Lolek bronił bramki drużyny, która składała się wyłącznie z chłopców mieszkających w Wadowicach. W drużynie przeciwników natomiast grali ci, którzy do Wadowic przyjechali tylko na wakacje. A wakacje właśnie się kończyły. I dlatego tego meczu nie można było przegrać. Była to walka, która - rzec by można - zamykała sezon. Dla samego Lolka natomiast była to najważniejsza rozgrywka roku. W dodatku na trybunie siedział jego brat Mundek, świeżo upieczony lekarz. Chłopiec nie mógł przecież dać przed nim plamy. Zwłaszcza że to właśnie Mundek uczył go grać w piłkę i zabierał na mecze nawet wtedy, gdy on był zaledwie trzyletnim berbeciem.
Tak więc przedostatniego dnia sierpnia na boisku w Wadowicach postanowiły zmierzyć się dwie drużyny, które nazwały się na użytek tego meczu: Krakowiacy i Górale. Góralami byli miejscowi. Wadowice leżały przecież w górskich okolicach. Krakowiakami zaś byli przyjezdni. Kilkoro chłopców z tej drużyny rzeczywiście mieszkało w Krakowie. Wśród nich był niejaki Wacek Tyczka. Nikt nie mógł pojąć, dlaczego Wacek nosi takie nazwisko, bo był raczej niski i zdecydowanie przysadzisty. No, ale tak się właśnie nazywał. Wacek pochodził z Krakowa i był strasznie przemądrzały, jednakże trzeba też uczciwie przyznać, że w piłkę grał wyśmienicie. I Lolek tego się, niestety, bał. Zwłaszcza że Wacek wciąż powtarzał tonem wszechwiedzącego mentora, że chłopaki z prowincji nigdy nie dorównają Krakusom.
Przysadzisty mądrala miał właśnie piłkę pod butem. Zatrzymał ją tam na króciutką chwilę, zmrużył wymownie oczy i posłał Lolkowi miażdżące spojrzenie. Niestety, strzelił mu już dwa gole.
- Teraz będzie trzeci - rzucił, zadzierając krakowskiego nosa, po czym kopnął piłkę z takim wyczuciem, że Lolek okazał się wobec niego całkowicie bezradny.
Chwilę potem mecz zakończył się wynikiem trzy do dwóch dla Krakowiaków.
Lolek nawet nie spojrzał na Mundka. Wstyd mu było także spojrzeć na chłopców z jego drużyny. Jak mogłem do tego dopuścić? - pytał wciąż sam siebie. Tymczasem Krakowiacy i Górale mimo wszystko z uśmiechem podawali sobie ręce i umawiali się na pożegnalną oranżadę.
- Nie przejmuj się - Wacek wyrósł nagle przed Lolkiem. - Jak na kogoś, kto nie jest z dużego miasta, grałeś wcale nieźle. Wróżę ci karierę miejscowego sportowca. Ale nic poza tym.
Chłopiec nie odpowiedział. Tak naprawdę to chciało mu się płakać. Ale przecież gdyby się rozpłakał, to dopiero narobiłby sobie bigosu. A Wacek, gdyby to zobaczył, pękłby ze śmiechu. I chociaż jego rówieśnicy z Wadowic klepali go po plecach i zapewniali, że grał świetnie, ani trochę im nie wierzył.
- Nie smuć się już, Lolek! - powiedział Jurek. - Chodźmy na tę oranżadę!
- Idźcie beze mnie, nie mam jakoś nastroju - odpowiedział mu Lolek.
- No co ty! - usłyszał za sobą głos Mundka. - Grałeś świetnie, a mecze po prostu raz się wygrywa, a raz przegrywa. Tak jest i już! - mówił pocieszająco starszy brat. Złapał Lolka za mały, sportowy plecak i pociągnął w stronę rynku miasteczka. Oranżada jednak nie wystarczyła i chłopcy postanowili zakończyć kolejne wspólne wakacje lodami w cukierni. Mundek poszedł z nimi. Też bardzo lubił lody.
- W Krakowie lody są dużo lepsze - powiedział Wacek Tyczka, gdy tylko połknął pierwszą ich łyżeczkę. Miał nadzieję, że reszta jego krakowskich rówieśników całym sercem go poprze, jednak nadzieja ta mocno go zawiodła. Młodzi piłkarze, także ci z grodu Kraka, wsuwali świeżutkie, śmietankowe lody, aż trzęsły się im uszy. Rozejrzał się więc urażony po wnętrzu cukierni i dodał:
- O krakowskich cukierniach nawet nie wspomnę. Zaplecze najbrzydszej wygląda sto razy lepiej niż ten lokal!
Tym razem jedna osoba przerwała jedzenie lodów. Był nią Mundek Wojtyła, który ukończył studia w Krakowie i w niejednej krakowskiej cukierni jadał nie tylko lody, ale i inne frykasy.
- Nie masz racji, mój drogi - powiedział pewnie. - Wadowickie lody są co najmniej tak samo dobre, jak krakowskie, a ta cukiernia, choć może nie jest tak piękna jak kilka naprawdę wykwintnych krakowskich kawiarni, jest bardzo przyjemna i ładna.
- A skąd pan może o tym wiedzieć? - prychnął z krzywym uśmieszkiem Wacek.
- Studiowałem w Krakowie - rzucił nie bez dumy Mundek.
- Ja też kiedyś będę tam studiował! - rozchmurzył się wreszcie Lolek.
- A ja - rozparł się wygodnie na krześle Wacek - będę kiedyś wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zostanę profesorem prawa.
- Może ja też? - dodał Lolek i rozmarzony wsunął sobie do buzi kolejną łyżeczkę lodów z bakaliami.
- Ty na pewno nie - zawyrokował Wacek, ku zdziwieniu reszty chłopców. - Chłopcy z małych miasteczek nie mają szans na wielkie osiągnięcia. Na prowincji może i mogą do czegoś dojść, ale w dużych, poważnych miastach nigdy.
Mundek, który był wesołym młodzieńcem i w gruncie rzeczy bardzo trudno było go wyprowadzić z równowagi, wyraźnie się zirytował.
- Wiesz, Wacku - zaczął nagle - większość chłopców z drużyny Górali uczy się w tutejszym gimnazjum im. Marcina Wadowity.
- To taka wasza Jagiellonka, tak? - Wacek był coraz bardziej uszczypliwy. A Jagiellonką nazywano po prostu potocznie najstarszą krakowską uczelnię.
- Tak - odparł szybko Mundek. - Wiesz, kim był jej patron?
- A jakie to ma znaczenie? - odpowiedział pytaniem na pytanie młody zarozumialec.
- Marcin Wadowita pochodził z Wadowic, czy też jak wolisz z prowincji, z małego miasteczka. I naturalnie nie miał żadnych szans zostać profesorem na Jagiellonce...
- Choć pewnie bardzo się starał - drwił nieco Wacek.
- Starał się skutecznie - Mundek nie zwracał uwagi na drwiny chłopca. - Został nie tylko profesorem, ale i dziekanem wydziału teologii, a z czasem także kanclerzem Uniwersytetu. I było to prawie trzysta lat temu. Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, czy ktoś rodzi się w dużym mieście, czy też w małym miasteczku.
- Nawet sam założyciel Uniwersytetu Jagiellońskiego urodził się w malutkiej wiosce na Kujawach! - włączył się do rozmowy Tadek, który również mieszkał w Krakowie. - Mam na myśli, oczywiście, Kazimierza Wielkiego.
- Właśnie - podkreślił Mundek. - Nawet jeden z największych polskich królów przyszedł na świat w Kowalu, o którym wcześniej nikt nie słyszał!
- A ja myślę - włączył się do rozmowy Jurek - że ludzie z małych miasteczek mogą czasami zajść nawet dalej niż ci z samej stolicy.
- Zgadza się - poparł ten pogląd brat Lolka.
- Zatem bójcie się chłopców z małych miasteczek! - zażartował Lolek, patrząc w oczy Wackowi Tyczce.
- Tak! - roześmiał się Mundek i potargał czuprynę brata. - Bójcie się przede wszystkim Lolka! On z pewnością nieźle narozrabia w przyszłości!
- Kto wie, może nawet rozsławi Wadowice bardziej niż Marcin Wadowita!... - śmiali się chłopcy, a Lolek śmiał się razem z nimi.
- Tak, tak - mruknął pod nosem Wacek, jedząc powoli rozpuszczające się lody. - Może jeszcze powiecie, że zostanie najsłynniejszym w historii Polakiem, co?
KONIEC
Pomóż w rozwoju naszego portalu