„Dzisiejsza rodzina jest tym, co pozostało z niej po wielkim kryzysie XX wieku”. Taką tezę rzadko słyszy się publicznie. Rodzina to rodzina. Jest, jaka jest. A jednak dobrze jest się czasem zastanowić, czym była „zdrowa rodzina w tradycyjnym społeczeństwie”. Z wykładem na ten temat przyjechał niedawno z Paryża, na zaproszenie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi, na Kongres Konserwatywny poświęcony rodzinie Jean Goyard, reprezentujący organizację Rodzina, Tradycja, Własność (założoną przez prof. Plinio Corręa de Oliveira). To, co powiedział - i w jaki sposób to uczynił, a był to styl ujmujący niespotykaną już dziś elegancją - każe myśleć z szacunkiem, a nawet z czymś więcej - z podziwem o tym, czym była kiedyś dla Polaków kultura francuska. O niegdysiejszym stosunku naszych rodaków do Francji myśli się dziś raczej ironicznie, zwracając uwagę przede wszystkim na snobizm, bezkrytyczne zapatrzenie, uwielbienie dla blichtru, mody etc. Istotnie, dzisiejsza kultura francuska, przynajmniej ta znana z mediów, nie budzi zachwytu. Nie należy jednak łatwo osądzać i lekceważyć dawnej „frankofonii”. W fascynacji Francją było wiele szlachetności. Była rezultatem uznania dla pięknych i bardzo swoistych cech, które przydała dawna Francja - ta mocno przedrewolucyjna - kulturze chrześcijańskiej Europy. Jean Goyard opowiedział o tym, co składało się na tradycje rodzin francuskich: dobre wychowanie, które miało swoje odzwierciedlenie w stosunkach społecznych, i wielka rola honoru. A więc to, co dzisiejsza kultura traktuje jako zbędne, śmiesznie anachroniczne.
Kwintesencja dobrego wychowania w rodzinie francuskiej zawierała się w dwóch zasadach: dzieci powinny za wszelką cenę unikać trywialności i konfliktów z otoczeniem. Warunkiem dobrych stosunków społecznych jest bowiem harmonia i wzajemna wyrozumiałość. W społeczeństwie epoki zwanej ancien régime, jak powiada J. Goyard, „nie znajdujemy ni purytanizmu, ni zgorzknienia, ni surowej dyscypliny, które nie pozwalają ludziom przebaczać sobie nawzajem”. Panowały tam dobroć, wyrozumiałość, łaskawość, „słowem - katolickie miłosierdzie”. Lud podziwiał szlacheckie rodziny francuskie także za wszystko to, że „co ważne dla ciała, stanowiło jednocześnie pokarm dla duszy: dobry gust, elegancję, wytworność, podziw dla rzeczy pięknych”. Ale podstawowym przedmiotem kontemplacji ówczesnego społeczeństwa pozostawał wzajemny stosunek ludzi do siebie. Gość z Francji ujął to, co zwykliśmy łączyć z płytkością, lekkim stosunkiem do życia, skłonnością do zabawy, korzystaniem z uroków życia, charakterystycznym, zdaniem wielu, dla Francuzów - z ich postawą chrześcijańską, z miłością bliźniego. To ona wykształciła kulturę, którą zachwycała się cała Europa. To nie lekkoduchostwo, lecz chęć dzielenia się z innymi tym, co dobre i piękne, sprawiła, że „wesołość Francuzów stała się przysłowiowa: sprawianie innym przyjemności ich uszczęśliwiało”. W krótkim tekście nie można zawrzeć wszystkich przykładów tej dawnej, typowo francuskiej uprzejmości, która stała się drugą naturą Francuzów, grzeczności, „która płynęła prosto z serca”, które J. Goyard przytoczył z wielką swadą i malowniczością, a które jeszcze dziś ludzie odwiedzający Francję odnajdują w domach katolickich, które pielęgnują tradycję niczym najcenniejszą roślinę.
Kluczem do tej postawy był stosunek do życia: „nie jest ono nigdy celem samym w sobie: ludzie mają przede wszystkim dusze, dlatego chcemy obdarzać ich dobrem, wychowywać; stąd kultura, sztuka, dyskusje, a nawet sposób ubierania”, jak podkreślał człowiek kochający Francję, z czułością i miłością ukazujący jej prawdziwy obraz - sprzed lat.
Za tydzień: o duchowych źródłach francuskiej sztuki konwersacji, o sztuce kulinarnej, sztuce nakrywania do stołu - i o honorze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu