Rzecz szczególnie ujmująca to rodzinny poniekąd charakter tej publikacji, której głównym bohaterem jest nieżyjący już od kilkunastu lat artysta malarz, grafik i architekt, czynny także na paru jeszcze innych polach twórczości - Włodzimierz Ściegienny. O wartości jego sztuki („tradycyjnej w najlepszym sensie tego słowa”) przekonująco, choć w krótkiej i dość powściągliwej wypowiedzi, zaświadcza na wstępie wybitny współczesny poeta litewski i wielki przyjaciel Polski - Tomas Venclova. Co ciekawe, jest on spowinowacony z żoną częstochowskiego malarza - Karoliną, również malarką, witrażystką i rzeźbiarką, o której twórczości (także bardzo zróżnicowanej gatunkowo) daje pewne wyobrażenie druga, nieco skromniejsza część albumu. Znamienne, że pośród tekstów o charakterze informacyjnym i krytycznoartystycznym zostało tu także pomieszczone proste i szczere, a zrodzone z długotrwałej, bezpośredniej obserwacji, świadectwo jednego z synów artystycznego małżeństwa - Tomasza, potwierdzające zwłaszcza wielką pracowitość ojca. Jeśli dodać do tego fotografie, dokumentujące powiązania państwa Ściegiennych ze środowiskiem artystycznym z lat studiów, czy też ich - również artystyczne - koneksje litewskie, to przewracając kolejne strony z kredowego papieru, dumając nad kruchością życia i trwaniem sztuki, odczujemy trochę klimat familijnego, pamiątkowego albumu, jaki najlepiej się przegląda na rocznicowych spotkaniach z bliskimi.
Ciekawym i poruszającym świadectwem siły serdecznych więzi, spajających tę dość niezwykłą rodzinę, są wypełniające sporą część albumu, rozmaite stylowo i kolorystycznie, zarówno malarskie, jak i rzeźbiarskie (a także medalierskie) portrety poszczególnych jej członków - rodziców, dzieci, krewnych. W tej grupie reprodukcji wyróżniającą się partię stanowią autoportrety Włodzimierza Ściegiennego z różnych lat, poświadczające, podobnie jak inne jego obrazy, poszukiwanie przezeń coraz to innych - nowocześniejszych form wyrazu. Ale najlepsze malarsko zdają się te wcześniejsze - z lat 40. ubiegłego wieku: raz stonowane kolorystycznie i malowane szeroką olejną plamą, raz (jak ten na okładce) utrzymane w konwencji bardziej tradycyjnego realizmu dzięki dokładniejszej, nieco drobiazgowej kresce pasteli.
Pośród celnie zarysowanych dziecięcych twarzy: Joli, Emilki, Szymona i Tomka, obok malowanych z czułością, na różne sposoby, wizerunków żony Karoliny, szczególną uwagę zwraca podobizna szacownej postaci z rodzinnego kręgu - ks. Piotra Ściegiennego. Sztuka, poza wszystkim, staje się tu szlachetnym w formie sposobem kształtowania i wyrażania wzajemnych odniesień międzyludzkich, wyróżnionym rodzajem spoiwa między najbliższymi sobie osobami, a także bardzo osobistym zapisem zmieniających się w czasie ich wyglądów, potwierdzającym mądrość tytułowej, łacińskiej sentencji. Zarazem jednak to sztuka właśnie pozwala przekroczyć ten intymny krąg i kwestie bardzo osobiste podnieść do rangi spraw interesujących dla szerszego grona. Także dla tych, dla których ciekawsze w tym kontekście mogą być zagadnienia stylu, warsztatu, technik artystycznych albo stopnia oryginalności czy też zależności danego autora od innych twórców.
Osobiste, rodzinne akcenty to wszakże jeden tylko aspekt tego albumu. Znaleźć w nim można również piękne pejzaże górskie - najbardziej może własne stylowo kompozycje Włodzimierza Ściegiennego. Są one malowane już to w nieco zgaszonych, już to w żywszych gamach zieleni, żółci, brązów czy błękitów, z wyraźnym dążeniem do pewnej geometryzacji form, czasem niewielkiej ich deformacji ekspresyjnej i syntetycznego ujmowania widoków.
Ale są i tzw. kompozycje abstrakcyjne, nasuwające rozmaite skojarzenia z polską sztuką ubiegłego stulecia, np. z obrazami Marii Jaremy. Bowiem - trzeba podkreślić - przytoczona na wstępie opinia Tomasa Venclovy charakteryzuje jedną tylko stronę twórczości Włodzimierza Ściegiennego. Tak, istotnie, był on malarzem tradycyjnym, ale również stale poszukującym. I nie był w tych poszukiwaniach jednoznacznie ukierunkowany czy zdecydowany. Można odnieść wrażenie, że ciągle się wahał, odchodził od tradycji i do niej powracał. A zresztą, czynił to początkowo w warunkach wiadomych ograniczeń politycznych okresu narzucania przez władze socrealistycznych schematów. I choć wyszedł z tego obronną ręką (chciałoby się rzec żartobliwie: obronnym pędzlem), to jego dorobek jest ciekawym dla historyka świadectwem minionego czasu. Czasu, w którym poszukujący własnego wyrazu artysta eksperymentuje trochę nieśmiało w nowoczesnym (lecz tłumionym przez politykę) duchu epoki i coraz to zarzuca te próby, by z kolei próbować stylizacji nawiązującej do dawniejszych, nawet odległych epok i stylów.
Tę ostatnią tendencję najwyraźniej widać w religijnym nurcie bogatego i mocno zróżnicowanego dorobku Włodzimierza Ściegiennego, zwłaszcza w cyklu delikatnie zarysowanych (i swoiście przerysowanych) Madonn. Ale przecież, mimo ich plastycznego wdzięku, większe wrażenie robią kompozycje niestylizowane, takie jak mrocznie dramatyczna Głowa Chrystusa czy celowo nieco topornie ukształtowane Ukrzyżowanie, które sprawiają wrażenie rozwiązań malarskich podobnie własnych i autentycznych, jak owe górskie pejzaże.
Artystyczne małżeństwo państwa Ściegiennych niewątpliwie dodatkowo spajała wspólna pasja - sztuka. Ich talenty dopełniały się wzajem, przy wzajemnym respektowaniu własnej autonomii. Szorstko, chropawo modelowane rzeźby i płomieniście, wstęgami rozkwitające witraże to domena pani Karoliny. Podziwiając plastyczną wszechstronność obydwojga małżonków, jej z kolei trzeba przyznać przewagę w tych właśnie dziedzinach twórczości. W pracy, której zasadniczą motywacją, śmiało wyznaną w albumowej dedykacji, było zgodne z tradycją umiłowanie podstawowych wartości religijnych i patriotycznych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu