Czy jest coś takiego, jak „zbiorowe sumienie”? Bo zbiorowe potępienie grozi zwykle każdemu, kto chce wystąpić z jednogłośnego chóru i zaśpiewać własną pieśń własnym głosem. Po takim potępieniu tego kogoś następuje zwykle zbiorowe samousprawiedliwienie i samorozgrzeszenie. Po nich - głośne zbiorowe samoupewnianie się, że większość musi mieć rację, nawet, gdy się... myli.
Marshall McLuhan opisywał kiedyś zjawisko „nakazu wzmożonego udziału i interaktywnego zaangażowania, który może się obrócić nawet w obłęd, w ekstatyczne współuczestnictwo”. Coś z tego pobrzmiewa w tej baśni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Diabeł nie śpi” - mówi przysłowie mądre i jakoś przegapiane. A czemu nie śpi? Bo sen spędza mu z jego czujnych ślepi każde dobro, które gdzieś się dzieje i to, że temu dobru dobrze się dzieje. A nie powinno tak być - jego zdaniem - bo ziemia nie jest rajem. Tak działo się w pewnym mieście, którego głową, sercem i sumieniem byli mądry i dobry burmistrz ze swym radcą. Takich spotyka się wśród rządzących nader rzadko, tym większym więc byli oni skarbem dla miasta, gdzie w poszanowaniu były sprawiedliwość, uczciwość i rozwaga. Widać było wyraźnie, że ludzie używali swoich sumień, bo przykład szedł z góry. A diabeł woli zawsze sumienia chore na śpiączkę, więc zwołał sabat swoich wiedźm i nakazał im skończyć z tym rajem na ziemi, co trwał już tam zbyt długo. Wiedźmy poprzebierały się za żebraczki i nocą nasypały do miejskich studni ziela - szalejem zwanego. Ludzie pijąc tę wodę, jakby rozum zaczęli tracić. Zło zaczęli nazywać dobrem, brzydotę - pięknem, podłość - cnotą, chorobę - zdrowiem, zwierzęcość - człowieczeństwem... Ba, zaczęli nawet tęsknić za piekłem, a lękać się nieba. Jednak nikt tego nie dostrzegał, bo każdy pił tę samą zatrutą szalejem wodę. Jedynie burmistrz ze swym radcą pili wodę ze studni ukrytej w podziemiach kościoła. Poruszeni narastającym, zbiorowym obłędem, jak prorocy nawoływali wszystkich do opamiętania. Wtedy mieszkańcy miasta zebrali się na głównym placu między kościołem i ratuszem, przekonani, że burmistrz i radca oszaleli, więc trzeba ich albo pozbawić władzy, albo wypędzić lub zabić. Wtedy jedna z wiedźm podała się za wróżkę, druga - za wyrocznię, trzecia - za uzdrowicielkę. Namówiły tłum, by zmusił tamtych do napicia się wody, którą pili wszyscy. Kiedy to zrobiono, w przekonaniu, że przywrócono im zdrowie, zaczęły się coraz dziksze tańce i pijatyka. I nikt już nie zauważał tego zbiorowego szaleństwa, bo tym samym szalejem wszyscy byli upojeni, tak jak chciały wiedźmy i ich pan cierpiący na straszną bezsenność.
Burmistrz z radcą wieczorem jednak otrzeźwieli i uciekli w pobliskie góry. Każdej nocy zakradali się do miasta i zabierali stamtąd dzieci, by poić je wodą z górskich źródeł. Za dziećmi powędrowały niektóre matki i ojcowie... Kiedy po tygodniach wrócili do miasta, zastali tylko ruiny i szczury.
Zdaniem pewnego poety, od takiego obłędu ustrzec może głos tych, którzy wołają: „Ludzie, co robicie?! Co my wyprawiamy?!”.
I to jest głos sumienia, głos Boga, który raczej rzadko bywa głosem ludu, głosem większości i zbiorowego, hałaśliwego przekonania.