj. Do wolnej Polski nam powrócić daj!”. W tym samym roku ogłoszono amnestię dla Polaków. Znalazłam się w oddziałach wojskowych armii generała Andersa, która zaczęła się tworzyć i razem z nią wyjechaliśmy do Iraku. Tam właśnie przeżyłam moje następne Święta Bożego Narodzenia: zupełnie inna sceneria. W Kanagin, gdzie stacjonowały nasze oddziały, pracowałam jako pielęgniarka w polowym szpitalu. Pamiętam tamto Boże Narodzenie w kasynie lekarsko-pielęgniarskim, gdzie przy stole, z białym opłatkiem wszystko było tak odmienne od Wigilii sprzed roku - tylko tęsknota za Polską, za najbliższymi taka sama. O północy polska Pasterka, której kolędy echo niosło po irackiej pustyni. Następne święta przeżywałam w Palestynie - 1943 rok: ta sama tradycja polska, mimo, że do Polski było nam tak jeszcze daleko, a w rok później już Jerozolima - ważne Święta! W Getsemani, przy kolędach śpiewanych przez wojskowy chór, odbył się nasz wojskowy ślub. Byłam szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa. W rok później przeżywaliśmy Boże Narodzenie już we Włoszech: coraz bliżej nam było do Polski, coraz większa tęsknota za pozostawionymi na „nieludzkiej ziemi” - tylko opłatek miał już coraz bardziej domowy smak, tylko Pasterka zdawała się już coraz bardziej polska. A potem już Anglia i koniec wojny - rozsypywały się oddziały Andersa, serca tęskniły za Polską, za domem, za bliskimi. Wróciliśmy do kraju, wraz z mężem i córką, w 1948 r., by odnaleźć bliskich, którzy szczęśliwie powrócili z Kazachstanu. Nie było jeszcze wolnej Polski, ale wiara w nią, z którą szliśmy do Nowonarodzonego, była tak silna, tak wielka, że doczekaliśmy się…
Edycja sandomierska 52/2004

E-mail:
Tel.: 601 201 383