Powiedziała do mnie. Wyraźnie do mnie: „Pani to ma dobrze w życiu”. Pękata nieznajoma, o twarzy dziecięco zdziwionej, pucatej i trochę nieobecnej. Wyszła zza rogu ulicy, niespodziewana, jakby zjawiła się tylko po to, by wygłosić to zdanie i zniknąć za zakrętem. Zobaczyłam jeszcze jej pięty w przydeptanych butach i kwiecistą, zamaszystą spódnicę. Powiedziała, co chciała, i poszła.
Ludzie mówią, że zdarzają się im takie dziwne sytuacje z rodzaju „i straszno, i śmieszno”, jakby w nasz realny, znajomy świat przedarł się na chwilę promyk z innej rzeczywistości, jak światło z uchylonych drzwi. Bo jeszcze przed chwilą zamartwiałam się czymś, jakimś niezapłaconym rachunkiem, nową zmarszczką, kłótnią z kimś drogim, zmagałam się ze złymi myślami: do niczego się nie nadaję; najlepiej jakbym przestała istnieć. I tak nikt by po mnie nie zapłakał... A tu jak policzek na otrzeźwienie:
- Pani to ma dobrze w życiu...
Bo niby tak przez proste porównanie z innymi - grzech narzekać. A tu od rana zażalenia do Pana Boga, marudzenia, wymyślanie problemów, odsądzanie bliźnich od czci i wiary, skomlenia i jęki. Jakby niewdzięczność była naszą drugą naturą. Jesteśmy bez pracy - źle, mamy zatrudnienie - to źle płacą, jak jesteś wysoki - to zbyt, jak niski - to też za..., loki najchętniej wymienimy na proste włosy, żonę obecną - na młodszą, dzieci - na bardziej inteligentne, posłuszne czy grzeczne, przełożonego - na mniej wymagającego, za to znacznie bardziej hojnego, sąsiadów najchętniej zgłaszamy do całościowej wymiany, podobnie: nauczycieli, urzędników, policjantów, zwłaszcza tych od mandatów. I żeby nas wreszcie ktoś docenił, dojrzał w tłumie zwykłych ludzi, wydobył z tła, pozwolił stanąć na chwilę chociaż w blasku sukcesu. Może jakąś karierę błyskotliwą, a mało pracochłonną Opatrzność przewidziałaby? I to w dającej się przewidzieć przyszłości...
Znam takich, każdy takich zna, co nie znają słów o jasnym zabarwieniu. U nich każdy dzień to jak obrona Westerplatte. Nieustanna walka, nieustanna gonitwa, stały nawał obowiązków, niezliczoność nachalnych bliźnich. Wszystkiego tego aż nadto, nie na jednego człowieka, nie na jedną parę rąk... - tak mawiają ci ludzie. I rzecz jasna - w efekcie te siłaczki domowe, ci tytani zawsze, ale to zawsze padają ze zmęczenia, dosłownie zasypiają w locie do poduszki, nieustannie bywają krańcowo wycieńczeni, na granicy załamania nerwowego, trzymają się jeszcze wyłącznie dlatego, że są przekonani o swojej niezbędności. Ci generalnie sympatyczni ludzie będą nam o tym swoim życiowym „urobieniu się po łokcie” i niewdzięczności świata nieustannie komunikować. Gdy próbuje się im powiedzieć o jasnych stronach ich życia, patrzą na nas, jakbyśmy rozum postradali. Nieprzekonywalni.
- Pani to ma dobrze w życiu...
Moja babcia, która przeżyła wielki głód na Ukrainie i niemal na jej oczach umierali kolejni członkowie rodziny, zaznała wygnania, utraty majątku i cierpień nieznanych naszemu pokoleniu, do końca swych dni promieniowała optymizmem. Wierzyła, że złe myśli przyciągają złych ludzi i zły los. Jak magnes. I odwrotnie. Dobroć, ufność, uśmiech i szczera natura wracają do nas w postaci Bożego błogosławieństwa. Ludziom radosnym żyje się fajniej i lżej. Po prostu. Nawet jeśli chwilowo wydaje się nam, że życie faworyzuje wyłącznie drani, hipokrytów i przygłupów - tak nie jest.
Pomóż w rozwoju naszego portalu