ELŻBIETA RUMAN: - Ksiądz podczas wykładów wspominał o ekshumacji, dokonanej przed II wojną światową na którymś z wileńskich cmentarzy. Okazało się wtedy...
KS. PROF. LUCJAN BALTER: - ...że około 40% pochowanych tam ludzi obudziło się w grobach. Przeprowadzono badania, których wyniki były wstrząsające. Byłem wtedy małym chłopcem, ale pamiętam, że wiele się o tym mówiło jeszcze w czasie wojny.
- Obudzić się w grobie, to straszna wizja!
- Śmierć i dzisiaj jest zjawiskiem właściwie nieuchwytnym. Lekarze mogą stwierdzić, że ustała praca serca, mogą uznać nastąpienie tzw. śmierci mózgowej, ale określić z całą pewnością, że człowiek jest martwy? Sama śmierć wymyka się spod wszelkich badań naukowych; ani medycyna, ani biologia, ani filozofia nie mogą podać stuprocentowej definicji śmierci... No cóż, ja na szczęście jestem teologiem.
- Czy jest wobec tego coś, co o śmierci wiemy na pewno?
- Po pierwsze, jest ona zjawiskiem wielowymiarowym.
My doświadczamy umierania, biologicznego obumierania, mówimy, że
człowiek wyzionął ducha, oddał ducha, ale biologicznie organizm jeszcze
żyje, czyli obumiera stopniowo. Dawna liturgia obrzędu namaszczenia
chorych pozwalała namaszczać do ośmiu godzin w zależności od rodzaju
śmierci: naturalnej lub nagłej, w przeświadczeniu, że ta jedność
psycho-fizyczna istnieje. Choć wydawać by się mogło, że człowiek
ten przeszedł już na drugą stronę, jednak nie wiemy, kiedy rzeczywiście
dusza opuszcza ciało. Dlatego wydawałoby się martwy człowiek może
jeszcze słyszeć słowa kapłana, a nawet żałować za grzechy...
Miałem kiedyś taki przypadek, że wezwano mnie do umierającego.
Starszy człowiek, który upadł na drodze, idąc do przychodni na jakiś
zastrzyk. Stwierdzono, że nie żyje i odwieziono go do domu - było
to między godziną 5 a 6 po południu. Mnie wezwano o ósmej, nie informując,
że idę do zmarłego. Zobaczyłem go leżącego w łóżku, szczękę miał
podwiązaną ręcznikiem, oczy zamknięte. Widziałem, że nie reaguje
na moje słowa. Delikatnie go namaszczałem świętymi olejami. Nagle
usłyszałem za drzwiami kłótnię. Rodzina, która już wiedziała, że
dziadek umarł, zawzięcie kłóciła się o kożuch... Zdenerwowany wyszedłem,
aby ich upomnieć - w seminarium uczono mnie, że nieboszczyk kilka
godzin po śmierci jeszcze słyszy. Wróciłem do zmarłego, chwilę czekałem,
aż się uspokoją i nagle... zobaczyłem, że on płacze. Łzy jedna po
drugiej wypływały spod jego zamkniętych powiek... Byłem pewien, że
on słyszy. Zgodnie z liturgią dokończyłem obrzędu.
- Czyli nadal nie można z całą pewnością stwierdzić, że człowiek umarł?
- Do roku 1968 śmierć stwierdzano na podstawie ustania pracy serca, obserwowano siniejące palce, sztywne, zimne nogi i ręce. Od roku 1968, po licznych klinicznych przypadkach, zasugerowano - najpierw w RPA, później w Stanach Zjednoczonych - określenie śmierci mózgowej. Obecnie i w Polsce dąży się do takiego określania zgonu. W ustawie o transplantacji narządów za moment śmierci uznano śmierć mózgu. Nadal jednak trwają dyskusje na ten temat. W latach 70. w Stanach Zjednoczonych przez pół roku sztucznie podtrzymywano pracę serca osiemnastoletniej dziewczyny, która uległa wypadkowi. Lekarze podnosili alarm, że nastąpiła śmierć mózgu, a sztuczne odżywianie go nie regeneruje, a nawet degeneruje. Trwały dyskusje, czy należy ją odłączyć od podtrzymującej pracę serca aparatury - wtedy jeszcze dominowało przekonanie o znaczeniu pracy serca. Pani prof. Kibler-Ross występowała w telewizji szwajcarskiej rozmawiając z Hansem Kungiem na tematy eschatologiczne, przekazując swoje doświadczenia na temat śmierci. W Stanach Zjednoczonych towarzyszyła ona 20 tys. umierających; około 600 przypadków to była śmierć kliniczna, ci ludzie wrócili do życia. I w Polsce były przypadki, że nieboszczyk przychodził na własną stypę...
- Kościół nie zajmuje się określeniem momentu śmierci, jego zadaniem jest towarzyszenie umierającemu, wyspowiadanie go, namaszczenie - czyli jak najlepsze przygotowanie do dalszego życia...
- Tak, ksiądz nie może powstrzymać rozkładu ciała,
może jednak uleczyć duszę zbliżając ją do źródła wiecznego życia.
Śmierć taka, jaką ją widzimy, pełna bólu, strachu, niepewności, jest
karą za grzechy. To jednak nie znaczy, że pierwsi ludzie byli nieśmiertelni;
oni mieli tylko w zasięgu ręki "drzewo życia".
Św. Tomasz z Akwinu np. nie nazywa duszy nieśmiertelną,
tylko niezniszczalną - za Arystotelesem twierdzi, że człowiek jest
jednością psychofizyczną, a dusza jest formą substancjalną ciała,
czyli nadaje kształt cielesności. Po śmierci, czyli kiedy ta jedność
zostaje zniszczona - św. Tomasz mówi brutalnie - ciało już nie jest
ciałem człowieka, jest mięso, kości, ręka nie jest ręką, głowa nie
jest już głową człowieka. Tak więc w ujęciu Tomaszowym śmierć jest
zniszczeniem formy, czyli ciała; zniszczenie to omija duszę. Możemy
porąbać stół: materia zostaje - wióry, deski - ale stołu nie ma.
To jest pojęcie śmierci Arystotelesowsko-Tomaszowe.
Niektórzy teologowie sugerują, że w raju człowiek też
musiałby przejść do wieczności, przejść przez śmierć, ale taką bezśmiertelną,
bezbolesną, jakoś przemienić swoją cielesność. Skutkiem grzechu jest
wypędzenie z raju, utrata możliwości życia z Bogiem - ukazuje to
symbolika archanioła z mieczem, który strzeże dojścia do "drzewa
życia". Grzech rodzi strach, ból, cierpienie - dotyka ono pierwszych
grzeszników i obecne jest w dzisiejszym świecie.
- Czyli skutkiem grzechu nie tyle jest śmierć, co jej tragizm?
- Oczywiście. Boimy się śmierci, boimy się cierpienia,
samotności. Pamiętać jednak należy, że strach jest jednym ze skutków
grzechu. Pierwsi ludzie nie bali się Boga, nie obawiali się niczego,
do chwili, kiedy wystąpili przeciwko Bogu. Przyjrzyjmy się nauce
Starego Testamentu: nie ma tam mowy o śmierci biologicznej, cielesnej.
Przedstawiona jest za to teologia śmierci. Śmierć jest po prostu
odejściem od Boga, utratą życia Bożego. Pismo Święte nie zajmuje
się fenomenologią czy filozofią śmierci; stwierdza tylko fakt - człowiek
jest umarły, martwy, jeżeli nie żyje życiem Bożym. Wiara w życie
wieczne już tam się pojawia - matka machabejczyków mobilizuje ich
do śmierci męczeńskiej podkreślając, że nic złego ich nie spotka,
bo są w ręku Boga. Są sprawiedliwi, żyli uczciwie i jeśli umrą za
swą wiarę, to nic złego ich nie spotka - po prostu przejdą do wieczności.
Czytając Ewangelię św. Jana, można byłoby zamienić słowo "
grzech" na "śmierć" i odwrotnie. Dostrzeże się wtedy tożsamość tych
dwóch słów. Apostoł wyraźnie pokazuje, że śmierć to zerwanie więzi
z Bogiem, czyli ciężki grzech. W Apokalipsie św. Jana, w Liście do
Kościoła w Sardes, czytamy: "Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły"
- a więc wydaje się ludziom, że żyjesz, a jesteś nieboszczykiem.
O faryzeuszach i uczonych w Piśmie Pan Jezus mówi: "groby pobielane"
. Wciąż mamy taką wizję, że życie prawdziwe to życie w zjednoczeniu
z Bogiem. Żywy człowiek żyje w bliskości Boga. Jeśli się od Niego
oddala - to obumiera, staje się trupem.
- Czyli można powiedzieć, że biologiczna śmierć nie niszczy więzi z Bogiem? Jeśli człowiek żył dobrze, blisko Pana Jezusa, to przechodząc do życia wiecznego nie będzie odczuwał pustki, braku miłości, a więc będzie to dobra śmierć?
- Dawna prefacja w Mszy św. za zmarłych znakomicie
to wyrażała: "Życie twoich wiernych zmienia się, ale się nie kończy.
Gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane
dla siebie wieczne mieszkanie". Zmienia się, ale się nie kończy -
to jest przejście, po prostu przejście. Co więcej, liturgia pogrzebu
jakby wprowadza zmarłego w tę nową rzeczywistość. Mamy w liturgii
pogrzebowej trzy stacje i dwie drogi. W ramach pierwszej stacji przeżywamy
tragizm, ohydę śmierci. Niektórzy porównują stan umarłego do zniszczonej
świątyni: wszystko zburzone, tabernakulum rozbite, nie ma życia.
Jako ministrant w Wilnie prowadziłem około pięćdziesięciu pogrzebów
- każdy nieboszczyk mi się przyśnił. Do tej sytuacji jak najbardziej
pasuje kolor czarny. Następnie jest droga do kościoła, pierwsza droga,
kolor szat kapłana jest fioletowy, pokutny, śpiewamy psalm: "Zmiłuj
się nade mną, Boże", z nadzieją, że w kościele dokona się przemiana.
Stacja druga to kościół, Msza św. Następuje tu zespolenie
śmierci tego konkretnego człowieka ze śmiercią Chrystusa po to, aby
razem z Nim zmartwychwstał - to jest istota liturgii mszalnej. Wyprowadzenie
z kościoła - to już droga do nieba. Śpiewamy: "Niech aniołowie zawiodą
Cię do raju (...) Niech na spotkanie wyjdzie litościwa Matka". Wszystkie
śpiewy wskazują na to, że idziemy do nieba. Droga na cmentarz jest
drogą radości, złotego koloru. W tekstach liturgicznych dziękujemy
Bogu za zbawienie, pełni przekonania, że zmarły osiągnie radość wiecznego
życia. Trzecia stacja, na cmentarzu, wyraża przedsmak nieba - jeszcze
nie możemy powiedzieć, czy zmarły będzie w niebie, czy w czyśccu,
jednak liturgia mówi o przemianie tego człowieka, o nowym jego życiu.
- Wygląda na to, że my dzisiaj źle rozumiemy śmierć, źle ją przyjmujemy, żyjemy w lęku...
- Święci nie boją się śmierci. Św. Paweł mówił: " Dla mnie umrzeć, to zysk". Wielokrotnie przeżył wizję śmierci, chce już być z Chrystusem, ale rozumie, że jest pożyteczne, aby jeszcze żył na ziemi. Jezus go zostawia po to, aby jeszcze coś dobrego dokonał - choć on wolałby już odejść.
- Zanurzeni w codzienności, pochłonięci materialnymi troskami, zauroczeni tym, czego można dotknąć, odsuwamy wszystko, co wiąże się z wiecznością, gdzieś daleko od siebie, usprawiedliwiamy się zaniesieniem raz do roku lampek na groby...
- Ten, kto jest blisko Boga, nie boi się śmierci,
żyje życiem wiecznym. Pan Jezus mówi: "A to jest życie wieczne, aby
poznali Ciebie". Wieczność nie jest gdzieś po tamtej stronie, zaczyna
się tu, na ziemi. Teologowie dzisiejsi wiele mówią o paschalnym wyrazie
śmierci. Śmierć każdego człowieka jest zespoleniem człowieka ze śmiercią
Jezusa, ażeby razem z Nim zmartwychwstał do nowego życia. Przejście
przez śmierć do życia.
Mówi się nawet o zbawczym wymiarze śmierci. Dlaczego?
Ponieważ przez całe wieki Kościół przyjmował trzy rodzaje chrztu:
chrzest z wody, chrzest pragnienia i chrzest krwi. Jeżeli ktoś kandydujący
do chrześcijaństwa - katechumen - zmarł ze względu na Jezusa, traktowano
go jak męczennika, ochrzczonego chrztem krwi, czyli śmiercią. Z kolei
katechumen, który zmierzał do Chrystusa, pragnął być Jego uczniem,
a zmarł w trakcie tej drogi, zostaje uznany za ochrzczonego. Jego
wcześniej wyrażana chęć bycia z Jezusem upoważnia go do przyjęcia
chrztu pragnienia, który urzeczywistnia się w momencie śmierci.
Śmierć cielesna jest przejściem do życia z Bogiem, natomiast
grzech ciężki niszczy w człowieku życie Boże, zanurza w beznadziejną
otchłań, z której jednak jest ratunek, dopóki ciało nie uległo śmierci.
Jest nim Boże przebaczenie. Wystarczy żałować za grzechy i odwrócić
się od zła - a Bóg daje nową szansę.
Możemy jeszcze zwrócić uwagę na nową eschatologię - dawniej
mówiono o eschatologii indywidualnej i społecznej. Dziś wielu teologów
twierdzi, że nie ma dwóch eschatologii, a tylko jedna, suma zaś wydarzeń
jednostkowych tworzy panoramę, całość. Czyli, że śmierć każdego człowieka
jest dla tego człowieka końcem świata. Suma wszystkich śmierci indywidualnych
to jest jeden wielki koniec świata. Dawna teologia mówiła o dwóch
sądach: szczegółowym, zaraz po śmierci, i ostatecznym, kiedyś przy
końcu istnienia świata. Dziś twierdzi się, że to spotkanie z Bogiem
dokonujące się po śmierci każdego człowieka jest już jego sądem ostatecznym
- bo przecież po nim człowiek odnajduje swoje miejsce, a nie czeka
gdzieś w stanie zawieszenia na ostateczne decyzje. Na tej podstawie
wynoszeni są na ołtarze święci i błogosławieni - wierzymy, że Bóg
już ich osądził i są w niebie. Czyli znowu suma sądów indywidualnych
tworzy jeden wielki, panoramiczny sąd ostateczny. On trwa, wciąż
się odbywa.
- Pan Bóg wie, kiedy zabrać każdego z nas. Robi to w najlepszym dla nas momencie. Co należy czynić, aby dobrze przeżyć śmierć?
- Trzeba być zawsze dobrze przygotowanym, dbać o czystość serca, sumienia. "Kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne" - to jest jedyna droga bez lęku, najpewniejsza i dla każdego.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu