AGNIESZKA KORN: – Proszę Księdza, co może zrobić małżonek, jeśli jego życie w małżeństwie zamienia się w koszmar, z którego inaczej niż przez rozejście wyjść się nie da?
KS. DR JAN ABRAHAMOWICZ: – Sakrament małżeństwa, ważnie zawarty, wiąże zawierające go osoby przysięgą, która jest dla obu stron zobowiązaniem do wierności i codziennej troski o miłość. Jeśli ktoś decyduje się na rozwód, to znaczy, że dopuszcza możliwość zawarcia ponownego związku, choć może w pierwszej chwili sam o tym nie myśli. Osoby głęboko wierzące nie sięgają po rozwód jako sposób wyjścia z trudnej sytuacji. Jeśli istotnie wyczerpały wszystkie dostępne środki, a przebywanie pod wspólnym dachem okazuje się niemożliwe, godzą się na separację, która dopuszcza rozstanie, nie pozwala im jednak wejść w ponowny związek. Osoba będąca w separacji jest świadoma, że związek sakramentalny trwa nadal, i dlatego pragnie pozostać wierna przysiędze złożonej przed Bogiem. Bywa, że separacja staje się środkiem pomocnym i skutecznym, np. w rodzinach alkoholików, którzy nie chcą podjąć leczenia, lub wszędzie tam, gdzie ma miejsce przemoc.
– Wśród osób samotnych żyjących w separacji lub rozwiedzionych zauważa się niepokojące przekonanie, że ich problem i dramat samotności nie interesuje Kościoła w takim stopniu, jak problemy osób rozwiedzionych żyjących w związkach niesakramentalnych. Czy takie przekonanie da się zmienić?
– Drogą Kościoła jest człowiek, a najczęstszą drogą człowieka jest życie w małżeństwie. Toteż problemy rodziny były i są dla Kościoła zawsze ważne. Mam wrażenie, że czasem osoby, które po rozstaniu się zostały same, nie dostrzegają, iż Kościół nadal służy im całym arsenałem Boskich środków, które wierzącemu katolikowi niosą prawdziwą otuchę i pomoc. Myślę o sakramentach świętych. Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych nie mają takiej możliwości i to jest największym ich bólem. Powtarzam: nawet wtedy, gdy jesteś człowiekiem opuszczonym, samotnym, możesz czerpać z sakramentów świętych.
(...)
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Cały artykuł można przeczytać w „Niedzieli” nr 9/2006