Reklama

Jak przebaczyć innym i zmienić siebie

Nigdy ci tego nie wybaczę! - krzyczy kobieta do mężczyzny, który ją bardzo skrzywdził. Tak bardzo, że wyrządzone zło wydaje się nie do wybaczenia. A jednak wszyscy jesteśmy wezwani do wybaczania. Jak to robić?

Niedziela Ogólnopolska 10/2008, str. 10-13

Bożena Sztajner

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzywda jest na stałe wpisana w naszą ludzką egzystencję. Oczekiwanie, że w naszych relacjach z innymi nigdy nie będziemy krzywdzeni - to naiwność. Człowiek, zraniony przez grzech pierworodny, skłonny jest do zła i krzywdzenia innych. Oczywiście, sam jest także krzywdzony. Dlatego każdy z nas, prędzej czy później, będzie się musiał zmierzyć z doświadczeniem krzywdy, koniecznością jej przebaczenia i pojednania się z krzywdzicielem.

Przebaczenie uprzedza pojednanie

Przebaczenie to trudny proces. Przebaczając, musimy bowiem coś stracić: to, co krzywdziciel jest nam dłużny. Wyrządzając nam krzywdę, zaciągnął wobec nas dług. A jako dłużnik ma w stosunku do nas pewne zobowiązania, a my mamy nad nim pewną przewagę. Strata długu oznacza automatycznie stratę tej przewagi. A jednak warto zrezygnować z tego długu i przebaczyć. Bo brak przebaczenia jest bardzo destrukcyjny. - Po pierwsze, dopóki nie dojdzie do przebaczenia i pojednania, historia będzie się powtarzać, a człowiek nie uwolni się od bólu, strachu i zamieszania. Brak przebaczenia rodzi zgorzknienie, które z kolei prowadzi do choroby, czasem bardzo poważnej - tłumaczyła na jednej z sesji poświęconej relacjom dr Wiesława Stefan, terapeutka.
Jednak przebaczenie to nie to samo, co pojednanie. „Przebaczenie uprzedza pojednanie, stanowi także konieczny warunek prawdziwej jedności i zgody między ludźmi. Pojednanie może być budowane tylko na wzajemnej wymianie przebaczenia - ofiarowanie przebaczenia powinno być wówczas złączone z jego przyjęciem” - pisze o. Józef Augustyn, jezuita, w książce „Ból krzywdy, radość przebaczenia”.
Przebaczenie to nasz wewnętrzny akt, do którego nie potrzebujemy drugiej strony. Po prostu decydujemy się na odpuszczenie naszemu winowajcy wszystkich jego przewinień wobec nas. Co on z tym zrobi - jego sprawa. To już nie zależy od nas. My przebaczamy. Dlatego twierdzenie, że przebaczenie ma sens tylko wtedy, gdy druga strona uzna swoją odpowiedzialność za popełnione zło, jest niesłuszne. Przebaczenie zawsze ma sens, niezależnie od postawy drugiej strony.
Natomiast żeby doszło do pojednania, potrzebne jest także zaangażowanie drugiej strony. Bez tego trudno mówić o pojednaniu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Konieczne dotknięcie ran

Przebaczenie krzywdzicielowi to proces. Składa się on z kilku etapów, z których każdy jest ważny i nie można go ominąć. Pójście na skróty grozi tutaj tym, że cały proces nie powiedzie się. Po pierwsze - trzeba sobie uświadomić krzywdę. Dostrzec ją i jasno ją nazwać. Co dokładnie spowodowało krzywdę, jakie słowa, gesty, zachowania? Co wtedy czułem? To ważne, bo często najgłębsze rany spychamy do nieświadomości. Żyjemy tak, jakby ich nie było i nic się nie stało. I wówczas możemy nawet nie pamiętać o doznanej krzywdzie. W procesie przebaczenia konieczne jest dotknięcie tych ran, chociażby były najbardziej bolesne. Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć o doznanej krzywdzie! To raczej zagoić ranę, o której możemy cały czas pamiętać, że istniała, ale której wspomnienie nie promieniuje już bólem i nie jest ogniskiem zapalnym.
Po drugie - trzeba swoje poczucie krzywdy przed kimś wypowiedzieć. Najlepiej, żeby to był ktoś zaufany i przygotowany do przyjęcia tych treści: psycholog, kierownik duchowy, przyjaciel. Wiesława Stefan, terapeuta rodzinny z Wrocławia, radzi też np., aby pisać listy do krzywdzicieli. Nie chodzi w nich o ocenianie czy osądzanie nikogo, ale o nazwanie krzywdy, określenie, kiedy ona miała miejsce i jakie skutki tego zranienia nosimy do dziś. Przykład takiego listu, adresowanego w tym przypadku do matki: „Nie tuliłaś mnie, mamo, nie brałaś na kolana, nie całowałaś. A ja dzisiaj czuję się niegodna miłości”. To pisze córka. A syn: „Nie przytulałaś mnie, mamo, nie dałaś mi czułości, miłości, ciepła. A ja dzisiaj przytulam się do każdej kobiety i z żadną nie potrafię się związać”.
„Pisanie takiego listu - tłumaczy Wiesława Stefan w książce «Uzdrawianie relacji» - to jest «czyszczenie rany», wtedy spotykamy się z bólem. Ale dobrze jest czuć ten ból, bo kiedy pozwalam na to, by go poczuć, zaczynam zdrowieć. Muszę nazwać krzywdę, powiedzieć, jakie były jej skutki, i dodać, że piszę to wszystko po to, aby ci przebaczyć i się z tobą pojednać. Ważne, by w liście do rodziców jako krzywdzicieli napisać również o dobrych rzeczach, które mama i tata zrobili dla nas”.

Reklama

Każdy medal ma dwie strony

Trzecim etapem przebaczenia jest nowe spojrzenie na całą sytuację i zobaczenie drugiej strony medalu. Bo każdy medal ma dwie strony, a kij - dwa końce.
Chodzi o dostrzeżenie w sytuacji krzywdy również własnej odpowiedzialności. Oczywiście, nie dotyczy to zranień, gdzie byliśmy ofiarami ewidentnego zła.
Warto zobaczyć daną sytuację możliwie ze wszystkich stron. I spróbować zrozumieć drugą stronę. Dlaczego on tak się zachowywał? Dlaczego np. pił i bił? Albo uciekł z domu, zostawiając rodzinę bez środków do życia? Wtedy może się okazać, że reagował tak, jak umiał. Bił, bo sam był bity przez własnego ojca, a uciekł, bo nie miał już siły dłużej dźwigać odpowiedzialności. To wszystko, oczywiście, nikogo nie usprawiedliwia. Ale łatwiej się pojednać, kiedy spróbujemy wejść w położenie drugiej strony. Jednak dopiero na tym etapie!
Czwarty etap jest kluczowy. Trzeba sobie tu zadać pytanie: Czy naprawdę chcemy przebaczyć? Bo może być tak, że po prostu nie chcemy, i wtedy rozpoczynanie na siłę procesu przebaczenia nie ma sensu. Ale może być też inna sytuacja. Naprawdę chcemy przebaczyć, ale… nie możemy. Przechodzimy cały proces, etap po etapie, i nic. To bardzo cenne doświadczenie tego, że przebaczenie jest łaską od Boga. Łaską, o którą trzeba się modlić. Oczywiście, tej łaski Bóg nikomu nie odmawia. Ale nie każdy jest otwarty na jej przyjęcie. I jeżeli ktoś mówi, że nie potrafi przebaczyć, to w rzeczywistości oznacza to, iż nie może otworzyć się na łaskę przebaczenia. Decydująca jest jednak wola przebaczenia i prośba do Boga o łaskę, aby było to możliwe. Wtedy można mieć nadzieję, że prędzej czy później przebaczenie nastąpi.

Przebaczyć sobie i... Bogu

Do przebaczenia jesteśmy wezwani wszyscy. Ale chodzi nie tylko o przebaczenie innym. Aby było ono pełne, trzeba przebaczyć jeszcze sobie i… Bogu. Konieczność przebaczenia sobie, a szczególnie Bogu, może nas zdziwić.
Zacznijmy od przebaczenia sobie. Dlaczego to jest takie ważne i co właściwie mamy sobie wybaczyć? Trudno jest przebaczyć innym, jeżeli nie przebaczyło się sobie. Dlatego warto zobaczyć, o co mamy do siebie pretensje, dlaczego ciągle jesteśmy z siebie niezadowoleni. Może poprzeczkę ideałów powiesiliśmy sobie tak wysoko, że w żaden sposób nie jesteśmy w stanie jej przeskoczyć, co rodzi ciągłą frustrację? Może mieliśmy wielkie ambicje, z których nic nie wyszło? Chcieliśmy mieć domek z ogródkiem i gromadkę dzieci, tymczasem mamy ciasne mieszkanie w bloku i jedno dziecko, któremu w dodatku nie jesteśmy w stanie zapewnić porządnego wykształcenia... Albo chcieliśmy po prostu wychować dzieci w pełnej rodzinie, a tymczasem po rozwodzie wychowujemy je bez ojca. Lub też marzyliśmy o podróżach po świecie, a w wyniku wypadku jesteśmy przykuci do wózka i trudno nam nawet wyjść do sklepu. A może w taki czy inny sposób skrzywdziliśmy innych? Teraz za to wszystko trzeba sobie przebaczyć. W podobnym procesie, jak to było opisane w przypadku przebaczenia innym.
Ważne jest też pojednanie z Bogiem. Bóg nas przecież niczym nie skrzywdził. Wręcz przeciwnie. Jest On samą miłością, stworzył nas z miłości, zbawił nas z miłości i pragnie wyłącznie naszego dobra. A jednak często mamy do Niego różne pretensje, żal, złość, gniew, a nawet nienawiść. Warto to wszystko dokładnie przeanalizować, nazwać i wypowiedzieć. Może gniewamy się na Boga za nieudane życie, ciężką chorobę, surowych rodziców, złego męża, niewdzięczne dzieci albo... za brak możliwości posiadania dzieci czy zawarcia małżeństwa. To wszystko właśnie trzeba wypowiedzieć Bogu na modlitwie oraz prosić o łaskę zrozumienia i pojednania z Nim. I także warto napisać list do Niego. „Dobrze jest napisać Panu Bogu o naszej złości do Niego, nawet jeśli wydaje nam się, że dzisiaj jest inaczej. Pewnie nieraz wykrzykiwaliśmy Bogu: «Gdzie jesteś, dlaczego pozwalasz na tyle zła? Czy Ty w ogóle jesteś? Czy ja dla Ciebie w ogóle istnieję?». Pan Bóg wszystko przyjmie, i tę złość też, kiedy Mu o niej powiemy. Uwolni nas od niej” - pisze Wiesława Stefan.

2008-12-31 00:00

Ocena: +2 -2

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Konferencja naukowa „Prawo i Kościół” w Akademii Katolickiej w Warszawie

2024-04-24 17:41

[ TEMATY ]

Kościół

prawo

konferencja

ks. Marek Paszkowski i kl. Jakub Stafii

Dnia 15 kwietnia 2024 roku w Akademii Katolickiej w Warszawie odbyła się Ogólnopolska Konferencja Naukowa „Prawo i Kościół”. Wzięło w niej udział ponad 140 osób. Celem tego wydarzenia było stworzenie przestrzeni do debaty nad szeroko rozumianym tematem prawa w relacji do Kościoła.

Konferencja w takim kształcie odbyła się po raz pierwszy. W murach Akademii Katolickiej w Warszawie blisko czterdziestu prelegentów – nie tylko uznanych profesorów, ale także młodych naukowców – prezentowało owoce swoich badań. Wystąpienia dotyczyły zarówno zagadnień z zakresu kanonistyki i teologii, jak i prawa polskiego, międzynarodowego oraz wyznaniowego. To sprawiło, że spotkanie miało niezwykle ciekawy wymiar interdyscyplinarny.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: na Błoniach zakończył się Marsz Nadziei

2024-04-25 07:59

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Biuro Prasowe Jasna Góra

„Każde Życie jest Ważne”, „Pomagamy, Wspieramy, dajemy Nadzieję” - z takimi hasłami i przesłaniem zakończył się na jasnogórskich Błoniach Marsz Nadziei. To w ramach ogólnopolskiej kampanii Pola Nadziei, która zwraca uwagę na działalność hospicjów i wszystkich pacjentów dotkniętych niepełnosprawnościami i chorobą nowotworową. Uczestnicy przy figurze Niepokalanej pomodlili się i złożyli kwiaty.

W Marszu wzięli udział uczniowie częstochowskich przedszkoli i szkół, mieszkańcy miasta, a także pacjenci hospicjum. - Od czterech lat korzystam z pomocy hospicjum. Jestem pacjentem onkologicznym, a moi bliscy już nie żyją. Pracownicy dali mi wsparcie i opiekę, są dla mnie jak rodzina. Czuję się jakby podarowano mi drugie życie - powiedział pan Dariusz, pacjent częstochowskiego hospicjum. Dodał, że Marsz jest dla niego manifestacją i apelem, że „osoby chore też mają prawo do normalnego funkcjonowania”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję