Ilona Baran: Mieszka pani we Wrocławiu od 12 lat. Jak wspomina pani 24 lutego 2022 roku?
Tetiana Kondratyewa: Tego dnia mój mąż i moja babcią mają urodziny. Moja mama zadzwoniła, aby złożył życzenia mojemu mężowi. Nie zadzwoniła jednak o stałej porze, ale o 5:00 rano, informując nas, że rozpoczęła się na Ukrainie wojna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ilona Baran: W drugim dniu wojny zaangażowała się pani w pomoc uchodźcom na Dworcu PKP w Stacji Dialog. Jak wspomina pani ten czas?
Tetiana Kondratyeva: Najbardziej zaskoczyło mnie, że nieznani sobie ludzie działali w jednym celu. Nic nikomu nie trzeba było mówić, upominać. Wiadomo, że nad całością czuwały odpowiednie osoby - liderzy oraz zespół, który był tam od samego początku. Ludzi, którzy przychodzili, moglibyśmy liczyć w tysiącach. Należało zrobić odpowiednie grafiki, ustalić nocne zmiany, bo przecież pomoc należało udzielać 24 godziny na dobę. Zaskoczyła mnie otwartość serc tak wielkiej liczby ludzi, ich energia i miłość. Przychodzili Polacy, Ukraińcy, Białorusini. Było to niesamowite.
Ilona Baran: Zaangażowanie ludzi, chcących pomóc uchodźcom z Ukrainy było wielkie, ale też było wiadome, że ta pomoc rozciągnie się w czasie. Mogło pojawiać się zmęczenie. Jak w takiej sytuacji znaleźć czas na regenerację ?
Tetiana Kondratyeva: Przeważnie ludzie, którzy poświęcili swój czas, musieli zmienić swoje życie. Ja, podobnie jak wiele innych osób, zrezygnowałam z pracy zawodowej, aby zaangażować się w pomoc uchodźcom. Przez pierwsze trzy miesiące, nie było czasu na regenerację. Spaliśmy po 2-4 godziny dziennie. Czasami nie spaliśmy przez ponad dobę. Powodem tego była konieczność pomocy uchodźcom - przekazać odpowiednie informacje czy dać jedzenie. Przygotowywaliśmy także pomoc humanitarną, którą wysyłaliśmy na Ukrainę. Wszystkie rzeczy, które mieliśmy w nadmiarze, przyniesione przez Wrocławian przekazywaliśmy na Wschód. Trafiły one do obwodu chmielnickiego, do Buczy. Do Wrocławia przyjeżdżały także autobusy z osobami uciekającymi z Ukrainy. Aby nie wracały puste, zapełnialiśmy je pomocą humanitarną - trafiały one np. do Charkowa.
Reklama
Ilona Baran: A jak na przestrzeni miesięcy zmieniała się pomoc dla Ukrainy?
Tetiana Kondtatyeva: Pomoc zmieniała się w zależności od potrzeb. Na początku działaliśmy jako wolontariusze. Z czasem dołączyły do nas instytucje państwowe takie jak: Urząd Wojewódzki, Urząd Miasta, które proponowały większa pomocy. Mogliśmy postawić namioty z jedzeniem przed Dworcem PKP, uruchomiliśmy salę, gdzie ludzie mogli przenocować i odpocząć po podróży. Przez pierwsze dni ludzie stali bardzo długo na przejściach granicznych.
Ilona Baran: Jakimi historiami dzielili się uchodźcy przybywający do Wrocławia:
Tetiana Kondtatyeva: Tych historii jest bardzo wiele, dlatego też pewnie napiszę książkę na ten temat. Te historie, często tragiczne na zawsze zapadną w naszej pamięci. Była u nas kobieta z dzieckiem w cienkiej kurtce, bez dokumentów, walizki, jedzenia, gdyż w jej dom uderzyła bomba, a jedyne co zdążyła zrobić to wziąć dziecko i uciec z domu. Z kolei pociągi były tak przepełnione, że nie mogli skorzystać z toalety. A większość osób była w bardzo ciężkiej sytuacji psychicznej, potrzebujący pomocy psychologicznej. Nie mogę opowiedzieć konkretnych historii, ponieważ zostały mi one powierzone w ramach pomocy psychologicznej. Powiem tylko tyle, że osoby przybywające tutaj z Buczy wspominały, jak przechodzili znęcanie się ze strony żołnierzy rosyjskich. Byli świadkami morderstw, gwałtów. To wszystko było bardzo straszne.
Ilona: Jak po roku wygląda sytuacja z osobami, które wtedy przybyły do Polski? Czy ma pani z nimi jakiś kontakt? Podawane są także informację, że część z tych osób wróciła na Ukrainę. Jak to obecnie wygląda?
Reklama
Tetiana Kondtatyeva: Przez pierwsze trzy miesiące działałam na Dworcu PKP. Po tym czasie otworzyłam wraz z fundacją WROCLIFE Międzykulturowe Centrum Integracji. Mamy bezpośrednio kontakt z osobami, które przyjeżdżają, wyjeżdżają, czy mieszkają tutaj. Udzielamy stałą pomoc w życiu i integracji na dolnym śląsku. Ludzie wyjeżdżają na Ukrainę z różnych powodów. Jedną z nich jest konieczność opieki nad starszymi osobami, które zostały za wschodnią granicą, inni nie mogą odnaleźć się tutaj - mają problem ze znalezieniem pracy czynie mogą poradzić sobie ze stresem. Powodem też jest tęsknota za pozostawioną na Ukrainie rodzinę. Są też tacy, co wyjeżdżają pozałatwiać różne sprawy na Ukrainie, ale ich pobyt tak jest tymczasowy, bo zdają sobie sprawę, że w kraju objętym wojną jest trudno funkcjonować.
Ilona: Baran: Wśród Polaków jest duża otwartość serc, ale w czasie kryzysu, pojawiają się także głosy krytykujące, czy narzekające. Jak pani radzi sobie z krytyką pomocy dla Ukrainie?
Tetiana Kondtatyeva: Moim zdaniem krytykuje ten, kto nic nie robi. Zawsze łatwiej jest krytykować, niż zakasać rękawy i zrobić coś dobrego. Każdy ma prawo popełnić błędy. Nikt nie jest idealny. Wolontariusze oraz osoby angażujące się w pomoc robią bardzo ważną rzecz. A hejterzy, którzy są w social mediach, szukają tego, co nas dzieli, a nie łączy. To jest ewidentnie sponsorowane przez rząd rosyjski i tak jest, było i będzie. Metody, jakie stosuje Rosja, są takie same od lat. Ja robię to, co mi podpowiada serce i to będę robić.