Jest weto prezydenta do pakietu ustaw zdrowotnych. Jednak weto bez dalszej reformy oznacza utrzymanie obecnego stanu rzeczy - niezadowolenia pacjentów i protestów „białego personelu”.
Czy naprawdę zależy dzisiaj rządzącej koalicji na naprawie systemu? Wielu ludzi w to wątpi. Twierdzą, że rząd odsuwa od siebie problem służby zdrowia. Nawet w parlamencie mówi się otwarcie, że po prezydenckim wecie perspektywy reformy służby zdrowia są mgliste, bo trudno w obecnym składzie Sejmu osiągnąć porozumienie.
Forsowanie przez minister Ewę Kopacz, przy wsparciu rządu i Klubu Parlamentarnego PO, rozwiązań, na które nie godziła się sejmowa większość i medyczne środowiska, świadczy o bezsensownym uporze prowadzącym do totalnej porażki. W Sejmie poglądy na ochronę zdrowia spolaryzowały się. Od liberalnych, że niewidzialna ręka rynku i prywatyzacja załatwią wszystko, po przeświadczenie, że sektor prywatny powinien mieć w ochronie zdrowia charakter uzupełniający. Natomiast rolę zabezpieczającą prawa gwarantowane obywatelom w konstytucji - zorganizowania opieki zdrowotnej, jej nadzoru i finansowania - musi spełniać państwo.
W sporach zapomniano o pacjencie. Pacjent powinien mieć poczucie bezpieczeństwa, a my brniemy coraz bardziej w kalkulację PO - czy się procedura medyczna opłaca, czy nie, czyli w stronę ekonomizacji. Odnosi się wrażenie, że pacjent jest zbędnym ogniwem w systemie, bo generuje koszty. Przez cały czas rządów PO-PSL - począwszy od „białego szczytu” przez prace w parlamencie - odnosi się wrażenie, że rządowi nie zależy na tym, by przyjąć na siebie odpowiedzialność za unormowanie sytuacji. Raczej na tym, by odsunąć odpowiedzialność na tyle daleko, by nie mieć protestów pod Kancelarią Premiera, pod Ministerstwem Zdrowia czy też ostro artykułowanych oczekiwań pacjentów. Ministerstwo najchętniej zajmowałoby się konferencjami prasowymi na drugorzędne tematy, które w skuteczny sposób odwracają uwagę od spraw istotnych. Natomiast za użeranie się z problemami w szpitalach niech będą odpowiedzialni starostowie, marszałkowie, dyrektorzy szpitali i pracownicy, choć pieniądze na świadczenia rozdziela Narodowy Fundusz Zdrowia, stosując monopolistyczny dyktat. A najlepiej żeby pracownicy jeszcze skakali sobie do gardeł o każdy grosz. Odkąd ministerstwo wysłało sygnał: kto silniejszy - ten „wyrywa”, obserwuje się skonfliktowanie i rozwarstwienie. Po tym, jak lekarze strajkami „wyrwali” dla siebie niemałą pulę na podwyżki, protesty rozpoczęły pielęgniarki i średni personel medyczny. Na szczęście, nie odchodzą one od łóżek pacjentów, nie porzucają pracy tak jak lekarze, lecz podejmują głodówki, narażając własne zdrowie. Wszystko dlatego,że nie wypracowano w tak ważnym systemie i tak dużej branży ram dotyczących standardów zatrudnienia i wynagradzania. Związkowcom nie udało się tego problemu rozwiązać z żadnym rządem.
Rok 2009 będzie dla ochrony zdrowia rokiem chudym, bo wpływy do NFZ będą mniejsze. Mówi już o tym wprost szef NFZ. Nie tylko z powodu spowolnienia gospodarki, kryzysu i zwolnień zbiorowych w wielu zakładach pracy. Również z powodu znacznego zmniejszenia najwyższej stawki podatkowej dla najbogatszych, którzy dotąd solidarnościowo wpłacali do systemu powszechnych ubezpieczeń większe środki. Mniejsze wpływy do NFZ to również efekt „szarej strefy”, niezreformowania KRUS, do którego budżet państwa dopłaci w tym roku 18 mld zł. Także do bogatych rolnych przedsiębiorców.
Abp Stanisław Dziwisz przypomniał, że w świetle nauki społecznej Kościoła pewne grupy zawodowe nigdy nie powinny strajkować, z powodu rodzaju służby społecznej. - Do tego typu społecznej służby należą wszystkie te zawody, które dotykają wprost samego człowieka. Mam na myśli nade wszystko służbę zdrowia, nauczycieli i tych, którzy odpowiadają za bezpieczeństwo i podstawowe funkcjonowanie państwa. Dlaczego? Bo szkody, jakie przynosi strajk wymienionych grup zawodowych, są zawsze większe od spodziewanych efektów. Często uderza on nie tyle w pracodawcę - gdyż on zazwyczaj daje sobie radę, ile w osoby powierzone jego opiece - stwierdził abp Dziwisz.
Przy okazji tegorocznego Światowego Dnia Chorego znów warto głębiej pomyśleć o tym, że człowiek, na którego spadło nieszczęście choroby, wymaga szczególnej troski. Ale to za tej koalicji padło haniebne rozróżnienie: pacjent rentowny i nierentowny. Konstytucja gwarantuje nam równość dostępu do leczenia. W każdym województwie dostępność do opieki zdrowotnej wygląda jednak inaczej. W ramach ekonomizacji należałoby raczej pomyśleć o pełnej kompleksowości rozwiązań i liczeniu kosztów. Chociażby o otworzeniu oddziałów „ostrych” i dla przewlekle chorych. Oddziałów, gdzie pacjenta się trzyma po operacji 2-3 doby, a potem przewozi na oddział, gdzie koszty pobytu pooperacyjnego czy rehabilitacyjnego będą niższe niż w salach operacyjnych. Decyzje zależą od mądrej organizacji w szpitalu. Jednak państwo nie może odwrócić się od monitoringu właściwej organizacji opieki zdrowotnej, nie może zdjąć z siebie odpowiedzialności zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. Troska o ich zdrowie powinna być jedną z najważniejszych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu