Droga Aleksandro!
Nie wiem, czy starczy mi sił i odwagi, by wysłać ten list, ale jak mawiała moja śp. Mama - do odważnych świat należy. Ostatnio pisałam do Pani kilka lat temu o moim kochanym Ojcu - to ta historia z walizką na trasie Warszawa-Szczecin. Teraz moja ukochana Mama odeszła do Pana, w maju br.
Nieszczęśliwie się złożyło, że odeszła w chwili strajku lekarzy i pielęgniarek. Pan Doktor oświadczył mi, że przy koronografii jednym się udaje, a drugim nie - tak bywa. Mama miała 93 lata. (...) Przepraszam za pismo, przepraszam za wszystko, ale nie przepraszam za to, że żyję. Boże, daj zrozumieć mi innych.
Oleńka
List Pani Aleksandry jest o wiele obszerniejszy. Opisuje ona swoje przeżycia związane z pobytem śp. Mamy w szpitalu, jej ostatnie chwile oraz to, co było potem. Istna gehenna. Mam znajomą, mamę koleżanki. Ma prawie dziewięćdziesiąt lat. Gdy pytam o księdza, to tylko się niecierpliwi i woła, żeby jej nie denerwować. O śmierci nawet nie pozwala wspomnieć, a jej marzeniem jest umrzeć we śnie, w nieświadomości. W ogóle nie chce myśleć, co będzie potem. Nie mam prawa jej osądzać. Staram się naprowadzić na myślenie o Domu Ojca, i tylko tyle mogę zrobić.
Kiedyś śmierć wyglądała zupełnie inaczej. Ludzie umierali naturalną śmiercią, we własnych łóżkach, otoczeni rodziną i bliskimi. Zdążyli się pojednać z Bogiem, pożegnać z tymi, co zostaną trochę dłużej na ziemi, zostawić swoje ziemskie sprawy uporządkowane. Często wspominało się takie wydarzenia i mawiano, że ktoś miał piękną śmierć. Czy śmierć na szpitalnym łóżku, za parawanem lub nie, w zgiełku i zamieszaniu, może być piękna? I czy to jest śmierć naturalna? W ogóle - co to znaczy dziś - śmierć naturalna?
Aleksandra
Pomóż w rozwoju naszego portalu