Reklama

Niedziela w Warszawie

Ciągnie wilka do lasu

Niedziela warszawska 44/2012, str. 6-7

[ TEMATY ]

Górny Grzegorz

Archiwum GG

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WITOLD DUDZIŃSKI: - Odchodząc wiosną z kwartalnika „Fronda”, zapowiedział Pan pisanie książek i realizowanie dokumentów i tego programu twórczego Pan się trzyma. Jednak kiedyś wydawało się, że „Fronda” to Grzegorz Górny, a Grzegorz Górny to „Fronda”, że te dwa zjawiska są nierozłączne. A jednak stało się inaczej. Jak Pan się czuje pół roku po odejściu z „Frondy”?

GRZEGORZ GÓRNY: - Często zdarza się tak, że gdy odchodzi założyciel, to instytucje się rozpadają, bo nagle zaczyna brakować kogoś, kto spajał całe dzieło. W tym wypadku stało się inaczej i to najlepszy dowód, że udało się stworzyć trwałą, stabilną instytucję, odporną na fluktuacje personalne. To duża wartość. Poza tym - gdy zakładaliśmy w 1994 r. „Frondę”, mieliśmy poczucie, że w Polsce nie ma miejsc, w których moglibyśmy pisać to, co chcemy. W związku z tym stworzyliśmy właśnie taki tytuł. Dziś takich miejsc jest o wiele więcej niż wtedy, jest więcej przestrzeni do wyartykułowania swoich opinii, także przez pojawienie się Internetu. Także sama „Fronda” jest miejscem, które umożliwia zabranie głosu wielu osobom niezależnym intelektualnie i wrażliwym metafizycznie, niegodzącym się na stadne zachowania i kolektywne myślenie. Tak więc misja, która przyświecała nam, gdy zakładaliśmy pismo, została wypełniona i jest nadal kontynuowana.

- Czy po tych kilku miesiącach uważa Pan, że decyzja o odejściu była dobra?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Nie żałuję tej decyzji. Praca redaktorska często koliduje z pracą pisarską. Przez kilkanaście lat odłożyło się wiele pomysłów, których nie miałem czasu zrealizować. Mam więc teraz możliwość, by zrealizować większe projekty autorskie.

- Kwestia odejścia z „Frondy” wróciła niespodziewanie w związku z nominowaniem Pana do nagrody Totusów. W uzasadnieniu podkreślono Pańską rolę w powołaniu i kierowaniu pismem. Ktoś jednak do tego uzasadnienia dodał - nie wiadomo po co - swoją interpretację Pańskiej decyzji o odejściu i zrobiło się nieprzyjemnie. Miał Pan wpływ na to, co się pojawiło w tym uzasadnieniu?

- Żadnego. O tym, że w ogóle jestem nominowany do Totusa, dowiedziałem się właśnie z polemik internetowych, które pojawiły się w związku ze wspomnianym uzasadnieniem - na dwa dni przed wręczeniem nagród. Dlatego też nie mogłem być na gali, bo miałem już wcześniej zaplanowane na ten dzień inne zajęcia. Wiem od innych osób, że zawiadamiano je o nominacji nawet miesiąc wcześniej, zarówno telefonicznie jak i listownie. Ponieważ jednak nie dostałem żadnego sygnału, dlatego zaskoczeniem była dla mnie sama nominacja, o której dowiedziałem się w ostatniej chwili z mediów.

Reklama

- Wydaje Pan ostatnio sporo książek. Pojawił się wywiad-rzeka z ks. prof. Aleksandrem Posackim „Kuszenie dotyczy każdego”, zbiór rozmów „Jednostki specjalne”, przedstawianych jako „wywiady z frontu wojny o duszę świata”, „Świadkowie Tajemnicy”, czyli „Śledztwo w sprawie relikwii Chrystusowych”, przeprowadzone wspólnie z fotografem Januszem Rosikoniem, a wcześniej, stworzony także z Rosikoniem, album „Ufający” o bł. ks. Michale Sopoćce, spowiedniku św. Faustyny. Pominąłem coś?

- Wkrótce powinna się pojawić moja książka napisana wspólnie z Barriem Schwortzem, amerykańskim badaczem żydowskiego pochodzenia, badaczem Całunu Turyńskiego. Barrie pracował dla laboratorium Los Alamos - tego samego, w którym skonstruowano pierwszą na świecie bombę atomową. W 1978 r., jako niewierzący Żyd, znalazł się w elitarnej ekipie amerykańskich naukowców, która przyjechała do Turynu, by zbadać Całun. To doświadczenie odmieniło jego życie. Od ponad 30 lat zajmuje się właściwie rozpowszechnianiem na świecie wiedzy o Całunie. Spędziłem z Barriem trochę czasu podczas jego pobytu w Polsce. Towarzyszyłem mu m.in. w drodze do Wisznic pod granicą z Białorusią, skąd pochodzi jego matka. Ocalała tylko dzięki temu, że wyemigrowała w latach 30. do USA. Cała jej rodzina została wymordowana w czasie holocaustu przez Niemców. Poza tym pracuję jeszcze nad kilkoma innymi książkami.

- Da się dziś wyżyć z pisania książek? Autorzy na ogół narzekają na wydawców, że jeśli płacą, to słabo, a do tego najczęściej z dużym opóźnieniem.

- Myślę, że większym problemem jest ogólny spadek czytelnictwa w Polsce. Poza tym, ja nie ograniczam się tylko do książek. Piszę także teksty do gazet i kręcę filmy dokumentalne.

- Jakie filmy Pan ostatnio nakręcił?

- Zrealizowałem np. film dokumentalny o syndromie poaborcyjnym. Bohaterkami są cztery kobiety - ze Stanów Zjednoczonych, Rumunii, Niemiec i Holandii. Wszystkie zostały dotknięte tym doświadczeniem i w bardzo poruszający sposób opowiadają o traumie, jaka w nich pozostała. Nie ma tam ani słowa odautorskiego komentarza - same relacje kobiet. Wcześniej był dokument „Gdzie był Bóg w Smoleńsku”, gdzie bohaterkami są cztery wdowy, które opowiadają o swojej wierze w zetknięciu z dramatem, który je dotknął. Film stara się odpowiedzieć na pytanie, jak pogodzić wiarę w Boga, który jest miłością, z tym co się stało w Smoleńsku.

- Zawsze był Pan „zwierzęciem” medialnym. Dowody to nie tylko „Fronda”, portal „Frondy”, żywo reagujący na to co się dzieje na świecie, ale także tygodnik „Ozon”, którym Pan kierował, a za którym wielu bardzo tęskni. Nie uwierzę, że nie ciągnie Pana do mediów, opiniotwórczego pisma, redagowania go, tak jak wilka ciągnie do lasu. Świat się zmienia nie w tempie od książki do książki, od tekstu publicystycznego do tekstu publicystycznego. Znacznie szybciej.

- Media muszą jednak reagować na bieżąco na to, co się dzieje, natomiast książki mają szansę uchwycić głębiej rzeczywistość. Na pewną nie mają tak masowego oddziaływania, ale są w stanie mocniej zapaść w świadomość. Nie są może tak liczne, ale żyją dłużej. Mam liczne sygnały od czytelników, że to, co robię, jest dla wielu ludzi ważne.

- A może ścieżka kariery autora poważnych, obszernych książek to droga w jedną stronę, z której nie ma powrotu do redagowania regularnie ukazującego się pisma, tygodnika, a choćby kwartalnika?

- W sprawach zawodowych nigdy nic nie wiadomo. Zawsze może się przydarzyć coś niespodziewanego, jakieś nowe wyzwanie. Nie zarzekam się więc, że nigdy nie będę redagował żadnego pisma. Na razie jednak o tym nie myślę. Z mediami przecież nie zerwałem, pisuję teksty do różnych tytułów. Ostatnio znalazłem się też w radzie programowej nowego miesięcznika „Egzorcysta”. Liczba różnych nieprawdopodobnych przypadków i dziwnych ataków, jakie spotykają wydawców i redaktorów tego czasopisma, przekonuje mnie, że dotknęli oni jakiegoś czułego punktu w polskim życiu duchowym. Ale to już chyba temat na inną rozmowę.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mit przeludnienia

Ci, którzy straszą przeludnieniem, kierują się przestarzałymi teoriami. Tymczasem nauka poszła naprzód.

Historia XX wieku pełna jest intelektualnych zabobonów. Jeden z nich to przekonanie o tzw. bombie demograficznej, czyli grożącym Ziemi przeludnieniu. Przesąd ten rozpropagował w 1968 r. w swej głośnej książce The Population Bomb (Bomba populacyjna) amerykański biolog Paul R. Ehrlich. Autor roztoczył przed czytelnikami widmo zagłady, które zawisło nad naszą planetą z powodu nadmiernej liczby ludności. „Wojna o wyżywienie jest przegrana” – napisał i dodał ze zgrozą, że „w latach 70.” setki milionów ludzi na całym globie umrą z głodu. Po 10 latach, gdy nic takiego nie nastąpiło, w kolejnych wydaniach swej książki Ehrlich zmienił sformułowanie i napisał, że setki milionów ludzi umrą „w latach 70. i 80.”. Kiedy i ta prognoza okazała się fałszywa, w wydaniu z 1990 r. stwierdził, że codziennie na świecie umiera z głodu 40 tys. dzieci. Liczba ta została jednak wyssana z palca, gdyż nie potwierdzały jej żadne raporty instytucji ONZ-owskich monitorujących ten problem.

CZYTAJ DALEJ

Oświadczenie ws. beatyfikacji Heleny Kmieć

2024-04-18 13:53

[ TEMATY ]

Helena Kmieć

Fundacja im. Heleny Kmieć

Helena Kmieć

Helena Kmieć

W związku z wieloma pytaniami i wątpliwościami dotyczącymi drogi postępowania w procesie beatyfikacyjnym Heleny Kmieć, wydałem oświadczenie, które rozwiewa te kwestie - mówi postulator procesu beatyfikacyjnego Helelny Kmieć, ks. Paweł Wróbel SDS.

CZYTAJ DALEJ

Patriotyzm może mieć różne oblicza

2024-04-18 23:18

Grzegor Finowski / UPJPII

    Stowarzyszenie Absolwentów i Przyjaciół Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie rozpoczęło 12 kwietnia projekt „Trzy kobiety. Trzy drogi. Patriotyzm jako misja Uniwersytetu”, włączając się w program „Z kobietami – patriotkami”.

Św. Jadwiga Królowa, Hanna Chrzanowska, błogosławiona pielęgniarka i Emilia Wojtyłowa, matka Ojca św. Jana Pawła II to trzy bohaterki projektu, którego celem jest popularyzacja ich życia i działalności, a także na przykładzie tych wyjątkowych kobiet próba odpowiedzi na pytanie – jak patriotyzm może stać się misją? Działalność na niwie rodzinnej, wspierająca, wychowująca dzieci w duchu najwyższych wartości, działalność społeczna czy polityczna – patriotyzm może mieć różne oblicza. Konferencja była też świetnym czasem dla refleksji – w jaki sposób z postaw tych trzech kobiet można czerpać wzorce na dziś.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję